Kto jest agentem - Rozmowa z Markiem Ciesielczykiem
Przyjazd dr Marka Ciesielczyka do Chicago na nowo
rozbudzil goraca dyskusje na temat lustracji polonijnych dzialaczy, zasadnosci
wykrywania byłych esbeków i samej wiarygodnosći tropiącego. Jedni z zapartym
tchem oczekują na kolejne
informacje, mając nadzieję na odswieżenie i oczyszczenie atmosfery w polonijnym
Światku. Inni porównują całą sytuację do wczesnego filmu Romana Polańskiego, w
którym szalony naukowiec wraz z asystentem uganiają się po transylwańskiej
wiosce za wampirami. Jak Świat Światem, każda ideologia ma swoich zwolenników -
z jedną nie muszą się zgadzać wszyscy. O proces lustracji, motywy działania i
swoje przekonania pytamy Marka Ciesielczyka, który przybył z kolejną listą
esbeckich kapusiów.
- Zacznijmy od wizyty w Nowym Jorku. Proszę powiedziec jak wypadła ta wizyta.
- Zainteresowanie na Wschodnim Wybrzezu jest podobnie duze
jak tutaj, w związku z faktem ujawnienia, ze jeden ze znanych działaczy
polonijnych na Wschodnim Wybrzezu był tajnym współpracownikiem. Podejrzewam, że
to zwiększyło zainteresowanie tematem tajnych współpracowników SB. Mam także
bardzo radosną wiadomosc dla większośći Polonii i dla mniejszośći bardzo smutną,
że jedna z rozmów, którą przeprowadziłem z przedstawicielem instytucji
amerykańskiej wskazuje na to, że Amerykanie jednak się zainteresują tematem
byłych współpracowników z punktu widzenia prawnego, co może doprowadzić także do
spraw sądowych.
- A z kim Pan rozmawiał na ten temat?
- Jest to osoba, której nie chciałbym ujawniać, bo była to
rozmowa półprywatna. Natomiast mogę powiedzieć, że bardzo obiecująco to wygląda,
jeżeli chodzi o sprawę ewentualnych postępowań administracyjno-prawnych wobec
byłych tajnych współpracowników. Mam na myśli postępowania sądowe, o czym mówię
od wielu lat, że Amerykanie - moim zdaniem - powinni zainteresować się
działalnoŚcią od strony prawnej,
ponieważ były to przestępstwa. Działalność SB była współpracą z wywiadem obcym.
Departament I MSW był wywiadem esbeckim i dlatego ludzie ci powinni zostać
postawieni przed sądem amerykańskim. Mam nadzieję, że tak będzie się działo.
- Jak ważna jest, Pana zdaniem, polityka? Skąd wyniósł Pan to “zamiłowanie” do
polityki?
- To nie jest zamiłowanie. Jako politolog, czy jako
analityk mogę powiedzieć, że sprawia mi to pewną przyjemność, natomiast w
praktyce nie jest to dziedzina, która wywołuje odczucia, o których tutaj mowa.
No cóż, jestem z zawodu politologiem i od 30 lat zajmuję się m.in. tą dziedziną,
jaką jest działalność służb specjalnych. Byłem zresztą autorem pierwszej książki
na temat KGB, o której swego czasu bardzo pochlebnie wyrażał się ks. prof.
Bocheński, ojciec współczesnej sowietologii. No i tak mi zostało. Kiedy pojawiła
się możliwość analizy dokumentów IPN, to wykorzystałem tę możliwość i
wykorzystuję ją z trzech powodów. Po pierwsze, uważam, że ujawnienie nazwisk
tajnych współpracowników jest konieczne ze względu na bezpieczeństwo, ponieważ
mogą być oni w dalszym ciągu szantażowani przez wywiady innych państw. Po
drugie, należy nam się prawda historyczna o tamtych czasach. Po trzecie ze
względów etycznych. Ofiary tych ludzi mają prawo wiedzieć, kto na nich donosił i
jakie konsekwencje wynikały z donosów.
- Co Pan chciałby osiągnąć w życiu?
- Myślę, że już osiągnąłem. Oczywiście, mam jeszcze takie
cele, które kiedyś osiągnę.
- A konkretniej?
- Zbaczamy na inną ścieżkę, bardziej osobistą, ale i o tym
możemy rozmawiać. Na pewno chciałbym być szczęśliwym człowiekiem, a jeżeli
chodzi o sferę polityczno-społeczną, czyli to, co dotyczy rzeczywistości, w
której przebywam w Polsce, to na pewno chciałbym kiedyś żyć w państwie
demokratycznym. Ponieważ Polska nie jest państwem demokratycznym, więc trochę z
tego powodu cierpię.
- Dlaczego wciąż roztrząsać przeszłosć? Czy nie lepiej skoncentrować się na
budowaniu lepszej przyszłości? W końcu to, co się stało chyba już się nie
odstanie?
- To jest popularne hasło w kręgach SLD, czy też
niektórych działaczy Platformy Obywatelskiej, albo biskupa Ďycińskiego, który
chciałby zamurować IPN. Można w ten sposób myśleć, ale ja się z taką opinią nie
zgadzam, bo dlaczego mamy nie znać własnej historii i to najnowszej.
- Czym się Pan zajmował podczas komuny w Polsce?
- Najpierw żyłem jako licealista, potem na studiach
prowadziłem działalność opozycyjną. W związku z tym moja teczka w IPN-ie też
jest bardzo gruba. Otrzymałem status pokrzywdzonego przez Służbę Bezpieczeństwa,
co umożliwiło mi wgląd już dawno temu w moją teczką i dowiedziałem się, kto na
mnie donosił. W redakcji podziemnego pisma, które prowadziłem, było kilka osób.
Część z nich to tajni współpracownicy, którzy byli moimi kolegami, czy też
przyjaciółmi. Tego typu prawda o przeszłości może być dla niektórych bolesna.
Zdarzało się, że członkowie rodziny na siebie donosili. W czasach PRL-u udało mi
się tworzyć pismo podziemne, które w pewnym momencie miało największy nakład w
Polsce ze wszystkich podziemnych wydawnictw. PóÎniej był NZS, emigracja i powrót
do Polski.
- Jest Pan obecnie związany z ugrupowaniem “Uczciwość” w Tarnowie. Jakie są
główne założenia tego ugrupowania?
- Jest to typowe stowarzyszenie samorządowe, które stawia
sobie cele ograniczone do jednej gminy. Chodzi o miasto Tarnów. Mieliśmy swego
czasu czterech radnych. W najlepszych czasach uzyskaliśmy 15 procent poparcia,
co było dużo, jak na niezależne ugrupowanie. Jest to bardzo pożyteczna
działalność, ponieważ sprowadza się do tego, żeby były chodniki, szkoły,
przedszkola i żeby dobrze funkcjonowały. A z tym jest dużo problemów w Polsce,
ponieważ na tym najniższym szczeblu bardzo często mamy do czynienia z korupcją.
W związku z tym pozwoliłem sobie napisać nawet dwie książki na ten temat, gdzie
opisałem różne przykłady korupcji lokalnej i przez żadnego z opisanych
gentelmanów nie zostałem postawiony przed sądem, a więc z tego wynika, że chyba
miałem rację.
- Znalazł się Pan wśród 25 osób nominowanych do tytułu człowieka roku 2008 w
Małopolsce. Gratulacje. “Gazeta Krakowska” pisała o Panu, że jest pan sumieniem
Tarnowa, ale pisano również, że jest Pan najbardziej tępionym radnym. Czy to
znaczy, że prasa i tarnowianie nie doceniają pańskiego wkładu na rzecz miasta?
- Doceniać doceniają. W ostatnich wyborach głosował na
mnie, o ile dobrze pamiętam, co piąty tarnowianin, więc to jest całkiem
przyzwoity wynik. Natomiast byłem, czy też jestem tępiony z powodu, że
opisywałem przykłady lokalnej korupcji, a ona jest dosyć duża. Wytoczono mi w
sumie kilkadziesiąt procesów karnych. W każdym z tych procesów byłem skazany w
pierwszej instancji, a w drugiej byłem uniewinniany. Zasada była taka, że po
pierwszym procesie media pisały, że Ciesielczyk został skazany, nie pisząc o co
chodziło. Natomiast o drugim wyroku, w drugiej instancji, nikt nie pisał. Można
więc było odnieść wrażenie, że jestem ustawicznie skazywany. Jestem chyba
jedynym Polakiem, który - mam nadzieję - niedługo będzie miał dwie wygrane
sprawy w Strasburgu. Jedną sprawę wygrałem parę lat temu. Otrzymałem
odszkodowanie 10 tys. zł. A niedługo jest duże prawdopodobieństwo, że wygram
sprawę, która dotyczy nieprawidłowego interpretowania prawa przez polskie sądy.
- Wracając do tej pierwszej. Czy chodziło o dosyć głośną sprawę przeciwko
wojewodzie małopolskiemu w związku z manifestacją przed domem senatora?
- Tak, to była właśnie ta sprawa. Można powiedzieć, że
było to raczej błahe, ponieważ nie pozwolono mi zorganizować manifestacji w myśl
ustawy o zgromadzeniach publicznych przed domem senatora, Andrzeja Sikory.
Nawiasem mówiąc, jego brat Wacław Sikora był tajnym współpracownikiem SB, o czym
mówiłem w lutym tego roku. Dokumenty na ten temat można znalezć w internecie. W
tej chwili wygrzewa się on w słońcu Arizony, ale już niedługo, ponieważ te
dokumenty dotyczące jego działalności, jako tajnego współpracownika, przekażę
już wkrótce do FBI i urzędu imigracyjnego.
Wracając do procesu. Prezydent, wojewoda i naczelny sąd
administracyjny zabroniły mi zorganizowania pokojowej manifestacji przed domem
senatora. Dopiero Sąd Najwyższy uchylił tę decyzję a następnie trybunał w
Strasburgu przyznał mi rację. Stąd też odszkodowanie w wysokości 10 tys. zł.
Wspaniałomyślnie, jako Polak, zrezygnowałem z połowy i poinformowałem MSZ, że
drugą połowę żadanej sumy przeznaczam na szkolenie sędziów w Polsce.
- ZejdÎmy teraz na inny temat i porozmawiajmy o Centrum Polonii w Brniu. Czy
centrum to zaczęło już funkcjonować?
- Tak. Centrum to powstało niedawno. Praktycznie zaczęło
swoją działalność we wrześniu. W grudniu planujemy zaprosić polskie sieroty z
Białorusi i Ukrainy. One będą mieszkały z rodzinami polskimi na terenie powiatu
dąbrowskiego. PóÎniej zorganizujemy sylwestrowy bal charytatywny i przekażemy
pieniądze na polskie domy dziecka na Ukrainie i Białorusi. To będzie jedna z
pierwszych akcji.
- Na stronie internetowej widnieje również wiadomość, Że remont centrum
zabytkowego w Brniu wymaga wydatkowania jeszcze 20-25 mln zł. Skąd
zamierzacie pozyskać te pieniądze?
- Sytuacja jest o tyle wygodna, Że jest to zabytek.
Zabytki mozna odnawiać nie tylko dzięki funduszom unijnym, ale takŻe z
Ministerstwa Kultury. Generalnie będą to fundusze zewnętrzne, dlatego że powiat
nie udÎwignąłby finansowo takiego ciężaru. Poza tym, jest jeszcze park, który ma
16 hektarów i przywrócenie go do stanu pierwotnego sprzed 200, 300 lat, będzie
kosztowało też kilkanaście milionów złotych, jeżeli chcielibyśmy go
zrekonstruować. Tu też są duże możliwości, ponieważ Fundusz Ochrony Srodowiska
może nam w tym przypadku pomóc. Trzeba tutaj dodać, że w 100 procentach fundusz
może sfinansować takie przedsięwzięcie.
- Czy centrum będzie współpracować z różnymi organizacjami polonijnymi?
- Takie jest założenie, ponieważ jest to Centrum Polonii.
Ze Stanami jak najbardziej, ponieważ jest to centrum Polonii Świata, chociaż
teraz przesuwa się to trochę w kierunku Wielkiej Brytanii. W Wielkiej Brytanii
jednak Polonia jest młoda i jeszcze nie ustabilizowana, natomiast tutaj, czy w
Kanadzie będzie większe zainteresowanie współpracą. Jednym z pomysłów jest, aby
stworzyć coś w rodzaju osiedla emerytów polonijnych. Są osoby, które nie mają
rodziny, a chciałyby wrócić do Polski. Można by
im stworzyć osiedle, w którym czuliby się lepiej w gronie byłych
Polonusów. Myślę, że ten pomysł wypali włącznie z domem opieki społecznej dla
osób starszych i schorowanych.
- W broszurze, którą od Pana otrzymaliśmy jest napisane, że podjęliście już
współpracę ze Stowarzyszeniem Weteranów Armii Polskiej. Czy są jeszcze jakieś
organizacje?
- Centrum działa dopiero od września, więc nie było czasu,
żeby nawiązać współpracę z innymi. Natomiast ta pierwsza akcja miała miejsce
jeszcze w lecie, zanim centrum powstało formalnie. Będę rozmawiał ze
środowiskiem weteranów i zaproponowaliśmy im, że jedno z pomieszczeń udostępnimy
im jako swego rodzaju izbę pamięci. Jeżeli będzie taka wola ze strony weteranów,
to mogą przekazać tam pewne eksponaty i zrobimy coś w rodzaju stałej wystawy.
- A czy nie obawia się Pan, że skoro podejmiecie działalność z polonijnymi
organizacjami, to wśród ich działaczy znajdą się byli agenci?
- Niewykluczone. Nie chcę tutaj uchodzić za łowcę agentów,
ponieważ nawet gdybym chciał, to nie jestem w stanie tego robię, dlatego że
ogranicza mnie czas i możliwości organizacyjne. Wszystkich się i tak nie
sprawdzi. Poza tym, trzeba dodać, że istnieje także archiwum wyodrębnione, czyli
dokumenty utajnione i jest pewne, że do tych dokumentów będzie bardzo ciężko
dotrzeć. A więc wszystkiego i tak się nie dowiemy.
- Przyjeżdża Pan do Stanów już po raz kolejny. Dlaczego Pan dąży do ujawnienia
nazwisk tych osób, które akurat tutaj przebywają?
- Nie jestem w stanie zrobić wszystkiego. Ponieważ byłem i
jestem związany z Chicago, więc zajmuję się tym. Ponadto, taki był projekt
badawczy, który zgłosiłem i o który mnie proszono. Cześć starszej Polonii
prosiła mnie, abym zajął się właśnie Chicago. Po wizycie w New Jersey, w Nowym
Jorku i w Connecticut okazuje się, że tam również jest duże zainteresowanie.
Przekazano mi chyba ze sto nazwisk z prośbą o sprawdzenie. Myślę, że przez
najbliższe 20 lat będę się miał czym zajmować.
- Wróćmy do wydarzeń z początku roku. Napisał Pan takie oświadczenie, że podczas
pańskiego pobytu w Chicago ktoś groził pańskiej żonie, że jeżeli odtajni
Pan pewne nazwiska, to wróci Pan do domu w trumnie. Nie czuje Pan
jakiegoś zagrożenia? Kto mógł być nadawcą takich pogróżek?
- Na spotkaniu w niedzielę pokażę kartkę zaadresowaną na
żonę. Esbecy mają taką metodę, że skoro wiedzą, że człowieka nie można
zastraszyć, a już wiedzą, że mnie nie można zastraszyć, to próbują zastraszyć
rodzinę. To jest stara, wypróbowana
bolszewicka metoda. żona teraz otrzymała kartkę z wyrazami współczucia z powodu
śmierci męża, podpisaną polskim nazwiskiem. Jest to jedna z metod, która ma
doprowadzić do tego, żebym się przestał zajmować tym tematem. Okazało się, że to
jest nieskuteczne. Pózniej zastosowano metodę kompromitacji nie samej lustracji,
bo się nie dało, tylko tego kto lustruje, czyli autora. To też się nie udało,
ponieważ nie podważa to wiarygodności tego, o czym mówię. Ďeby to podważyć
trzeba mieć jakieś kontrargumenty. Kiedy to nie poskutkowało, to zastosowano
metodę odcięcia mnie od środków finansowych. To może być skuteczne, ale tylko w
pewnym stopniu. Możliwości finansowe ograniczają oczywiście tego typu badania i
powodują, że proces badawczy jest wolniejszy. Sama idea esbecka jest logiczna,
ponieważ chodzi o to, aby wszyscy agenci wymarli, a wtedy już nikogo się nie
deportuje i nie postawi przed sądem.
- A jak Pan skomentuje sprawe Wierzewskiego? To jego nazwisko zostało ujawnione
w lutym.
- Parę miesięcy temu ukazał się list żony Wierzewskiego, w
którym nie wypierała się, że Wierzewski współpracował. Napisała, że był pod dużą
presją, że nie miał wyboru. Nie kwestionowała faktu współpracy. Po drugie,
twierdziła, że te donosy nie były szkodliwe, a po trzecie, że autor tego
wypracowania, czyli Marek Ciesielczyk, nie wymieniając mnie z nazwiska, zrobił
to dla dużej kasy. Te trzy twierdzenia są nieprawdziwe. Z dokumentów, które
przedstawiłem, wynika, że on dobrowolnie się zgodził. Po drugie, donosy, które
Wierzewski pisał były bardzo szkodliwe, co można bardzo łatwo udowodnić. Ja
przedstawiłem nazwiska tych osób, na które on donosił, np. studentek
amerykańskich, pracowników Uniwersytetu Indiana w Bloomington. PóÎniej te osoby
miały problemy, ponieważ jeżeli Wierzewski donosił, że miały one jakieś problemy
rodzinne, to póÎniej SB wykorzystywała te informacje w procesie werbowania.
Szkoda jest więc ewidentna. Trzeci argument, że wziąłem za to pieniądze jest
absurdalny, ponieważ w Polsce tego projektu nikt nie finansował i nie finansuje.
Można tylko liczyć na pomoc Polonii. W ciągu dwóch lat pomoc, która na ten cel
została przeznaczona ze środowiska polonijnego to 1 tys. dol. Tysiąc dolarów
wystarczy na miesiąc badań, a nie na dwa lata. 400 dolarów wynoszą mnie
miesięczne dojazdy do Wieliczki (gdzie mieści się siedziba IPN), a następne 600
dol., czyli ok. 1,7 tys. zł. to marna pensja w Polsce. Te tysiąc dolarów było
związane z moim wykładem w Chicago i były to dobrowolne datki Polonusów, a nie
dotacja organizacji. Pani Wierzewska minęła się z prawdą w każdym z tych trzech
punktów.
- A jak do tych badań na temat Wierzewskiego ustosunkował się IPN?
- Zadaniem IPN nie jest potwierdzanie tego typu
informacji. Gdyby oni mieli taki program, że zajmują się Wierzewskim i Polonią,
to pewnie napisaliby to samo co ja. Są to te same dokumenty. Ja te dokumenty
wziąłem z IPN. Jeżeli dochodzi do jakiegoś procesu, to wtedy IPN występuje w
roli eksperta. IPN udostępnia akta, a historycy, dziennikarze i badacze
przedstawiają wyniki tych badań. Ďona Wierzewskiego nie kwestionowała, że on
donosił, tylko twierdziła, że te donosy nie były szkodliwe.
- A jak się Pan odniesie do odznaczenia Andrzeja Jarmakowskiego przez Prezydenta
Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski “za wybitną
działalność na rzecz przemian demokratycznych”.
- Zastanawiam się co powiedzieć. O szczegółach dokumentów,
które znalazłem na temat pana Jarmakowskiego w IPN-ie będę mówił w niedzielę w
SWAP-ie. Natomiast teraz chciałbym skomentować ten fakt przykładem ostatniego
dyrektora Radia Wolna Europa, pana Piotra Mroczyka, który był tajnym
współpracownikiem. Ja jako pierwszy, wydaję mi się, dotarłem do tych dokumentów.
Piotr Mroczyk był tajnym współpracownikiem “69”. Współpracował z SB wyrządzając
znaczne szkody. Amerykanie wiedzieli, że Mroczyk pracował w komunistycznej
rozgłośni Radio Polonia, które nadawało za granicę programy w języku angielskim.
Następnie był członkiem komisji nadzorującej proces pokojowy w Wietnamie z
ramienia PRL-u, czyli musiał być bardzo pewnym dla komunistów człowiekiem. To
były oficjalne informacje. Mimo to Amerykanie zatrudnili go w instytucji
finansowanej przez Kongres Amerykański, czyli w Radio Wolna Europa na stanowisku
dyrektora. Dwa lata temu Mroczyk, czyli tajny współpracownik, został uhonorowany
wysokim odznaczeniem przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Taki jest mój
komentarz do sprawy Jarmakowskiego.
- Na temat Jarmakowskiego pisał dużo pan Czuma.
- Czuma, jak Panie wiecie, publicznie twierdził, że
Jarmakowski był tajnym agentem, natomiast nigdy nie przedstawił publicznie
żadnych dowodów na to. Albo Czuma jest niepoważny, albo ma te dowody i czeka na
proces. Podobno, zastrzegam, że nie jest to sprawdzona informacja, do złożenia
dokumentów w sądzie już doszło. Mam nawet artykuł Czumy, w którym sugeruje on,
że Jarmakowski został przejęty przez UOP i dlatego trudno dojść do jego tajnych
dokumentów. Są to jednak spekulacje. Czuma nie przedstawia żadnych dowodów.
- Czy Pan ma jakieś dowody w tej sprawie?
- Jakbym nie miał, to bym nie mówił. Mam pewne dokumenty,
które obrazują pewny wycinek aktywności pana Jarmakowskiego.
- Z czasów PRL?
- OdpowiedÎ na to pytanie jest bardzo złożona. Z
formalnego punktu widzenia odpowiedÎ jest twierdząca. Na tym bym poprzestał.
Może to “głupio” zabrzmi, ale być może dobrze się stało, że Jarmakowski został
odznaczony dlatego, że będzie można pokazać absurdalność systemu, która prowadzi
do takich zachowań przedstawicieli najwyższych władz państwowych.
- A czy tym razem usłyszymy więcej nazwisk?
- Kilkanaście nazwisk.
- Czy to będą osoby znane?
- Bardzo znane, powiedziałbym nawet najbardziej znane.
- Żyjące?
- Hm, żyjące i nieżyjące. To trudno tak wybierać, mogę
mówię o żyjących, ale myślę, że wśród nieżyjących jest też parę osób, o których
warto powiedzieć.
- Czy ujawni nam Pan chociaż jedno nazwisko, o którym będzie mowa w niedzielę?
- Będę mówił o panie Bobie Lewandowskim i np. o panu
Józefie Migale, urodzonym w 1913 roku w Chicago, ale też mieszkającym przez
pewien czas w Tarnowie.
- Mówi się po ostatnim Pańskim pobycie, że Ciesielczyk przyleciał do Stanów,
zrobił duże zamieszanie i ujawnił tylko dwa nazwiska, z których jedna osoba nie
żyje, a drugą mało kto zna. Może Pan to skomentować?
- Osoby, które tak mówią, powinny wspomóc finansowo moje
badania, to wtedy przyjeżdżałbym tu z ciężarówką dokumentów. Ponieważ moje
możliwości organizacyjne i finansowe są ograniczone, w związku z tym, robię
tyle, ile robię. A ci filozofowie polonijni, którzy twierdzą, że to mało, to jak
chcą żeby było więcej, niech się dołożą.
Ponieważ bez pomocy finansowej Polonii, bo głównie na nią
można liczyć, taki projekt badawczy będzie realizowany w ciągu następnych 30
lat.
- Od kiedy prowadzi pan te badania?
- Chciałem je prowadzić wiele lat temu i mogłem, bo
dostałem pozwolenie, ale w pewnym momencie Trybunał Konstytucyjny zakwestionował
ustawę lustracyjną. Wtedy to stworzyło zaporę dla badaczy i trzeba było się od
nowa starać. To spowodowało, że tak naprawdę, mogłem się tym zajmować przez
ostatnie dwa lata, bo musiałem składać drugi raz wniosek.
- No to czekamy do niedzieli?
- Ja bym powiedział, że przez te 30 lat będziemy czekać,
ponieważ sądzę, że najciekawsze dokumenty wyjdą po latach. Te dokumenty, które
teraz przedstawię są ciekawe. Osoby są interesujące, pochodzą z rożnych
środowisk, ale i tak najciekawsze rzeczy wyjdą pewnie po latach.
- Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiały:
Wioletta Kozik-Kumorek
Aneta Olszyńska