Operacji kryptonim „Emerytka” ciąg dalszy
by Slawomir Cenckiewicz
Niecałe dwa tygodnie temu „Dziennik Bałtycki” do spółki z trójmiejską „Gazetą Wyborczą” zgodnie obwieściły, że „mieszkańcy Wrzeszcza zaapelowali do szefa gdańskiej rady miasta o zbieranie podpisów pod wnioskiem o beatyfikację Anny Walentynowicz”. Na tę okoliczność znany z „rzetelności” dziennikarskiej Marcin Mindykowski z „Dziennika Bałtyckiego” przepytał nawet niezorientowanego w sprawie naczelnego Katolickiej Agencji Informacyjnej Marcina Przeciszewskiego, który chętnie pouczał: „Na temat świętości Anny Walentynowicz nie potrafię powiedzieć absolutnie nic, dlatego że nie znałem jej osobiście. Nie wiem, jaki był jej osobisty stopień zażyłości z Bogiem i na ile inspiracja chrześcijańska była motorem jej działań. Jeżeli jednak ta grupa ludzi chce w ten sposób podziękować Annie Walentynowicz lub podkreślić jej zasługi w życiu publicznym, to jest w poważnym błędzie”.
Z miejsca sensacyjną wiadomość o inicjatywie beatyfikacji Walentynowicz podchwyciły media ogólnopolskie, w tym bulwarowe. News zyskał spory rezonans mimo, że za ową inicjatywą nikt konkretnie nie stoi, a rodzina, przyjaciele i znajomi legendarnej suwnicowej nic o niej nie wiedzą. Niechętne Walentynowicz media wywołały zatem sensację na podstawie mało poważnego listu anonima (lub anonimów), wysłanego w dodatku do Biura Rady Miasta Gdańska.
Sprawa rzekomej inicjatywy „mieszkańców Wrzeszcza” dała asumpt do dyskusji na temat sensu upamiętnienia Anny Walentynowicz. Chętnie włączył się w nią przewodniczący Rady Miasta Bogdan Oleszek do którego od kilku miesięcy kierowane są petycje w sprawie zmiany nazwy Alei Zwycięstwa w Gdańsku Wrzeszczu na ulicę Anny Walentynowicz. Ludzie którzy zwracali się o upamiętnienie Walentynowicz podpisywali się z imienia i nazwiska, są też dobrze znani urzędnikom i dziennikarzom w Trójmieście. Po 10 kwietnia 2010 r. z inicjatywy ludzi solidarnościowego podziemia powstał nawet Trójmiejski Społeczny Komitet na Rzecz Uczczenia Pamięci Anny Walentynowicz, który w sierpniu ubiegłego roku do władz Gdańska skierował specjalny wniosek: „Pragnąc by pozostał ślad materialny po życiu, działalności i śmierci pani Anny Walentynowicz, zwracamy się o zmianę nazwy obecnej Alei Zwycięstwa na Aleję Anny Walentynowicz. Nową nazwą proponujemy objąć cały przebieg ulicy od ul. 3 Maja, na styku z wiaduktem Błędnik (w rejonie Bramy Oliwskiej), do ul. Grunwaldzkiej. Aleja ta łączy rejon Stoczni Gdańskiej, w której Anna Walentynowicz pracowała, z dzielnicą Gdańsk-Wrzeszcz, gdzie mieszkała. Proponowany do zmiany nazwy odcinek głównej trasy trójmiejskiej (dawniej Wielka Aleja, potem Hindenburgallee, Aleja Marszałka Rokossowskiego, i wreszcie Aleja Zwycięstwa) po II wojnie światowej nazywa się w sposób obcy tożsamości Gdańska, zgodny ze zwyczajami peerelowskimi, gdzie „zwycięstwo” oznaczało zaprowadzenie i trwanie komunistycznej władzy. Anna Walentynowicz była legendą oraz symbolem walki o wolność, sprawiedliwość i prawdę, a w historii jej życia zawiera się również historia naszej Ojczyzny oraz Miasta. Proponowana zmiana nazwy zwiąże więc w sposób szczególny ten fragment Gdańska z jego najnowszymi dziejami”.
W reakcji na ten wniosek prezydent Gdańska Paweł Adamowicz stanowczo oznajmił: „Bezpośrednio po tragicznej katastrofie pod Smoleńskiem w wielu miastach naszego kraju zaczęto nadawać ulicom, placom i skwerom imiona ofiar. Miało to wszelkie znamiona działań tyleż pięknych, co chaotycznych. W Gdańsku chcemy pójść inną drogą. Postanowiliśmy chaosu i przypadkowości uniknąć. Wyszliśmy z założenia, że to sprawa zbyt poważna, by rządziły nią emocje”.
Stanowisko prezydenta Adamowicza stały się również orężem w rękach przewodniczącego Rady Miasta i mediów wspierających platformerskie władze samorządowe. Nie wdając się w szczegóły szlachetnej inicjatywy Trójmiejskiego Społecznego Komitetu na Rzecz Uczczenia Pamięci Anny Walentynowicz przewodniczący Oleszek, przy wsparciu „Gazety Wyborczej” i „Dziennika Bałtyckiego”, połączył ją z rzekomą prośbą o beatyfikację. „Urzędnicy przypuszczają więc – czytamy w „Dzienniku Bałtyckim” – że przesyłanie apeli może być kolejną akcją anonimowej grupy gdańszczan, która wcześniej wnioskowała już o zmianę nazwy jednej z ulic i nadanie jej imienia Anny Walentynowicz”. A Bogdan Oleszek dodał: „Wtedy również odbieraliśmy pisma, wszystkie o identycznej treści, z wnioskami o to, by droga została nazwana imieniem Anny Walentynowicz”. Mówił także o gigantycznych kosztach związanych ze zmianą patrona ulicy. „Inicjatywa od początku budziła kontrowersje, bo przy Al. Zwycięstwa funkcjonuje blisko 100 firm, zameldowanych jest pół tysiąca osób oraz zlokalizowany jest szereg instytucji. Zmiana nazwy spowodowałaby spore koszty – wymiany dowodów osobistych, pieczątek, dokumentów” – pisała Katarzyna Włodkowska z „Wyborczej”. A Oleszek puentował: „Koszty to raz; dwa: obawiam się, że konsekwencją naszej zgody byłaby zmiana np. nazwy ulicy Długiej, gdy przyjdzie nam pożegnać kolejnego wielkiego Polaka”.
Nasuwa się zatem pytanie: czy nie jest tak, że władze Gdańska sięgnęły po argument o rzekomej inicjatywnie na rzecz beatyfikacji, by ostatecznie pogrzebać poważne inicjatywy gdańszczan domagających się upamiętnienia Anny Walentynowicz? Jedno jest pewne – sprawa uhonorowania legendy Wolnych Związków Zawodowych, Sierpnia ‘80 i „Solidarności” w Gdańsku przypomina raczej przysłowiowe walenie głową w mur.
Prezydent Adamowicz obiecał kiedyś, że w przyszłości (być może za kilka lat) powstanie nowa dzielnica Gdańska – Młode Miasto, gdzie jedna z ulic będzie nosiła imię Anny Walentynowicz. Zapowiedział także, że na budynku w którym mieszkała Walentynowicz zawiśnie pamiątkowa tablica. Powołał nawet komisję konkursową, która ma wyłonić wykonawcę „tablic upamiętniających bohaterów „Solidarności” – ofiary katastrofy lotniczej w dniu 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku”. Przy okazji warto zauważyć, że treść projektowanej tablicy poświęconej Walentynowicz jest znacznie uboższa w porównaniu do tablic upamiętniających Arkadiusza Rybickiego i Macieja Płażyńskiego (wspomina się m. in. ich działalność w okresie przedsierpniowym). Niestety, na ten brak symetrii nie zwrócił uwagi również gdański IPN, którego przedstawiciel – Mirosław Golon, zasiada w komisji konkursowej. Co ciekawe, Adamowicz wykorzystał okazję związaną konkursem na tablice upamiętniające ofiary katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem i zapowiedział również wmurowanie przy ulicy Sienkiewicza tablicy poświęconej spotkaniu w dniu 10 sierpnia 1980 r. Bogdana Borusewicza, Jerzego Borowczaka, Bogdana Felskiego, Ludwika Prądzyńskiego i Lecha Wałęsy, na którym – według prezydenta Gdańska – „zapadła decyzja o rozpoczęciu Strajku Sierpniowego”.
Anna Walentynowicz i inni działacze Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża (chociażby Kazimierz Szołoch) nie mają tyle szczęścia, mimo, że również współtworzyli najnowszą historię Polski. Efekt jest taki, że do dnia dzisiejszego przy ulicy Grunwaldzkiej 49/9 nie ma tablicy informującej o tym, że w tym domu ponad 50 lat mieszkała „Anna Solidarność”. Osoby chcące oddać hołd Annie Walentynowicz składają kwiaty i palą znicze pod ścianą domu na której zabrakło miejsca nawet na skromną tablicę. Nawet na cmentarzu Srebrzysko, gdzie pochowano Annę Walentynowicz, nie można umieścić tabliczki informującej w jaki sposób dotrzeć do miejsca wiecznego spoczynku pani Ani. Wiele osób, które odwiedzają Gdańsk i pragną oddać szacunek Annie Walentynowicz nie potrafi dotrzeć nawet do jej grobu. Nie ma tez zgody na pomnik pani Ani w Gdańsku.
Wielka szkoda, że „polityczne dzieci” Donalda Tuska nie wzięły na serio jego słów wypowiedzianych 16 kwietnia 2010 r. na Okęciu, że powracająca z Moskwy Anna Walentynowicz to „matka „Solidarności”. Urzędowa i medialna operacja ośmieszania i wymazywania Anny Walentynowicz z kart historii trwa w najlepsze. Nawet po katastrofie smoleńskiej warszawscy działacze Platformy Obywatelskiej nie chcieli naprawić swojego błędu z 2008 r. kiedy odmówili Walentynowicz honorowego obywatelstwa stolicy. Z całą bezwzględnością nastąpił powrót do dawnej historycznej narracji, w której zgodnie z wytycznymi premiera Tuska zawartymi w przemówieniu na Wawelu 4 czerwca 2009 r., miejsce Anny Walentynowicz zajęła inna gdańszczanka – Henryka Krzywonos. W ideologicznym szale czołowy reporter jednej z komercyjnych stacji nazwał Krzywnos „tramwajarką-suwnicową” (sic!), zaś Tomasz Lis na łamach „Wprost” ogłosił „Henią Solidarność”.
W reakcji na moją książkę Anna Solidarność, powołując się na mało poważne wynurzenia ukraińskiej prasy Mirosław Czech zasugerował na łamach „Gazety Wyborczej”, że Walentynowicz w istocie sfałszowała swój życiorys (miała pochodzić z prawosławnej ukraińskiej rodziny, a ze strachu przed represjami nie kontaktowała się rodzicami i rodzeństwem w Równem). Jego redakcyjny kolega Krzysztof Katka napisał z kolei, że „SB podsuwała” Walentynowicz „dokumenty mające skompromitować Wałęsę” na które się „powoływała”, choć powszechnie wiadomo, że prawda wygląda zupełnie inaczej. Pisali o tym historycy, wspominała też sama Walentynowicz: „Niewątpliwie jest to prowokacja. Chcą nas skłócić, podzielić, osłabić. Bez względu na to, kim jest Wałęsa – nie wolno nam teraz sprzymierzać się z wrogiem. Ubecki donos drę na drobne kawałki, podpalam, wyrzucam tam, gdzie powinno być jego miejsce, i spuszczam wodę. Nie ma już śladów” (A. Walentynowicz, A. Baszanowska, Cień przyszłości, Krakow 2005, s. 137).
Niestety, w ciąg podobnych działań wymierzonych w pamięć i dobre imię Anny Walentynowicz wpisał się ostatnio warszawski oddział IPN, który w dniu publikacji newsa o inicjatywie beatyfikacji Walentynowicz, w ramach Przeglądu Filmowego „Kino w PRL – PRL w kinie” zorganizował dla młodzieży pokaz filmu „Strajk” w reżyserii Volkera Schlondorffa. Jego projekcję poprzedziła prelekcja prof. Jerzego Eislera. „Dzieło” Schlondorffa głęboko zraniło Annę Walentynowicz. „Ten film przedstawia w sposób nieprawdziwy fakty z życia Anny Walentynowicz dotyczące ojca jej syna, uczestnictwa syna w ZOMO, analfabetyzmu Walentynowicz i jej życia duchowego (rzekome modlitwy do telewizora), a także narusza jej życie intymne” – mówiła oburzona Joanna Duda-Gwiazda (S. Cenckiewicz, Anna Solidarność. Życie i działalność Anny Walentynowicz na tle epoki (1929-2010), Poznań 2010, s. 425-426).
Podobnych działań jest znacznie więcej (np. podręcznik IPN Od niepodległości do niepodległości. Historia Polski również nie odzwierciedla w pełni historycznej roli Anny Walentynowicz). Nie sposób wszystkie wymienić. Należy je jednak monitorować, by stały się w przyszłości świadectwem niebywałej pychy i pogardy rządzących oraz ich sojuszników wobec skromnej suwnicowej z Gdańska – Anny Walentynowicz, ze względu na swoje zasługi dla Polski godnej miana „Anny Solidarność”. Pamięć o niej poświęcono na ołtarzu „resetu” w relacjach z putinowską Rosją. Po 10 kwietnia 2010 r. ulubieni historycy Platformy Obywatelskiej w randze pełnomocników Prezesa Rady Ministrów do spraw Muzeum II Wojny Światowej palą świeczki i składają wieńce na mogiłach zbrodniarzy z „Krasnej Armii”, w maju czczą w Petersburgu „Dien Pobiedy”, a w Gdańsku prezentują rosyjską wystawę o obronie Leningradu. Tak wygląda rządowa polityka historyczna, w której nie ma miejsca dla postaci formatu Anny Walentynowicz.
Znów przypominają się słowa, które podczas obchodów 80. rocznicy urodzin Anny Walentynowicz (15 sierpnia 2009 r.) wygłosił Krzysztof Wyszkowski wręczając jej wielkoformatowe zdjęcie z 1980 r., na które natknął się kilka tygodni wcześniej na śmietniku w Stoczni Gdańskiej. „To wielkie zdjęcie Anny znalazłem wiosną bieżącego roku na kupie śmieci usuniętych z wystawy o „Solidarności” w historycznej sali BHP Stoczni Gdańskiej – mówił Wyszkowski, zwracając się do Walentynowicz. – Los tego zdjęcia może być symbolem metod stosowanych niegdyś przez władze PRL, a obecnie przez władze III RP w stosunku do kobiety, której dzieło dzisiaj czcimy. Proszę cię, Anno, o przyjęcie tego prezentu ze „śmietnika historii”, na którym niektórzy chcieliby cię umieścić”.
Rzeczywiście, przyglądając się polskiej bitwie o miejsce Anny Walentynowicz w historii można czasem odnieść wrażenie, że niektórzy kontynuują metody bezpieki, która w ramach operacji o kryptonimach „Suwnicowa” i „Emerytka” robiła wszystko by zakwestionować jej autorytet. Już w 1984 r. esbecy przyrzekli Annie Walentynowicz, że wymarzą ją z kart historii: „Wałęsa już jest w encyklopedii, a pani tam nie ma i nigdy nie będzie. Wiedzieliśmy o tym już w 1980 r. (…) jesteśmy po to Służbą Bezpieczeństwa i wiemy, że pani nigdy nie będzie w encyklopedii”.
W sierpniu 2009 r. byłem świadkiem wzruszającej sceny – komentując powyższe słowa esbeków prezydent Lech Kaczyński przyrzekł Annie Walentynowicz, że zrobi wszystko by wizja wymazania jej z kart historii nigdy się nie spełniła. To jeszcze jeden testament, który Prezydent Rzeczpospolitej nam po sobie zostawił.