Miroslaw Dominczyk wspomnienia o Nowaku Jezioranskim
Spotkałem śp.
Jana Nowaka osobiście w Aleksandrii (dzielnica stolicy USA) w 1983 roku.
Po przybyciu
do Nowego Jorku, zgłosiłem się do Komitetu Pomocy Solidarności, którego adres
znalazłem na ścianie korytarza organizacji IRC, której byłem podopiecznym, jako
uchodźca. Komitet mieścił się przy 7 alei i 27 ulicy na 25 piętrze (275 Seventh
Avenue, New York, NY. 10001 tel.(212) 989 0909), kierowała nim grupa osób
związanych z ówczesną opozycja PRL pod batutą Pani Ireny Lasoty, byli to : śp.
Jakub Karpiński (Marek Tarniawski), Jerzy Warman i Piotr Naimski.
Pamiętam też
pannę Martynę ( wyszła za przyjaciela komitetu, amerykańskiego dziennikarza Jona
Fox’a) Piotra Gumpera z Poznania ( plastyk, też uchodźca-internowany) Wacława z
Lublina – działacz NSZZ „Solidarność, był Jurek Stasiński ( o ile dobrze
pamiętam nazwisko) drukarz Nowej lub regionu Mazowsze, przeszedł później do
pracy w lokalnej, polskojęzycznej gazety „Nowy Dziennik”. Ale to okres
późniejszy. Nie pamiętam, czy już był Piotr Gumper, czy „doszedł” później w
momencie mojego przyjścia do Komitetu.
Przyjęty
zostałem miło i od razu p. Irena „zajęła” się mną, co oznaczało, że organizowała
mi konferencje prasowe, wywiady do RFE ( pracowała tam jako „Freelance” – wolny
strzelec) przesłuchania przed różnymi „komisjami”. Tematem generalnym, wokół
którego tak się uwijaliśmy z p. Ireną był mój powód- emigracji to jest „Wojskowe
Obozy Karne” . Myślę, raczej pewny jestem, że ta werwa i ogromna energia p.
Ireny oraz moja – przynajmniej w dużej mierze przyczyniła się do zaniechania tej
formy represji przez Wronę, obozy przestały funkcjonować po 3 miesiącach. Jest
to temat do którego powrócę, ale teraz pisze o „kurierze z Warszawy”.
Komitet
zajmował się raczej strona bardziej „duchową” informacyjną, wydawał biuletyn w
dwóch wersjach językowych, wysyłał listy i jak już wspominałem prowadził,
wszelkie inne działania z zakresu szerokiej akcji medialnej. Ja myślałem
bardziej o pomocy materialnej – sprzętowej, z racji tej, że siedziałem razem z
p. Antonim Macierewiczem, bardziej zbliżyłem się do jego przyjaciela – Piotra
Naimskiego, z którym omawialiśmy nocami „pomysły” na rozpoczęcie budowy własnych
kanałów przerzutowych.
Siłą rzeczy
trzeba było myśleć o zdobywaniu funduszy na takie przemytnicze przedsięwzięcia.
Wówczas (początki roku 1983) w USA-New York, Solidarność i stan wojenny były
tematem nr 1, wszyscy chcieli okazać przynajmniej sympatię. Nie nadużyję w
najmniejszym stopniu tamtej sytuacji, ale atmosfera była taka, że w barze, pubie
czy restauracji, strach było się ”ujawnić”, że się jest „Polish” bo prawie każdy
chciał się napić z reprezentantem „bohaterskiego” narodu.
Powstawały jak
przysłowiowe grzyby po deszczu, komitety, grupy i nawet indywidualne akcje,
zbierania funduszy na pomoc dla „walczącego” kraju, dochodziły też pierwsze
sygnały o nieuczciwych „zbieraczach” oszustach, podszywających się pod patriotów
i działaczy na rzecz walki z komuną.
Razem z
Piotrem ustaliliśmy, że trzeba powołać „komitet-radę”, która da gwarancje, że
zbiórka funduszów będzie zgodna z intencjami i zostanie w uczciwy sposób
zrealizowana. Ustaliliśmy, że osobami które będą spełniać takie oczekiwania będą
znane osobistości z grona Polaków przebywających w USA, i tak powinni być :
poeta Czesław Miłosz, Stanisław Barańczak, Zbigniew Brzeziński i Jan
Nowak-Jeziorański.
Zdobywałem
adresy „politycznych” , często w pół legalny sposób, udało mi się zebrać i
wysłać „apel” do ponad 800-set eks-solidarnościowców. Nie przejmowałem się
zbytnio, że odpowiedziało pozytywnie jedynie około 10%. Aby być dobrze
zrozumianym, dawni działacze mieli tylko podpisać, że się zwracają z apelem do
mieszkańców USA w tym do Polonii. Wcześniej było nas tylko kilku, ktoś
podpowiedział, że będzie to lepiej wyglądało, jak się zbierze większa ilość,
bedzie bardziej demokratycznie, bo Solidarność to przecież najbardziej
demokratyczna organizacja na świecie.
Prace
przygotowawcze szły pełną parą, wysłany został „list” do gazet, rozgłośni
radiowych i TV przez byłych działaczy NSZZ „Solidarność” przebywających w USA i
Kanadzie. Z prośbą o nagłośnienie nieodpłatne apelu o pomoc dla podziemia.
Przyjęto nasz list ze zrozumieniem i akceptacją. Amerykańskie związki zawodowe
AFL-CIO, też nas poparły.
Pani Irena
Lasota ustaliła już z p. Miłoszem i S. Barańczakiem, że ok, zgadzają się, nawet
p. Zbigniew Brzeziński wyraził zgodę, z zastrzeżeniem, że jak pan Jan to on też.
Nie pomnę już wszystkich niuansów tej sprawy, ale w końcu stanęło na tym, że
musimy jechać na spotkanie z Panem Dyrektorem Nowakiem. Jechać mam ja i Piotr
Gumper jako dwaj „autentyki’. Nie wiem, jaki był Piotra j. angielski, mój był
prawie zerowy, ale sądząc po sposobie dotarcia do stolicy USA Washingtonu, jego
chyba był podobny. W każdym razie nigdy nie zapomnę tej podróży, wyjechaliśmy o
świcie, aby być odpowiednio wcześniej i przy okazji zwiedzić- zobaczyć Kapitol –
Biały Dom. Z NYC do Waszyngtonu jest około 260 mil, normalnie powinno to
zając około 5 godzin, nam jazda zabrała ponad 10 godzin. Omyłkowo
braliśmy nie ten zjazd co trzeba, a następny (słowo next – tłumaczyliśmy
dosłownie – następny) były oczywiście awantury. Musze to uczciwie napisać, byłem
tak podniecony, samym spotkaniem z TAKĄ legendą, że dostawałem gęsiej skórki.
Pan Nowak
wyznaczył nam spotkanie w pobliżu swojego zamieszkania, w jakimś barze szybkiej
obsługi, przez co musieliśmy przebrnąć całe miasto, stresując się jeszcze
bardziej. Na spotkanie szedłem na trzęsących się nogach, obaj z Piotrem byliśmy
przejęci misją do ostatnich granic, głosy nam drżały.
Pan Nowak
przywitał się z nami i jakoś poszło, ja omawiałem najważniejszą dla mnie w życiu
sprawę RADY-KOMITETU. Początkowo, nie docierało do mnie, że Pan Nowak nie jest
usposobiony pozytywnie, temat z którym przyjechaliśmy pomijał, pytał o inne
rzeczy dla mnie osobiście nie istotne. Nie odpowiadałem mu, a nadal tłumaczyłem,
jak ważna jest sprawa. W końcu, stwierdził stanowczo, że to jest rozbijacka
robota i on nie weźmie w tym udziału. Jeszcze ratowałem sytuacje, że właściwie
to ONI jako ta Rada, nic nie będą prawie robili, że my jako Komitet nowojorski
wszystkim się zajmiemy itd. Oni tylko będą zbierać „owacje”.
Stanowczo
jednak stwierdził, że od organizowania pomocy jest Mirosław Chojecki, którego on
w tym właśnie celu wysłał z Ameryki do Francji, i jak tak bardzo chcemy pomagać
to tylko i wyłącznie poprzez Mirka. Widząc, jego nieprzejednaną postawę,
wyraziłem zgodę na „Choja”, ale nadal upierałem się, że forsa jest tu w USA a
nie we Francji, że niech już będzie szefem Mirek, ale zbieranie funduszy powinno
być wszędzie tam gdzie one są i łatwo je zebrać. Pamiętam jeszcze, że jako
argument podałem mu przykład „Orkiestry Wiedeńskiej”, że gra 10 miesięcy przez
rok w Nowym Jorku a nie w Wiedniu, bo tam są pieniądze. Był niewzruszony.
Załamany
kompletnie, wydusiłem z siebie, że na jego imię dostawałem gęsiej skórki, a
teraz żałuję, że go poznałem. Nie pamiętam nawet czy podałem mu rękę na
pożegnanie. Może Piotr Gumper pamięta to nasze rozstanie.