„KŁAMSTWO BASTYLII”

 

14 lipca 1789 roku lud Paryża zdobył Bastylię, nazywaną symbolem tyranii. Wydarzenie to ogłoszono później początkiem Wielkiej Rewolucji Francuskiej, jego zaś rocznica obchodzona jest we Francji jako święto narodowe.

Co się naprawdę stało tamtego dnia?

„Nic” – tak uważał król Ludwik XVI, tyle bowiem zapisał pod tą datą w skrupulatnie prowadzonym dzienniku. Król całkiem zbagatelizował trwające od paru dni uliczne zamieszki, chociaż właśnie 14 lipca osiągnęły one apogeum. Motłoch zdobył najpierw arsenał na placu Inwalidów, potem ruszył po amunicję do Bastylii.

Twierdzy tej – zamienionej za Ludwika XIV w więzienie – broniło 82 weteranów-inwalidów i 32 Szwajcarów pod wodzą poczciwego markiza de Launey. Załoga Bastylii mogłaby długo odpierać ataki tłumu, po krótkich jednak utarczkach markiz de Launey poddał twierdzę dla uniknięcia masowego rozlewu krwi. Jej obrońcy zostali aresztowani, a tłum wtargnął do wnętrza, uwalniając wszystkich więźniów. Dokładnie... siedem osób: czterech oszustów, dwóch wariatów i jednego zboczeńca.

Ot, cała legenda Bastylii.

Wieczorem paryska tłuszcza odbiła z rąk milicji i bestialsko zamordowała markiza de Launeya. Odrąbane głowy markiza i paru jego towarzyszy zatknięto na piki. Plebs obnosił to krwawe trofeum po całym Paryżu, by w końcu dotrzeć na ogrody Palais Royal, gdzie chlał i tańczył do białego rana.

Wieje grozą, prawda?

Grozą też wieje z całej książki Andrzeja Ciska pt. „Kłamstwo Bastylii”. Autor obala w niej nie tylko fałszywe wyobrażenie o wydarzeniach 14 lipca 1789 roku, poddaje również gruntownej rewizji mit o Wielkiej Rewolucji Francuskiej jako kamieniu milowym w dziejach ludzkości, jako źródle wszelkiego postępu i kolebce europejskiej demokracji. Rewizja poparta jest rzetelnym i obfitym materiałem faktograficznym, przez co staje się druzgocąca.

Książkę otwierają charakterystyczne cytaty:

„Wyrażam uznanie dla Wielkiej Rewolucji Francuskiej za nowe wartości, jakie wniosła dla dobra ludzi. W tym sensie ja także jestem demokratą” – Joseph Goebbels;

„Rewolucja francuska otworzyła drogę powszechnemu upolitycznieniu. W Ameryce Łacińskiej każdy ambitny bandyta nazywa siebie „wyzwolicielem”, mordercy mordują w imię wolności, a złodzieje kradną dla ludu” – Paul Johnson.

Oba przytoczenia dobitnie określają intencję książki. Autor zresztą już we wstępie sygnalizuje bez ogródek:

„Starałem się w miarę możliwości naszkicować obiektywny obraz tamtych czasów, ale nie zamierzam ukrywać, że moje poglądy z pewnością różnią się od poglądów tych, którzy w rewolucji francuskiej widzą realizację pięknych haseł: Liberte, Egalite i Fraternite. Hasła te istotnie są piękne, równie piękne jak niegdysiejsza stalinowska konstytucja (...)”

 „Przez długie lata już dorosłego życia uważałem ją za wielki przewrót dziejowy, prowadzący do postępu i wyzwolenie człowieka. Tak uczono mnie w szkole i tak czytałem w dostępnej mi wówczas literaturze. Podobnie zresztą myślało i nadal myśli miliony ludzi, wykształconych nie tylko w warunkach totalnego zakłamania. Prawda jednak o tym wydarzeniu, przynajmniej moim zdaniem, wygląda inaczej.”

Czytelnik zachęcony tak jednoznaczną deklaracją nie dozna zawodu. Przeciwnie, znajdzie w książce znacznie więcej, niż mógł się spodziewać.

„Kłamstwo Bastylii” nosi podtytuł „Szkice o wydarzeniach i postaciach Wielkiej Rewolucji Francuskiej”, chociaż w przypadku tej książki aż się proszą mocniejsze określenia, jak „Poczet łajdaków, szaleńców i bohaterów”, czy wręcz „Studium obłędu, przemocy i strachu”.

Autor przedstawia „swoją” prawdę o rewolucji. Opowiada o encyklopedystach, w inny jednak sposób, niż uczono nas do tej pory. Przedstawia genezę rewolucji, z analizy jednak faktów wyciąga wnioski, które odbiegają znacznie od popularnych ocen. Kreśli historię gilotyny. Opisuje miejsca straceń, plac de Grève i plac Rewolucji, dziś plac Zgody. Relacjonuje proces i śmierć Ludwika XVI, a i dalsze losy rodziny królewskiej. Pisze o masakrach wrześniowych i prześladowaniach kościoła katolickiego. Omawia obszernie dzieje powstania w Wandei, gdzie Francuzi dopuścili się na Francuzach zbrodni ludobójstwa. Na tle wydarzeń prezentuje też mnóstwo postaci. Pierwszoplanowych, jak Rousseau, Mirabeau, Marat, Danton, Dumouriez, Saint-Just, Desmoulins, Fouché czy Robespierre. Pojawiają się także osoby mniej znane: ofiary terroru – poeta Chénier, naukowcy Lavoisier i Bailly, ale i oprawcy – prokuratorzy Fouquier i Herman, zwyrodniały ex-ksiądz Le Bon, rzeźnik z zawodu i zamiłowania Legendre czy komisarz Carrier, zwany rzeźnikiem z Nantes, który gilotynę zastąpił topieniem bezbronnych ofiar, szacowanych przez niektóre źródła na... ponad 40 tysięcy.

Ciarki biegają po grzbiecie, zbiera przerażenie i odraza – nieposób czytać książkę Andrzeja Ciska bez emocji. On sam zresztą, mimo chłodnego wywodu, raz po raz daje upust swoim odczuciom. W tekście zasadniczym pojawiają się, wyróżnione kursywą, bardzo osobiste komentarze autora. Przenikliwe, celne, najczęściej politycznie niepoprawne. Znaleźć w nich można trafne i mocne odniesienia do komunizmu i faszyzmu, do „teologii wyzwolenia” i „okrągłego stołu”, do NKWD i Stasi, a nawet do wspomnień z dzieciństwa, które autor spędził na sowieckim zesłaniu.

Książka jest to więc bardzo osobista, napisana z pasją, w odruchu sprzeciwu. Jej rekapitulacją są dwa ostatnie rozdziały: „O rewolucjach” i „Dziedzictwo Wielkiej Rewolucji Francuskiej”, zawierające daleko idące wnioski, włącznie z takim oto stanowczym sformułowaniem:

„... rewolucja francuska była nie tylko matką rewolucji bolszewickiej i narodowo-socjalistycznej Trzeciej Rzeszy, ale także komunistycznych Chin, Kuby i „Demokratycznej Kampuczei” czyli Kambodży. W kraju tym, znanym z łagodnych obyczajów i wysokiej kultury, kosztem wymordowania jednej trzeciej ludności, Pol Pol, beniaminek francuskich intelektualistów, zamierzał zbudować szczęśliwe społeczeństwo, żyjące w symbiozie z naturą zgodnie z zaleceniami Rousseau.”

Stwierdzenie to, w świetle materiału zaprezentowanego w książce, jest w pełni uprawnione. Wielka Rewolucja Francuska nie jest wcale powodem do chwały dla Francji, nie mówiąc już o Europie. Jej zakłamanie pociągnęło za sobą poważne konsekwencje, z którymi świat – zwłaszcza zachodni – nie potrafi się uporać po dziś dzień. Przypomnijmy sobie ogromny opór, jaki wywołała próba wprowadzenia do nowego traktatu konstytucyjnego Unii Europejskiej odwołania się do tradycji chrześcijańskiej. Zamiast chrześcijańskich korzeni oferuje się zjednoczonej Europie do jej konstytucji tradycje oświeceniowe i odwołanie do Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, uchwalonej 26 sierpnia 1789 roku.

Swoją drogą, mało kto chce pamiętać, że w 1793 roku jakobini usunęli z Deklaracji – co przypomina Cisek – istotny fragment o „prawie narodu do powstania przeciwko władzy”. Chwalcy francuskiej rewolucji tkwią więc nie tylko w kłamstwie, lecz w czymś na kształt schizofrenii. Im również trudno pogodzić zło z dobrem, wizjonerstwo z szaleństwem, sprawiedliwość z terrorem, a słuszny gniew ludu z krwawym okrucieństwem, bestialstwem, ludobójstwem. Wymownych przykładów owej schizofrenii dostarcza rozdział pt. „Fascynacja złem, czyli jak Francuzi uczcili ofiary i katów własnego narodu”. Autor wykonał ogromną pracę, inwentaryzując francuskie ulice, place, a i pomniki poświęcone głównym – tak pozytywnym, jak i negatywnym – bohaterom Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Niewiarygodne, ale kaci znaleźli się w liczebnej przewadze.

„Kłamstwo Bastylii” jest ważną książką. Oby takich więcej. Jej publikacja – zdawałoby się – wywoła burzę. Historycy rzucą się na nią, gotowi ją roznieść w strzępy w zaciekłych polemikach. Nic z tego, zapadła grobowa cisza. Na szczęście, dopisali czytelnicy. Aczkolwiek nie jest to lektura łatwa. Autor świadomy złożoności jej materii uzupełnił tekst zasadniczy o aneksy, w których między innymi pomieścił precyzyjne kalendarium rewolucji oraz chronologię powstania w Wandei. W ten sposób czytelnik otrzymał kompendium wiedzy o wydarzeniach i ludziach tamtej epoki.

Na rynek księgarski trafiła więc książka, która powinna stać się lekturą obowiązkową człowieka myślącego. Ucznia, studenta, inteligenta. Każdego, komu nie są obojętne korzenie współczesnej europejskiej tożsamości. Każdego, któremu nie jest obojętna przeszłość, bo „nasza przeszłość jest tylko teraźniejszością naszą” – jak chciał Stanisław Brzozowski (nb. agent pseudo „Alef”), lub „przeszłość - jest to dziś, tylko cokolwiek dalej” – jak powiadał Cyprian Norwid. Obaj mieli rację. Ma rację też Andrzej Cisek: bez rozrachunku z przeszłością nie uładzimy sobie teraźniejszości, nie ułożymy przyszłości.

JACEK INDELAK

Cisek Andrzej: Kłamstwo Bastylii, Wydawnictwo FINNA, Gdańsk 2006, ss. 376.

© JACEK INDELAK