Z lasu za ocean
Agenturalna
przeszłość Tadeusza Chabrowskiego
Sławomir Cenckiewicz
Był 7 września 1961 r. w Częstochowie. Świeżo wyświęcony kapłan z Zakonu Świętego Pawła Pierwszego Pustelnika (paulinów), ojciec Wacław (Tadeusz Chabrowski) z Jasnej Góry umawia się dwoma funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa. Jest kandydatem na agenta bezpieki. Ze względu na bezpieczeństwo operacji por. Mirosław Rak i mjr. Ryszard Puchała proponują ojcu Wacławowi wyjazd do lasu. „Kandydat pozytywnie ustosunkował się do takiego spotkania, zaznaczając, że należy z jego strony zachować ostrożność ponieważ władze klasztorne zwracają uwagę na ich kontakty z osobami świeckimi” – napisali polscy czekiści w sprawozdaniu. W lesie doszło do umówionej rozmowy. Ojciec Wacław paląc papierosy mówił, że chce wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Podkreśla, że „chciałby się oderwać od obecnych władz klasztornych, że nie podoba mu się atmosfera jaka obecnie panuje na Jasnej Górze”. Chaotyczne nieco i zbyt ogólnikowe wynurzenia przerywa jeden z oficerów prosząc o bliższe charakterystyki konkretnych paulinów z Jasnej Góry. Obiecuje udzielenie pomocy w wyjeździe za ocean. Ojciec Wacław pomyślał przez chwilę, po czym wyraził chęć przekazania takich informacji, Prosił o czas na przygotowanie się do bardziej konkretnej rozmowy. Funkcjonariusze zgodzili się i ustalili następny termin spotkania.
Werbunek
Podczas kolejnych spotkań – 26 września i 12 października 1961 r., Chabrowski przekazał szereg ważnych informacji o współbraciach z zakonu (m. in. na temat ojców Salezego Strzelca, Chryzostoma Szewczyka, Romana Bożeja, Lucjusza Terasińskiego). Treść przekazanych informacji została sprawdzona i potwierdzona. Bezpieka uznała go za godnego zaufania informatora, który w przyszłości „może stać się cenną jednostką w sieci tajnych współpracowników”. Od początku jednak bezpiece przyświecał jeden cel – zwerbować Chabrowskiego w celu przerzucenia go do Stanów Zjednoczonych do klasztoru paulinów w Doylestown. Okazją było wytypowanie o. Wacława przez jego przełożonych zakonnych do pracy duszpasterskiej w środowisku polonijnym w Ameryce. W związku z tym w kwietniu 1961 r. złożył on podanie o paszport. Pierwsze rozmowy z zakonnikiem prowadził jego dawny kolega szkolny por. Rak. Formalny werbunek Tadeusza Chabrowskiego nastąpił 12 października 1961 r. Wówczas o. Wacław sporządził własnoręczne zobowiązanie do współpracy do którego dołączył krótki życiorys. W deklaracji o współpracy z SB czytamy: „Zobowiązuję się zachować w ścisłej tajemnicy moją współpracę ze S[łużbą] Bezpieczeństwa. Zobowiązuje się nigdy nie zdradzać Ojczyzny a w wypadku ujawnienia wrogiej działalności przeciwko Polsce L[udowej] będę meldował zainteresowanemu pracownikowi. Dla lepszej konspiracji będę występował pod pseudonimem Leon. T. Chabrowski Leon”. „Nie jest fanatykiem religijnym i w zasadzie w zakonie nie znalazł się z powołania” – napisał mjr. Puchała, oficer prowadzący „Leona” wobec którego występował jako „Ryszard Stefański”, a jednocześnie kierownik specjalnej grupy operacyjnej SB w Katowicach rozpracowującej klasztor na Jasnej Górze w Częstochowie.
Poszukiwany „Leon”
9 grudnia 1961 r. TW ps. „Leon” wyleciał samolotem do Paryża, a stamtąd do Stanów Zjednoczonych. Przed wylotem mjr. Puchała poprosił „Leona” o przesłanie kartki z pozdrowieniami i nowym adresem, co miało oznaczać gotowość do kontynuacji współpracy. Tak też się stało. W styczniu i lutym 1962 r. Chabrowski przesłał dwie pocztówki z nowym adresem w Doylestown. W związku z tym, zgodnie z zasadami obowiązującymi w bezpiece, Tadeusz Chabrowski został wyrejestrowany z sieci agenturalnej Wydziału III Komendy Wojewódzkiej w Katowicach. Jego opiekun z SB napisał w podsumowaniu, że mimo krótkiego okresu współpracy „Leon” przekazał cenne informacje na temat zakonników, które posłużyły do dalszej pracy operacyjnej. Kwalifikacje „Leona” sprawiły, że mjr. Puchała poinformował o jego wyjeździe do USA Departament I MSW (wywiad cywilny PRL). Zgodnie z procedurami, Departament I przekwalifikował sprawę TW ps. „Leon” na sprawę kontaktu informacyjnego kryptonim „Leonard”. Wywiadowcy dali czas „Leonardowi” na aklimatyzację Stanach Zjednoczonych. Postanowili skontaktować się z nim dopiero we wrześniu 1963 r. Z obawy przed amerykańskim kontrwywiadem (FBI) na miejsce spotkania wybrano Rzym, gdzie do października przebywał ojciec Wacław. Jednak w tym czasie okazało się, że „Leonard” zamiast w domu zakonnym w Rzymie przebywa często w prywatnych mieszkaniach, spotyka się ze znajomymi a nawet podróżuje po całej Europie. Był tak zaaferowany prywatnymi sprawami, że nie miał nawet czasu na spotkanie ze swoim bratem Stefanem.
„Chcę być wielki”
Z teczki „Leonarda” wynika, że raczej nie wiedział on, że w Rzymie chcą się z nim skontaktować wywiadowcy z SB. Nie orientował się także, że bezpieka cały czas kontroluje jego korespondencję z rodziną, zakonnikami z Jasnej Góry i znajomymi… O wielu tajemnicach „Leonarda” SB wiedziała od agentury w Rzymie i zakonie, w tym zwłaszcza od jego przyjaciela z Częstochowy ojca Celestyna (ekonom generalny zakony, który również współpracował z bezpieką. Z korespondencji i innych źródeł informacji wynikało, że „Leonard” ma już dość życia zakonnego, jest skłócony z ojcem Michałem Zembrzuskim z Doylestown, prowadzi w zasadzie świeckie życie i zamierza porzucić kapłaństwo. „Rwą we mnie wody, porywa mnie mój własny nurt. Chcę być wielki, walczyć z Kościołem, bo go kocham więcej niż swoją duszę i ciało” – pisał poetycko w jednym z listów.
Znów pojawił się plan dotarcia do „Leonarda”. Tym razem podjęto ryzyko kontaktu w Doylestown. Sprawę przekazano do realizacji agentowi o ps. „Elita”, który pracował wówczas w Biurze Radcy Handlowego w Nowym Jorku. Później w operację odszukania „Leona” włączył się funkcjonariusz rezydentury wywiadowczej PRL w Nowym Jorku o kryptonimie „Edo”. Bezpiekę interesowały głównie sprawy polonijne – duszpasterstwo oraz organizacje i ich finanse.
Dekonspiracja „Leonarda”
Kiedy na przełomie 1963 i 1964 r. lustrowano klasztor i okolice Doylestown w celu organizacji bezpiecznego spotkania z „Leonardem” z rezydentury wywiadu PRL w Nowym Jorku zbiegł szyfrant Stanisław Szymonik ps. „Ewa”, który oddał się w ręce służb amerykańskich. W Departamencie I MSW analizowano wszystkie dokumenty, sprawy i informacje do których miał dostęp Szymonik. W wewnętrznego postępowania wynikało, że Szymonik znał sprawę Chabrowskiego i we wrześniu 1963 r. pisał o nim w szyfrówce wysłanej do Warszawy. W takich sytuacjach w wywiadzie obowiązuje tylko jedna zasada – rezygnacja z całej agentury, którą poznał „zdrajca”. Losy „Leonarda” był więc przesądzone. W 1964 r. uznano, ze „Leonard” jest spalony a jego personalia jako agenta tajnych służb PRL są znane FBI. Postanowiono zatem złożyć jego teczkę w archiwum i nie szukać z nim kontaktu. Jednak za pomocą agentury obserwowano jego działania. Z docierających informacji wynikało, że Chabrowski jest otwarty na współpracę z komunistami. Poza tym, jak donosił współpracownik „Kozik” w maju 1967 r., Chabrowski nie ukrywał, że bliżej mu do świeckiego życia niż zakonnego. Ostentacyjnie nie nosił habitu, a ponadto „w bezpośredniej rozmowie potrafi nawet żartować i kpić z wiary katolickiej, jak i zasad panujących w swoim zakonie”. Niedługo później porzucił kapłaństwo, ożenił się i rozpoczął studia na Uniwersytecie Temple w Filadelfii.
Gotowy do pomocy
Mimo tylu zmian w życiu osobistym Chabrowski wciąż myślał jak pomóc ludowej ojczyźnie. W sierpniu 1971 r. doszło do jego spotkania z oficerem wywiadu w Nowym Jorku. Podczas rozmowy z oficerem o kryptonimie „Kodi”, Chabrowski zaoferował swoje usługi na terenie Stanów Zjednoczonych. Nieco przesadnie akcentował swoje zasługi dla SB i możliwości operacyjne. Powoływał się na swój rzekomo długoletni kontakt z bezpieką. Wyznał nawet, że podczas pobytu w Irlandii, gdzie w latach 1965-1966 studiował na Uniwersytecie Katolickim w Dublinie, bezpieka inspirowała jego wystąpienia telewizyjne. „Leonard deklaruje dalszą współpracę z nami. W jego opinii płaszczyzną mogłoby być jego wykorzystanie na odcinku ośrodków uniwersyteckich. Zgadza się na uplasowanie się we wskazanym przez nas ośrodku uniwersyteckim po uzyskaniu doktoratu” – relacjonował „Kodi”. Jednak SB nie mogła pozwolić sobie na błąd w sztuce. Amerykanie doskonale wiedzieli kim jest Tadeusz Chabrowski ps. „Leonard” więc jego przydatność agenturalna na terenie Stanów Zjednoczonych była żadna i mogła narazić interesy komunistów na szwank.
***
W późniejszych latach Tadeusz Chabrowski pozostał lojalnym wobec PRL polonusem i mało utalentowanym poetą, flirtującym od czasu do czasu z komunistycznym konsulatem. Przez długie lata był dla komunistów jedynie „pożytecznym idiotą” (określenie Lenina) „przerzucającym mosty” pomiędzy Polonią a Polską Ludową. Jednak dla antykomunistycznej Polonii był od zawsze jedynie zwykłym oportunistą i „dwustołkowiczem” uzurpującym sobie miano reprezentanta Polonii w kontaktach z Krajem. Niestety, był równie ambitny, co skuteczny, a to z czasem przełożyło się na jego pozycję zawodową i społeczną w środowisku polonijnym Nowego Jorku, które powierzyło mu prestiżowe stanowisko prezesa w Centrum Polsko-Słowiańskim. Szkoda, że mając wciąż tyle do powiedzenia o sobie Tadeusz Chabrowski, eksponując liczne nagrody i dokonania, konsekwentnie zapomina o postaci „Leona”.