Odczyt wygłoszony przez docent Tracey Rowland, dziekana Instytutu Studiów nad Małżeństwem i Rodziną Jana Pawła II w Melbourne, podczas spotkania Polonii z czołowymi politykami australijskimi, w dniu 3 maja 2009. Przesłanie tekstu jest nieco opóźnione z dwóch powodów: pani docent nie od razu podjęła decyzję o jego publikowaniu, a tłumaczenie na język polski, też zajęło sporo czasu.
Cnota obywatelska w myśli Jana Pawła II a współczesna polska inteligencja
Panie Prezesie, Szanowni Państwo! Dziękuję za zaproszenie do wystąpienia
jako prelegent dzisiejszego wieczoru. Jest to dla mnie ogromny zaszczyt. Mam
nadzieję, że sprawy, które poruszę, będą Państwa interesowały. Mam również
nadzieję, że nie będziecie mieli nic przeciwko temu, iż wygłoszę swój odczyt
po angielsku. Utrzymujmy dobre stosunki między Polską i Australią!
Nie chcę być przyczyną dyplomatycznego kryzysu - władam językiem
polskim na poziomie - niestety - przedszkolaka.
W czerwcu br. roku minęła trzydziesta rocznica pierwszej wizyty papieża Jana
Pawła II w Polsce. W swych wspomnieniach o wydarzeniach czerwca 1979 r. były
doradca Solidarności Adam Michnik określa ten historyczny moment jako czas,
kiedy wydarzyły się w Polsce trzy cuda. Po pierwsze, Jan Paweł II
triumfalnie powraca do Polski jako papież, wystawiając tym samym na
pośmiewisko szyderstwa Stalina w rodzaju: "papież nie ma dywizji" czy "idea
chrześcijaństwa została wyrzucona na śmietnik historii”. Nieco ponad rok
później dochodzi do drugiego cudu w sierpniu 1980 r., kiedy to Lech Wałęsa
przewodzi strajkowi w stoczni i pierwszy związek zawodowy niekontrolowany
przez komunistów zostaje założony wewnątrz bloku sowieckiego. Trzeci cud
wydarzył się ok. dwa miesiące później, kiedy przebywający na wygnaniu poeta
Czesław Miłosz otrzymuje nagrodę Nobla w literaturze.
Michnik pisał: "Jan Paweł II stał się
symbolem tego, co najlepsze w polskim kościele katolickim. Strajk gdański
oraz Lech Wałęsa stali się symbolami i ukoronowaniem rebelii polskich
robotników, Czesław Miłosz zaś symbolizował sprzeciw polskiej inteligencji.
Te trzy symbole oznaczają trzy trendy wewnątrz Solidarności. Jeden z nich
podkreślał narodowy oraz katolicki charakter tego ruchu, drugi
odzwierciedlał windykacyjne dążenia klasy pracującej, ostatni wreszcie
koncentrował się na demokratycznych oraz humanistycznych wartościach. Między
tymi tendencjami nie było niezgodności ani konfliktu: w naszych oczach
wzajemnie się one uzupełniały”.
Dzisiejszego wieczora chciałabym skoncentrować się na humanistycznych
wartościach i wkładzie Jana Pawła II. W szczególności chciałabym wykazać, że
wiele spośród społecznych i politycznych problemów, z którymi mają obecnie
do czynienia kraje Zachodu, było przewidzianych przez przedstawicieli
polskiej inteligencji w czasie, kiedy komunizm w Europie chylił się ku
upadkowi.
Polscy uczeni nie akceptowali bezkrytycznie reprezentowanej przez wielu
zachodnich naukowców tendencji do sprowadzania studiów nad polityką do
kwestii dotyczących organów władzy państwowej. W latach osiemdziesiątych, i
później, publikowali w czasopismach naukowych „Res
Publica”, „Kontakt”, „Libertas”, „Arka”, „Więź”, „Znak”, „Christianitas”,
a także w „Gazecie Wyborczej"
oraz „Tygodniku Powszechnym”
liczne eseje o klasycznych zachodnich koncepcjach filozofii polityki.
W 1980 r. Paweł Śpiewak opublikował esej w czasopiśmie „Więź”
wydawanym wówczas przez Tadeusza Mazowieckiego, który później - w lecie 1989
r. - został pierwszym premierem wywodzącym się z Solidarności. Artykuł
wspierał tezę Roberta Nisbeta, który twierdził, że podstawowym podziałem we
współczesnym dialogu politycznym nie jest dychotomia lewica-prawica, lecz
raczej niezgoda jaka istnieje pomiędzy tymi, którzy chcą odseparować
politykę od sfery wartości, a tymi, którzy się na to nie godzą. Ci, którzy
chcą utrzymać politykę i wartości we wzajemnej izolacji, mówią o moralnej
neutralności państwa jako nowym rodzaju cnoty obywatelskiej. Odrzucają oni
pogląd, że istnieje lista wartości niezbędnych do rozkwitu człowieczeństwa,
których wszyscy potrzebujemy, i których propagowanie i obrona przez państwo
służy dobru powszechnemu.
Dwoma z grona wiodących zachodnich teoretyków polityki dwudziestego wieku,
którzy usiłowali oddestylować opar wartości z procesu politycznego byli
profesorowie uniwersytetu Harvarda. Jeden z nich, Robert Nozick,
reprezentował pogląd, że: "Żadne
działanie polityczne [ze strony państwa] nie powinno być podejmowane na
podstawie, albo uzasadniane tym, że propaguje ono ideał dobra, albo
umożliwia ono realizację przez indywidualne podmioty ich pragnienia dążenia
ku ideałowi dobra”, podczas gdy jego kolega John Rawls był zdania, że
ci, którzy wierzą w takie pojęcia jak wspólne dobro nie opierają swych
twierdzeń na rozumie i są wręcz szaleńcami. Aby uwypuklić swój punkt
widzenia, powiedział on, że jeśli istota ludzka pragnie spędzić swe życie na
liczeniu źdźbeł trawy, to jest to jej indywidualne dobro, i nikt poza nią
nie ma prawa do odmiennej tego oceny.
Pomimo tego, iż pogląd, że moralna neutralność jest cnotą stanowił pod
koniec dwudziestego wieku jeden z dominujących wątków w zachodniej teorii
politycznej, nie był on akceptowany przez wielu polskich antykomunistycznych
dysydentów-intelektualistów.
W czasopiśmie „Res Publica”
Marcin Król argumentował, że nazizm był możliwy w Republice Weimarskiej
właśnie dlatego, że wielu obywateli tej republiki wyzbyło się ideałów i
wartości, które budowały pomost między polityką a etyką. Poczucie braku celu
- coś, co Weber określał jako „rozczarowanie” [disenchantment] - wytworzą
próżnię moralną w sferze polityki, i to do tego stopnia, że konstruowanie
osądów moralnych staje się dla formujących opinię czymś naprawdę trudnym.
Król określa sytuację wytworzoną przez dychotomiczne odniesienie między
faktem a wartością mianem “terroryzmu
braku ideałów”. Wywodzi on, że pogląd, iż nie jesteśmy w stanie budować
racjonalnych osądów w obrębie wartości, a jedynie możemy je formułować w
odniesieniu do faktów, bierze swój początek z wprowadzonego przez
Machiavelliego całkowitego rozdzielenia sfer polityki i moralności, jak
również z rozdzielenia opisów rzeczywistości od rozważań o tym, jakimi
powinny być społeczeństwa.
W swym artykule „Dylematy Liberalizmu”
argumentuje on, że błąd machiawelizmu może we współczesnej polityce
przybierać trzy postaci. Po pierwsze, jako pogląd, że polityka jest zawsze
niemoralna, zatem moralni obywatele powinni jej całkowicie unikać. Po
drugie, że polityka jest wyłączną domeną taktyki, a zatem osoby działające w
niej są zwolnione z przestrzegania imperatywów moralnych. Po trzecie, że
moralność zachowania jest oceną par
excellence polityczną; innymi słowy, wszelkie nasze oceny dotyczące
wartości są zawsze politycznie uwarunkowane. I to właśnie ta trzecia wersja
stała się podstawą marksistowskiej tezy, że każdy pogląd człowieka o tym,
czy coś jest właściwe, czy też nie, może być wyjaśniony przynależnością
klasową osoby. Zgodnie z opinią komunistów moralność burżuazyjna jest czymś
zgoła odmiennym od moralności proletariackiej.
Król konkluduje, że jeżeli pojęcia takie jak sprawiedliwość, dobro i prawa
ludzkie nie odnoszą się do żadnej obiektywnej rzeczywistości, to można się
nimi posługiwać dowolnie; ich arbitralnemu użyciu nie można nic
przeciwstawić, ponieważ nie dysponujemy zewnętrzną transcendentną
perspektywą. Definicja kryteriów sprawiedliwości nie powinna zależeć od
państwa. Jeśli natomiast zależy, to państwo może dowolnie ustanawiać normy
prawa: wtedy to państwo staje się ramieniem wykonawczym czegoś znacznie
węższego aniżeli panująca klasa - staje się, co jest jeszcze gorsze,
ramieniem wykonawczym rządzącej partii. Król uważa, że należy obawiać się
takich koncepcji państwa, w których jego funkcje są podporządkowane
racjonalności, w której nie ma miejsca na głos sumienia. Jeśli legitymizacja
jest budowana na racjonalnej legalności, tak jak ta ostatnia jest
postrzegana z perspektywy biurokratycznej, albo jeśli obie są uważana za
jedno i to samo, istnieje ryzyko, że legitymizacja oraz sumienie staną się
wyłączną domeną państwa, zwykli obywatele zaś po prostu opuszczą scenę, na
której popełniono przestępstwo.
Wiele z tych myśli odnaleźć można, w bardziej syntetycznej formie, w
dziełach Jana Pawła II. Dla młodego Karola Wojtyły jednym z poważniejszych
problemów stojących przed Kościołem były - wywierające
znaczny wpływ - wizje człowieka odbierające człowiekowi zdolność do wolnego
wyboru. Dla marksistów istoty ludzkie były produktami ich klas i kierowały
się ekonomicznymi interesami. Używając słów bolszewickiego teoretyka
Nikołaja Bucharina, istoty ludzkie są “skoncentrowanymi
zbiorami wpływów społecznych połączonymi w małej jednostce, podobnie jak
skóra parówki jest wypełniona jej zawartością”. Dla znajdujących się pod
wpływem Freuda, ten determinizm miał fromę bardziej seksualną niż
ekonomiczną. Dla nazistów był to determinizm opierający się na rasie;
bardziej wykształceni spośród nich odwoływali się do Nietzschego, który
wierzył że cywilizacja europejska została osłabiona przez żydowskie i
chrześcijańskie rozumienie ludzkiej godności i moralności. Używając słów
Adolfa Hitlera, “Dekalog to narzędzie
chroniące słabych przed silnymi”.
Po zakończeniu drugiej wojny światowej, Wojtyła przystąpił do formułowania
takiej antropologii filozoficznej, która broniłaby godności osoby ludzkiej
koncentrując się na zdolności człowieka do wzniesienia się ponad wszelkie
uwarunkowania społeczne, ekonomiczne oraz psychologiczne przez dokonywanie
wolnych wyborów.
Szczególnie krytycznie oceniał on dwa rodzaje psychologicznego
uwarunkowania. Pierwszy nazwał on “niewolniczym
konformizmem”, drugi - “niezaangażowaniem”.
Przyznał on, że określenie “konformizm”
zazwyczaj oznacza skłonność do dostosowywania się do innych ludzi, i że
uznaje się to za coś dobrego. Zwracał on jednak uwagę na to, że jeśli tylko
ta zdrowa ludzka tendencja zaczyna się przeradzać w serwilizm, osłabia ona
zdolność człowieka do dokonywania wolnego wyboru.
Tę społeczną patologię wymownie zilustrował Eugene Ionesco w swej napisanej
w 1959 r. sztuce "Nosorożec".
Dramat ten należy do gatunku określanego jako teatr absurdu. Przez trzy akty
tej sztuki, wszyscy mieszkańcy prowincjonalnego miasteczka francuskiego - z
wyjątkiem jednego - stopniowo przemieniają się w nosorożce. Początkowo
większość mieszkańców bierze za zupełnych wariatów tych, którzy chodzą po
miasteczku naśladując swym zachowaniem nosorożca,
ale w trzecim akcie ci z kolei,
którzy uważają się za ludzi, są uważani przez nosorożcową większość za
szaleńców.
Wojtyła twierdził, że rezygnacja z formułowania własnych ocen moralnych,
które mogą być sprzeczne z ocenami tłumu, jest poważnym moralnym defektem
dwudziestowiecznego Europejczyka, i że taka rezygnacja nie tylko podważa
godność osoby, która przyłączając się do motłochu traci swe człowieczeństwo,
ale także jest atakiem skierowanym przeciw zdrowemu porządkowi politycznemu.
Wprowadza ona, można powiedzieć, na śliskie zbocze wiodące ku totalitarnemu
reżimowi.
W miejscach takich, jak nazistowskie Niemcy niewolniczy konformizm
przybierał skrajne formy. We współczesnej kulturze zachodu zaobserwować
można jednak wiele łagodniejszych jego postaci. W wywiadzie przeprowadzonym
w 2008 r. przez Adama Michnika, były przywódca czeski Wacław Havel,
powiedział o kulturze Zachodu następujące słowa:
“Z
jednej strony wszystko się poprawia - nowa generacja telefonów komórkowych
wypuszczana jest co tydzień. Aby móc z nich korzystać, musisz jednak
stosować się do nowych instrukcji. Chcąc nie chcąc, musisz czytać instrukcje
obsługi zamiast książek, w wolnym zaś czasie oglądasz ogłoszenia reklamowe w
telewizji,, w których przystojni opaleni młodzi mężczyźni wykrzykują, jak
szczęśliwi są, że mają nowe kąpielówki opatrzone marką domu mody X”.
Drugi rodzaj patologii społecznej zidentyfikowanej przez Wojtyłę określił on
mianem “niezaangażowania”. Jest
to rodzaj stoickiego wycofania się z życia publicznego, na które decydują
się osoby, które nie utraciły zdolności rozróżniania dobra od zła. Potrafią
one odróżnić istotę ludzką od nosorożca, ale nie chcą się narazić tym
ostatnim.
Skąd biorą się te społeczne patologie? Wojtyła jest zdania, że w jakimś
sensie towarzyszyły one nam od czasu, kiedy sprawy przybrały zły obrót w
ogrodzie edeńskim. Uważa on jednak, że poglądy, które prowadzą do przecięcia
wszelkich więzi między domeną polityki a światem wartości, mają wspólny
rodowód intelektualny w osiemnastowiecznych koncepcjach wolności, i że te
koncepcje, wspólne dla komunistów i teoretyków moralnej neutralności,
zaostrzyły nasze odwieczne problemy społeczne.
W swym napisanym w 1985 r, eseju „Komunizm
jako fundament kultury” Leszek Kolakowski zgadza się z Wojtyłą.
Komunizm, pisze on, wyłonił się z tradycji Oświecenia - szczególnie gdy
chodzi o jego koncepcję wolności - i w sytuacji porzucenia tradycyjnych
wierzeń przez wykształcone elity przybrał on formę świeckiej religii.
Zauważa on jednakże, że jako religia komunizm jest obarczony wewnętrzną
dialektyką, która z jednej strony wymaga ślepego posłuszeństwa i wiary, z
drugiej zaś wymaga przyjęcia komunizmu jako racjonalnej interpretacji
świata. Zdaniem Kołakowskiego, zawieszenie komunizmu pomiędzy tymi dwiema,
nie dającymi się wzajemnie pogodzić, koncepcjami doprowadziło z czasem do
upadku racjonalizmu oraz religii wewnątrz jego imperium. Jego ideologiczne
bankructwo było jednocześnie porażką Oświecenia, którego był on ostatecznym,
najbardziej konsekwentnym, a tym samym najbardziej autodestruktywnym
wyrazem.
Zdzisław Krasnodębski sformułował swą krytykę w kategoriach odbiegających
nieco od akademickich, kiedy powiedział, że marksizm nie był egzotyczną
chorobą weneryczną przeniesioną do Europy przez tych, których naturalnym
środowiskiem są niezdrowe rejony Azji. Nie był on bynajmniej wynikiem zdrady
osiemnastowiecznych koncepcji wolności: był rezultatem ich radykalnej i
konsekwentnej realizacji.
Nieco później profesor Ryszard Legutko z Uniwersytetu Jagiellońskiego
argumentował, że degradacja publicznej debaty wytwarza nowy rodzaj
niewolniczego konformizmu. Takie kategorie, jak pluralizm, tolerancja, prawa
ludzkie, wolność wypowiedzi, dialog nie podnoszą poziomu debaty i nie czynią
ją bardziej interesującą, są natomiast poręcznymi narzędziami służącymi
wyciszaniu oponentów. Umysły paraliżowane są strachem przed polityczną
niepoprawnością. Zjawisko intelektualnej impotencji jest produktem obawy
przed rozważaniem kwestii dotyczących wartości ostatecznych. Legutko uważa,
że sytuacja ludzi we współczesnym społeczeństwie przypomina sytuację
starożytnych Ateńczyków podczas konfliktu, jaki toczył się między sofistami
a filozofami. Ludzie współcześni, podobnie jak ludzie popierający stanowisko
sofistów w Atenach, mają pogłębiającą się skłonność do odwoływania się do
pojęć ogólnych, coraz mniej zaś do odziedziczonych sposobów postępowania.
Niewiele też rozumieją oni, gdy chodzi o znajdujące się w obiegu idee
polityczne. Filozof Alasdair MacIntyre (który nie jest niestety Polakiem,
lecz Szkotem, choć mogłabym dodać, że Bonnie Prince Charlie, największy ze
Szkotów, miał matkę Polkę, księżniczkę Marię Klementynę z Sobieskich - zatem
można tutaj mówić o odległym powiązaniu); otóż MacIntyre jest zdania, że
współczesna debata polityczna na Zachodzie ma w swoim obecnym kształcie cele
ideologiczne - a mianowicie, ukrywa obszary konfliktu między konkurującymi
koncepcjami dobra oraz przekonuje ludzi, aby zbyt wiele nie myśleli o
moralności. Uważa on, że definiującą własnością żargonu ideologicznego jest
oddzielenie koncepcji od tradycji, w których były pierwotnie osadzone:
“Kiedy dawne teksty, posiadające swoje własne, mocno
zarysowane niezależne kryteria prawdy i racjonalności, jak również dokładnie
zdefiniowane odniesienia historyczne, sa przekładane na jeden ze
współczesnych języków, są one prezentowane w sposób, który neutralizuje
koncepcje prawdy i racjonalności, a także kontekst historyczny … Koncepcje
prawdy i racjonalności stają się nie tyle częścią przyjmowanego zrębu
przekonań, do których autor odnosi się zwracając się do słuchaczy, którzy
dzielą z nim te same przekonania, ale są relegowane do roli wyjaśnienia
udzielanego audytorium, którego cechą jest właśnie, że żadnych takich
przekonań nie posiada”.
W takich warunkach wchodzimy w świat nierzeczywisty, w którym słowa nie mają
precyzyjnie określonych znaczeń, ale mogą znaczyć cokolwiek czego dana osoba
pragnie. Niektóre z tych słów nabierają jednak pejoratywnego znaczenia, a
więc użycie ich wytwarza nieprzyjemną woń. Słowa takie jak “elita”
i “arystokratyczny” są takimi
niepożądanymi słowami, słowa takie jak “demokratyczny”
i “popularny” postrzegane sa jako
pożądane. W społeczeństwie komunistycznym “burżuazja”
była słowem bardzo niepożądanym, “proletariat”
zaś - pożądanym.
Rozmaite problemy kultury politycznej Zachodu sprawiły, że Jan Paweł II
uznał, że współczesny świat zachodni znajduje się na rozstajach, i że stoi w
obliczu wyboru między kulturą śmierci i cywilizacją miłości. W poetyckiej
formie wyraził on ten problem następującymi słowy:
“Wolność stale trzeba zdobywać, nie można jej posiadać!
Przychodzi jako dar, utrzymuje się poprzez zmaganie.
Dar i zmaganie wpisują się w karty ukryte, a przecież jawne.
Całym sobą płacisz za wolność - więc to wolnością nazywaj,
że możesz płacąc ciągle na nowo siebie posiadać.
Tą zapłatą wchodzimy w historię i dotykamy jej epok:
Którędy przebiega dział pokoleń między tymi, co nie dopłacili,
a tymi, co musieli nadpłacać?
Po której jesteśmy stronie?...”
Pojawienie się głosów krytycznych, ostrzegających o niebezpieczeństwach
wynikających z przyjmowania moralnej neutralności jako cnoty politycznej, i
to wśród polskiej inteligencji, nie zaś tych, którzy nie doświadczyli życia
w warunkach realnego, funkcjonującego komunizmu, można by próbować wyjaśnić
zaostrzaniem się obrazu politycznej sceny, co jest wynikiem działalności
definiujących się ideologicznie państw. Różnica między koncepcją polityki
jako sfery nie podlegającej ocenie etycznej, a więc taką, której
doświadczali Polacy w dwudziestym wieku, a taką, jakiej doświadczali ludzie
poza blokiem sowieckim, może być określona jako różnica między wynikami
kontrolowanego eksperymentu laboratoryjnego i niekontrolowanej obserwacji
działalności w normalnym środowisku. Rezultaty eksperymentu laboratoryjnego
trudniej jest kwestionować, zwłaszcza tym, którzy byli jego częścią.
Może to być również tłumaczone tym, że w czasie kryzysu Polacy wydają się
czerpać wielką siłę ze swych wielkich zasobów kultury. Pomimo troski, jaką
napawa go postępująca degradacja języka polityki, Legutko wierzy, że wielu
mieszkańców Europy Środkowej wciąż ufa mądrości klasycznej kultury Zachodu.
Wciąż wierzy, że pojęcia takie jak prawda i sprawiedliwość mają zawartość
rozróżnialną rozumowo. Częściowo bierze się to, bez wątpienia, z ich dumy z
intelektualnych oraz artystycznych bohaterów, z poetów i kompozytorów, ich
świętych oraz filozofów. Są humanistami w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Wiedzą, że Chopin jest lepszy od Snoop Doga i że Górecki naprawdę jest
większym narodowym skarbem aniżeli Britney Spears.
Zakończę odwołując się do św. Augustyna, który zauważył, że w ciągu historii
świata, nad którym czuwa Opatrzność Bożą, istnieje rodzaj piękna wywodzącego
się z antytez przeciwieństw - elokwencji wydarzeń zastępującej elokwencję
słów. Między majem 1979 r.,* a październikiem 1980 r. historia zakpiła sobie
z teorii marksistowskiej. Polak stał się papieżem, robotnik stał się
przywódcą narodowym, a zakazana „burżuazyjna”
poezja została nagrodzona Nagrodą Nobla. Podobnie, w 1791 r. niewielkiemu
narodowi udało się uchwalić konstytucję, która używa słów mających jasne
znaczenie i która mówi o wkładzie oraz potrzebach poszczególnych klas, od
edukacji książąt, którą rozsądnie powierza się kardynałowi, po prawną
ochronę chłopstwa. Zaczerpnęła ona z najlepszych idei, jakie ówczesna
arystokracja miała do zaoferowania i wykorzystała je do reform
zabezpieczających wspólne dobro.
Dzisiejszego wieczoru poświęconego Polsce i Polonii australijskiej
akcentujemy możliwość
wykorzystania ludzkiej zdolności do podejmowania rozsądnego wyboru w
interesie wspólnego dobra. Zwracamy się też ku przyszłości w nadziei
doczekania się kolejnego wkładu Polaków w tę dziedzinę ludzkich
przedsięwzięć.
Niechaj Polska, wielokrotny dobroczyńca świata, rozkwita przez wieki...
Tracey Rowland
Tłum. Adam Koch
* Najprawdopodobniej docent Rowland myślała tutaj nie o maju 1979 r. lecz o październiku 1978 r., a więc miesiącu wyniesienia kardynała Karola Wojtyły na Stolicę Apostolską, jako początku wymienianego przez nią okresu (uwaga tłumacza)