Ukarać zbrodnię
Edward Dusza
motto:
„Jest taki kwiat,
który od dotyku
więdnie”...
(Grzegorz Przemyk, „Róża”)
Dwunastego maja 1983 roku na placu Zamkowym w Warszawie został zatrzymany Grzegorz Przemyk, rocznik 1964. Na posterunku milicji przy ulicy Jezuickiej został on straszliwie pobity, przy czym widocznych dla oka śladów pozostało niewiele, gdyż bito go głównie w okolicy brzucha. Gdy – zgodnie z relacją przyjaciół rodziny – przewieziono pobitego chłopca do szpitala, chirurdzy wzięli go natychmiast na stół operacyjny. Operacja trwała aż pięć godzin, podczas których lekarze usiłowali pozszywać zniszczone biciem narządy wewnętrzne ofiary: rozbitą wątrobę, śledzionę oraz rozlane jelito grube. Niestety, operacja nie przyniosła ratunku pobitemu chłopcu. Zmarł rano 14 maja, w sobotę.
Jak poinformowali przyjaciele rodziny, jego oprawcy otrzymali instrukcję co do sposobu bicia: mieli uderzać w takie miejsca, aby nie pozostawić zewnętrznych śladów. Rozkaz ten wypełnili precyzyjnie, co władze milicyjne próbowały wykorzystać w cynicznym i kłamliwym wypieraniu się winy. Reżim Jaruzelskiego wystąpił z własną wersją tej zbrodni: „Śledztwo w sprawie tragicznej śmierci Grzegorza Przemyka – podało Życie Warszawy – zbliża się do końca. Zapewne już niedługo rozpocznie się rozprawa sądowa, można mieć nadzieję, że poznamy wówczas całą prawdę o przebiegu i okolicznościach tego tragicznego wydarzenia”.
„Taka perspektywa – stwierdziło wówczas obłudnie Życie Warszawy – nie wszystkim jednak odpowiada, szczególnie nie odpowiada znanym, cynicznym graczom politycznym”. Rzecznik junty Jaruzelskiego, zawsze usłużny i nie liczący się z obiektywną prawdą Jerzy Urban (wspaniale egzystuje w III Rzeczypospolitej, niektórzy ludzie nawet podają mu rękę!), oświadczył wówczas na spotkaniu z dziennikarzami, że nie wszystkie szczegóły tej ponurej zbrodni zostaną ujawnione, aby nie wywoływać niepokoju w społeczeństwie i nie dawać żeru korespondentom zagranicznym.
Gwiazda Polarna, będąca wówczas największym i najbardziej wpływowym tygodnikiem polskim w Stanach Zjednoczonych, zdecydowanie napiętnowała tę zbrodnię i jej sprawców. „Prasa reżimowa w PRL nie mogła przemilczeć morderstwa dokonanego przez siły bezpieczeństwa na Grzegorzu Przemyku. (...) Nazwiska oprawców są doskonale znane w Warszawie. Sprawę próbuje się wyciszać, zamazywać, stwarzać półprawdy. Tymczasem góra kwiatów na grobie Grzegorza Przemyka rośnie, stał się on celem publicznych pielgrzymek. Starzy i młodzi przynoszą tam wiązanki kwiatów i świece. Junta popełniła straszliwy błąd: dostarczyła bowiem ruchowi Solidarności męczenników. Każdy ruch społeczny mający swoich świętych nie zginie, ale odrodzi się z popiołów i wyciągnie kiedyś karzącą rękę w stronę swoich ciemiężycieli.
Naród polski nie zapomni pomordowanych górników, zastrzelonego w Nowej Hucie młodego robotnika, zakatowanego bestialsko maturzysty: krew ta zrodzi mścicieli. Każdy człowiek, który pochyla się nad grobem Grzegorza Przemyka, aby tam złożyć kwiat czy zapalić świecę, wyraźnie deklaruje się jako przeciwnik krwawego, zbrodniczego reżimu.
Jakże potwornie skompromitował Jaruzelski sam ruch komunistyczny! Dla wielu ludzi po obu stronach żelaznej kurtyny wydarzenia w Polsce jeszcze raz udowodniły, że komunizm jest synonimem krwawej tyranii, wyzysku, nierówności społecznej i nędzy. Jakże potwornie zhańbił czerwony generał nasz kraj! O Polsce mówi się dzisiaj, że ma najbardziej okrutną policję w świecie, że jest krajem czerwonego faszyzmu. I jakże w końcu zhańbili się sami komuniści: to oni właśnie, za luksus i pełne koryto, za lekkie życie i okruch władzy, dopuścili się wykroczeń przeciwko własnemu narodowi i zdrady własnego kraju.
W bolesnym przypadku Grzegorza Przemyka członkowie junty Jaruzelskiego nie mogą powtórzyć gestu Piłata. Są winni tej zbrodni...”
Protesty narodu zbagatelizowano. Życie Warszawy (a ponoć w redakcji tego dziennika pracowali miłujący prawdę i sprawiedliwość Polacy) zaatakowało pisarza Wiktora Woroszylskiego za list do premiera Rakowskiego w sprawie tej zbrodni. List ten, który obszedł całą prasę polonijną w wolnym świecie i który wstrząsnął wszystkimi uczciwymi ludźmi, dla pokrętnych agenciaków z Życia Warszawy był jedynie „próbą Zachodu zniesławienia PRL-u i osiągnięcia [przez tenże Zachód – przyp. autora] swych własnych, przyziemnych celów”.
Nad matką Grzegorza, p. Barbarą Sadowską, znaną poetką i członkinią Związku Literatów Polskich, współpracowniczką komitetu pomocy osobom pozbawionym wolności i ich rodzinom reżimowe służby bezpieczeństwa sprawowały czujny i groźny nadzór.
Mijały lata. Sprawiedliwości nie stało się zadość, chociaż Polska zaistniała na mapie politycznej świata jako suwerenne, niezależne państwo. Państwo – muszę tu dodać – ciągle nie mogące sobie poradzić z właściwą oceną przeszłości. Ludzie dawnego reżimu są wszędzie, nawet na najwyższych urzędach. Nadal mają wpływy, władzę, pozycje, wywierają wpływ na opinię publiczną, w końcu wreszcie pobierają sute emerytury. Co najgorsze: społeczeństwo toleruje ten stan rzeczy z dużą obojętnością...
W wystąpieniu z 20 marca 1997 roku oskarżyciel posiłkowy mecenas Ewa Milewska-Celińska stwierdziła przed Sądem Wojewódzkim w Warszawie: „Barbara Sadowska była jedną z ofiar pobicia w czasie napadu na klasztor przy ul. Piwnej 9. Dodać trzeba, że [wcześniej] 29 kwietnia 1983 roku o godz. 17:00 została zatrzymana we własnym mieszkaniu i zabrana po rewizji wraz z synem Grzegorzem i obecnymi jej przyjaciółmi do komendy przy ul. Wilczej. Tam przetrzymano panią Sadowską i Grzegorza przez 50 godzin do dnia 1 maja 1983 roku. (...) Tym samym represjom [co B. Sadowska] podlegał jej syn. Matka Grzegorza zeznała 13 czerwca 1983 roku, iż w czasie przesłuchania powiedziano, iż jej nie można nic zrobić, ale »syna pani załatwimy«”. Ta groźba – jak to przypomniała przed Sądem Wojewódzkim w Warszawie mec. Milewska-Celińska – została wkrótce zrealizowana. „Od momentu zatrzymania na placu Zamkowym zaczyna się tragiczne w skutkach zajście trwające w sumie kilkadziesiąt minut, a może nawet mniej. W tym momencie trzeba powiedzieć, że w całym tym zdarzeniu na placu Zamkowym brak było jakichkolwiek podstaw do zatrzymania Grzegorza Przemyka. Nie było obowiązku posiadania dowodu osobistego. Dekret o stanie wojennym był zawieszony. On [Przemyk] nie robił niczego nagannego. Ja nie będę analizowała, czy on wisiał na plecach Filozofa [kolegi szkolnego Grzegorza], czy był niesiony, czy się potknął i przewrócił, bo pamiętamy, jak niesłychanie uważnie to było wałkowane. Ale to nie ma żadnego znaczenia. Mógł chodzić na rękach na tym placu, on nie był przestępcą. I w tym czasie nie doszło do żadnego fizycznego starcia. ZOMO-wcy zabrali z tego placu zdrowego chłopaka, maturzystę, który za pięć dni miał skończyć 19 lat”.
I co stało się dalej?
Oto fragmenty relacji zajść na komendzie MO kolegi Przemyka, Cezarego Filozofa: „Po uderzeniu Grzesia w twarz, z dyżurki na korytarz wyszedł jeden z milicjantów – i jestem w stanie go rozpoznać – oraz drugi, którego widziałem po raz pierwszy. Oni obaj do nas doszli i ten, który nas doprowadzał [na komisariat] – jest to Kościuk – wyciągnął »pałkę«. Wtedy Grzegorz wstał, sądząc, że pałka będzie użyta w stosunku do niego, i szybkim ruchem uchwycił za tę pałkę. Milicjant jeszcze nie zdążył jej użyć, ale wyciągnął tę pałkę szybkim ruchem. Ta scena trwała kilkadziesiąt sekund, ale ta sytuacja wyzwala w tych funkcjonariuszach agresję. (...) Dobiega do nich funkcjonariusz, który [wcześniej] pisał. Biją Grzegorza Przemyka po plecach w ten sposób, że milicjant staje z przodu, może nawet trochę bardziej z boku, i ciosy zadaje tak, że pałka przez ramię zwija się na plecach. Nie można określić, ile tych ciosów było, ale było ich sporo. I Grzegorz Przemyk w tym momencie zaczyna bardzo głośno krzyczeć. Biją go po plecach, nerkach, grzbiecie. I w tej fazie jest co najmniej trzech milicjantów. Kościuk, od którego się to wszystko zaczyna, milicjant, który wyszedł z dyżurki, i milicjant, który pisał notatkę. Ta sytuacja jest taka, że Denkiewicz, który siedział w swojej dyżurce, (...) wychodzi i reaguje w następujący sposób:
»Bijcie tak, żeby nie było śladów«.
Jeden z tych dwóch milicjantów schwycił Grzegorza za ręce z tyłu tak, że przytrzymywał je, a drugi milicjant wykonywał łokciami szybkie, krótkie ruchy. Tymi łokciami zadawał Grzegorzowi ciosy w brzuch. Tych ciosów nie było dużo, natomiast musiały być silne, bo po każdym z nich Grzegorz wydawał potworne jęki”.
Gdy ofiara komunistycznych zbirów upadła na podłogę, Cezary Filozof usłyszał jęk. Prawdopodobnie któryś ze zbrodniarzy kopnął Przemyka.
Zmasakrowane ciało milicyjne zbiry sadowią na krześle. Ponieważ są świadkowie zajścia, zaistniała konieczność wezwania pogotowia. Wszyscy uczestnicy zajścia – i ci, którzy katowali ofiarę, i ci, którzy byli tej zbrodni mimowolnymi, bezradnymi świadkami – wiedzą, że „Grzegorz Przemyk właściwie już nie żyje...” – konkluduje mec. Ewa Milewska-Celińska.
Dalej akcja toczy się jak w ponurym, pełnym grozy filmie. Jaruzelski i Kiszczak robią wszystko, aby przerzucić odpowiedzialność na osoby zupełnie niewinne, a nawet przypadkowe, jak to było w przypadku sanitariuszy pogotowia. I znowu dramat ludzki Bogu ducha winnego Michała Wysockiego, pracownika pogotowia, którego postanowiono obarczyć tą zbrodnią (patrz: książka Osaczony złem, Wydawnictwo Bodiliani, Warszawa 2000).
Umiera Barbara Sadowska. Sądy junty, a także te późniejsze, za prezydentur: Lecha Wałęsy, Aleksandra Kwaśniewskiego i Lecha Kaczyńskiego naginają prawo i odciągają postępowanie legalne w nieskończoność. Zbrodnia wydaje się ujść bezkarnie.
Sądy wydawały wyroki, następowały apelacje, czas płynął... W roku 1997 ówczesny Sąd Wojewódzki w Warszawie uniewinnił Ireneusza Kościuka, zaś Arkadiusza Denkiewicza skazał na dwa lata więzienia (nie odsiedział ani jednego dnia!). Kazimierz Otłowski otrzymał wyrok 18 miesięcy w zawieszeniu, ale w wyniku apelacji został uniewinniony.
Oto jeden z haniebnych wyroków, wydany przez Sąd Okręgowy w Warszawie, VIII Wydział Karny, 19 czerwca 2000 roku:
„Wyrok w Imieniu Rzeczypospolitej Polskiej
Przewodniczący: Irena Gorel
Sędziowie:
Marek Celej, Wojciech Małek, Monika Snopińska
w obecności prokuratora
Marii Grabskiej-Taczanowskiej
w sprawie Ireneusza Dariusza Kościuka, ur.
5 maja 1962 roku, syna Michała i Krystyny z d. Szarowolec, oskarżonego o to, że
w dniu 12 maja 1983 r. w Warszawie, na terenie XVIII Komisariatu MO, działając
wspólnie i w porozumieniu z bliżej nieustalonymi funkcjonariuszami MO, wzięli
udział w pobiciu Grzegorza Przemyka, polegającym głównie na zadaniu mu silnych
uderzeń łokciami w okolice brzucha, przy czym A.A. Denkiewicz nawoływał
pozostałych funkcjonariuszy do bicia w sposób nie pozostawiający śladów, w
wyniku czego G. Przemyk doznał ciężkich i rozległych obrażeń jamy brzusznej, co
doprowadziło do rozlanego zapalenia otrzewnej ze wstrząsem urazowym i septycznym,
a w konsekwencji, mimo leczenia przeciwwstrząsowego i operacyjnego, do jego
śmierci, tj. o przestępstwo z art. 158 3 kk.
Ireneusza Dariusza
Kościuka od popełnienia zarzuconego mu czynu uniewinnia, koszty procesu
przejmuje na rachunek Skarbu Państwa.
Zasądza od Skarbu Państwa
na rzecz adw. Stefana Płócienniczaka oraz Piotra Sikorskiego po 1300 zł tytułem
kosztów obrony z urzędu.”
Przerażające! I co się właściwie w naszej – ponoć wolnej od wpływów komuny – Rzeczypospolitej tak naprawdę zmieniło? Należy zapytać o to Leopolda Przemyka, ojca zakatowanego chłopca. No i nieodparcie nasuwa się pytanie: co się dzieje z naszym narodem, skoro toleruje podobne wyroki, wydane niby w majestacie prawa? Trzeba też zapytać tych pokrętnych, a może tchórzliwych (tylko zastraszenie mogłoby tutaj cokolwiek tłumaczyć!) sędziów: Celeja, Małka i Snopińską, czy mają dzieci i wnuki? I czy potrafią spokojnie popatrzeć im w oczy, pamiętając o tragedii 19-letniego maturzysty z placu Zamkowego, którą tak lekko i nieuczciwie potraktowali?...
Emigracja polityczna usiłowała nagłośnić sprawę śmiertelnego pobicia Grzegorza Przemyka. Nie było praktycznie pisma emigracyjnego, które by wielokrotnie nie wracało do tego tragicznego zajścia. Kongres Polonii Amerykańskiej Wydział Środkowego Wisconsin wysłał listy protestacyjne do Amnesty International i Ambasady Polskiej w Waszyngtonie. Wcześniej, Towarzystwo Krzewienia Nadziei zwróciło się z apelem o interwencję do Emigracyjnej Sekcji Amerykańskiego Pen Clubu, przesyłając go na ręce Czesława Miłosza i Josifa Aleksandrowicza Brodskiego. Znany artysta polski, Andrzej J. Piwarski, zaprzyjaźniony zresztą z Barbarą Sadowską, namalował serię obrazów „Pamięci Grzegorza Przemyka”, których reprodukcje ukazywały się w prasie polskiej wydawanej poza krajem. Drukowano poezję samego Grzesia, a także ukazały się wiersze poetów emigracyjnych poświęcone zakatowanemu chłopcu. Zareagował papież Jan Paweł II. Na te protesty nikt nie odpowiedział. W kraju natomiast poszczególne instytucje sądownicze traktowały zbrodnię popełnioną na osobie Grzegorza Przemyka wyjątkowo łagodnie, aż do chwili skandalicznego i haniebnego wyroku, kiedy uznano, iż przestępstwo to uległo przedawnieniu... No cóż, nasze sądownictwo jak dotąd konsekwentnie naśladuje metody PRL-owskich urzędów „sprawiedliwości”.
Winowajcy – i ci, którzy byli mocodawcami, i wykonawcy – żyją sobie spokojnie i mają się dobrze. Jaruzelski i Kiszczak nie narzekają na inflację, b. szef MSW, Mirosław Milewski, ten sam, który powiedział cynicznie: „Gdybyśmy chcieli rozprawić się z Przemykiem, wzięlibyśmy fachowców”, nie obniżył do śmierci (zm. 2008) swoich standardów bytowania w luksusie, Kościuk do niedawna pracował, inni otrzymują za swoją zbrodniczą działalność wobec narodu sute emerytury. A przecież Jaruzelski i Kiszczak powinni zasiąść na ławie oskarżonych obok swoich oprychów z ZOMO, bo przecież są w pełni odpowiedzialni za ich akcje.
Dowodem na schizofrenię rzeczywistości w III Rzeczypospolitej jest przyznanie pośmiertnie Grzegorzowi Przemykowi Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski – Polonia Restituta, jako jednej z trzech najmłodszych ofiar stanu wojennego przy oświadczeniu Sądu Rzeczypospolitej twierdzącym, iż popełnione na nim morderstwo nie zalicza się do „kategorii zbrodni komunistycznych”. A najsmutniejsze jest to, że niektórych ludzi związanych z polskim wymiarem sprawiedliwości nawet sowiecka Kołyma niczego nie potrafiłaby nauczyć.
Bezsilne są też próby powstrzymania totatnego kłamstwa, jakie zalewa Polskę (np. 70% Polaków uważa gen. Jaruzelskiego za bohatera, a Kuklińskiego za zdrajcę).
Emigracja, pamiętająca o tej zbrodni, wiązała duże nadzieje na sfinalizowanie procesów i ukaranie winnych z osobą ministra sprawiedliwości, Andrzeja Czumy, repatrianta z Chicago. Niestety, Czuma nie zrobił niczego w tej sprawie. Prawdopodobnie zadziałała presja krajowego establishmentu. No i doszło do następnego wstrząsu, kiedy to ogłoszono w Warszawie, że mord popełniony na 19-letnim maturzyście uległ przedawnieniu i nie można uznać go za „komunistyczną zbrodnię”. Czuma w czasie swego ministrowania nie zrobił nic, aby sprawiedliwości stało się zadość i by zbrodnie komunistyczne zostały napiętnowane.
W grudniu 2009 roku Sąd Apelacyjny umorzył proces byłego zomowca, Ireneusza Kościuka. Polska Temida najwyraźniej działała w jakimś narkotycznym amoku.
Na szczęście, nowy minister sprawiedliwości, Krzysztof Kwiatkowski, ma inne zdanie w tej sprawie i złożył kasację wyroku Sądu Apelacyjnego. „Czyn, jakiego dokonał zomowiec, nie przedawnił się – oświadczył minister Kwiatkowski i zażądał, by orzeczenie Sądu Apelacyjnego ws. śmiertelnego pobicia Grzegorza Przemyka rozpatrzył Sąd Najwyższy. Minister jest także przekonany, iż Przemyk został brutalnie pobity przez zomowców i że był wśród nich Ireneusz Kościuk. „Sprawa nie jest prosta i tym bardziej uznałem konieczność poddania jej ocenie Sądu Najwyższego. (...) Taka jest teza tej kasacji” – podsumował zagadnienie nowy minister.
Obserwatorzy polskiej sceny politycznej uważają, że postępowanie prawne Sądu Najwyższego i wydany przez niego wyrok zaświadczy o układzie sił pomiędzy starą nomenklaturą a nową. Wszyscy (przynajmniej na emigracji) jesteśmy przekonani o tym, iż ciągle obecni w życiu kraju ludzie dawnego reżimu posiadają rozległe wpływy i potrafią zadziałać hamująco na wiele inicjatyw nowego rządu. Co prawda, wpływy te z każdym rokiem na szczęście się kurczą, ale raz zasiane zło czy wprowadzone rozłamy w społeczeństwie pozostają. Przykładem tego stanu rzeczy jest tu nawet praktyczna nietykalność byłych (?) działaczy komunistycznych, utrudnianie lustracji, walka z Kościołem, niszczenie czy paraliżowanie pracy niezależnych historyków, podrywanie autorytetów, zacieranie prawdy historycznej i nieudolnie działający system sprawiedliwości. Co najgorsze, istnieją obawy, że powstanie nowa gra polityczna, w której wykorzystany zostanie dramat Grzegorza Przemyka.
Wszystkim, którzy doprowadzili do tego, że przez ponad ćwierć wieku nie udało się polskim sądom zakończyć procesu w sprawie morderstwa popełnionego na Grzesiu Przemyku, a zwłaszcza tym, którzy wykorzystują tę najgłośniejszą zbrodnię komunistów dla własnych, politycznych interesów, polecam lekturę książki znanego amerykańskiego pisarza, Johna Grishama A Time to Kill („Czas zabijania”, 1989), na podstawie której nakręcono film o tym samym tytule. Odważny prowincjonalny adwokat broni Murzyna, który ujął sprawiedliwość w swoje ręce i zastrzelił na sali sądowej zbirów, bo zgwałcili i nieludzko pobili jego nieletnią córkę. W końcowej części mowy obrończej adwokat ów zwraca się do ludzi siedzących w sali sądowej: „Zamknijcie oczy, wyobraźcie sobie, że ten potworny czyn popełniono nie wobec czarnej, ale białej dziewczynki...” Nie muszę dodawać, że ojciec ofiary został uniewinniony.
Mała parafraza: jesteśmy w sali sądowej w Warszawie, gdzieś z boku siedzi samotny, smutny człowiek. Pojawia się na salach sądowych od wielu lat. Nazywa się Leopold Przemyk. Apeluje, protestuje, kołacze do różnych drzwi. Kiedyś miał syna, pierworodnego syna, który pisał wiersze. I był to z gruntu dobry chłopak, miał przyjaciół, dziewczynę, kochał muzykę, czytywał poezję. Kilku bandziorów okrutnie go pobiło za to, że z kolegą poszedł na spacer na plac Zamkowy... A może pobito go śmiertelnie za działalność opozycyjną jego matki? To wszystko nieważne. Nie było podstaw prawnych do zatrzymania go czy przewiezienia na komisariat.
Trzech młodych, dorodnych zomowców, najwyraźniej sadystów nie zasługujących na zaliczenie ich do rodzaju ludzkiego, zakatowało go na śmierć. Dzisiaj oni i inni ich kumple, a także wyżej postawieni mocodawcy i planiści przestępstw wobec narodu pobierają za podobne czyny wysokie emerytury.
Dziwicie się ojcu tego chłopca, że domaga się sprawiedliwości i żąda kary?
A teraz zamknijcie oczy i pomyślcie, że ten zakatowany przez ormowskich zbirów chłopak to wasz syn albo wnuk...
I domagajcie się sprawiedliwości.
Na zakończenie pragnę zacytować wypowiedź Mirosławy Kruszewskiej, emigrantki politycznej, która odpowiada, dlaczego my, ceniący sobie nasz statut emigranta politycznego, nie odwiedzamy naszej ojczyzny:
„Pytają mnie stale, dlaczego nie wracam do Polski. Miałabym tam lepiej – i materialnie, i zawodowo.
Odpowiadam im:
Jak można wracać do kraju, gdzie na sprawiedliwość czeka się ćwierć wieku i dłużej? Gdzie wydanie wyroku na milicjanta-bandytę Ireneusza Kościuka za bestialskie zabójstwo Grzegorza Przemyka ciągnie się ćwierć wieku, by w końcu okazało się, że ukaranie mordercy zostaje »umorzone ze względów formalnych«. Nastąpiło bowiem »przedawnienie ustawowe« już w roku 2005.
Nie może dziać się sprawiedliwość »z powodów formalnych« również w sprawie odzyskania praw autorskich Józefa Mackiewicza. Prawa autorskie Mackiewicza pozostają 25 lat w niepowołanych rękach osoby, która weszła w ich posiadanie składając fałszywe zeznania przed sądem obcego państwa. Sąd polski nie widzi żadnych przeszkód w honorowaniu wyroków wydanych na podstawie fałszywych zeznań w sądach zagranicznych. Jest to swoistego rodzaju ponura groteska. W ciemnych latach stalinizmu wydawano wyroki sądowe na podstawie sfabrykowanych dokumentów. Po śmierci Stalina wszczynano procesy rewizyjne, w których poprzednie wyroki uznawano za »pomyłkę sądową«. Ciekawe, jak długo będziemy czekać na rewizję wyroków sądowych III Rzeczypospolitej? I czy ich dożyjemy?
Ktoś trafnie powiedział, że do upodlenia współczesnej Polski przyczyniły się różne szuje rodzimego chowu, a wśród nich najbardziej »zasłużeni« Trzej Tenorzy: Michnik, Kiszczak i Jaruzelski. Michnik upadla naród polski publicznie nazywając Polaków »stadem baranów«, Kiszczak wydawał rozkazy, by do Polaków strzelano, a Jaruzelski wypowiedział otwartą wojnę swemu narodowi wzywając na pomoc sowieckiego okupanta. Wszyscy ci zbrodniarze chodzą wolno, nieukarani, całe trzydziestolecie i śmieją się polskim sądom w nos.
Rzeczywistość schizofreniczna, sądownictwo paranoiczne, sprawiedliwość a rebours – to cechy epoki przejściowej. W Polsce trwa on jednak stanowczo za długo. Chyba nie starczy nam życia, aby doczekać normalności. Dlatego nie wracamy.”
Edward Dusza
Zobacz takze: