Antypaństwo w państwie czyli słów kilka o likwidacji WSI

 

Od kilku miesięcy wiele się mówi o likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Dzięki inicjatywie legislacyjnej prezydenta Lecha Kaczyńskiego i uchwaleniu przez parlament ustawy z dnia 9 czerwca 2006 r., o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego (SKW) i Służbie Wywiadu Wojskowego (SWW), likwidacja WSI stała się faktem. Dyskusja o WSI, jak wiele innych istotnych spraw kraju, stała się przedmiotem partyjnych przepychanek i kłótni. Źle pojmowana polityka do tego stopnia góruje nad problemem WSI, że niedawni jeszcze zwolennicy likwidacji tych służb przybierają pozy „niedowiarków” lub wręcz ich obrońców. Doraźny interes nie przeszkadza im występować w obronie WSI nawet wspólnie z postkomunistami, czyli naturalnymi adwokatami „starych układów” w służbach. W takich warunkach przyszło nam przeprowadzić skomplikowaną operację likwidacji WSI. Jej powodzenie i względny spokój, jaki nam towarzyszył przez większość tego czasu, zawdzięczamy chyba jedynie wakacjom, a więc przysłowiowemu „sezonowi ogórkowemu” w polityce.

Misja pod presją  

Komisję Likwidacyjną WSI powołano decyzją Ministra Obrony Narodowej w dniu 22 lipca 2006 r. Ustawowym zadaniem komisji była przede wszystkim inwentaryzacja całego majątku WSI, która objęła również dokumentację archiwalną i aktywa operacyjne. Poza tym przewodniczący Komisji Likwidacyjnej zapewniał Komisji Weryfikacyjnej dostęp do archiwaliów i dokumentów WSI. Trzecim zadaniem komisji było przygotowanie propozycji podziału pasywów i aktywów pozostałych po WSI pomiędzy Służbę Wywiadu Wojskowego oraz Służbę Kontrwywiadu Wojskowego.

Komisja Likwidacyjna liczyła 24 osoby, z czego aż 15 stanowili oficerowie WSI. Stanęli oni przed problemem podwójnej lojalności i podległości. Likwidowali oni instytucję, w której służyli, podlegali służbowo swoim dowódcom z WSI, z drugiej zaś strony wykonywali zadania wynikające z pracy w komisji. Poza tym – o czym warto pamiętać – nie mieli oni komfortu bezpieczeństwa, polegającego na tym, że na pewno znajdą się w szeregach nowych służb (SWW lub SKW). Ponadto, już w pierwszym tygodniu naszego funkcjonowania, z pracy w komisji zrezygnowały dwie osoby. Kolejne dwie przystąpiły do pracy dopiero we wrześniu.

Działaliśmy pod ogromną presją, a i tak pracy nam nie ułatwiano. Napotykaliśmy na stosowany przez niektórych oficerów WSI opór bierny, charakteryzujący się odwlekaniem decyzji umożliwiających pracę członków komisji, wieloinstancyjne opiniowanie zasadności działań komisji czy wręcz kwestionowanie procesu inwentaryzacji, a w konsekwencji również samej likwidacji WSI. Codzienne kłopoty oscylowały wokół spraw podstawowych – dostępu do tzw. bezpiecznych stanowisk komputerowych, na których sporządzaliśmy arkusze inwentaryzacyjne, korzystaniu z samochodów służbowych, wyjazdów służbowych do terenowych jednostek WSI. Odmawiano nam nagminnie dostępu do materiałów.

Mieliśmy świadomość, że wielu czyha na nasze potknięcia, że chcą nam zaszkodzić. Informacje o naszej pracy pojawiały się w prasie. Jako pierwsza napisała o nas „Trybuna” (29–30 VII 2006 r.). Zaledwie w kilka dni od daty powołania Komisji Likwidacyjnej Marek Barański z przerażeniem opisywał sytuację, w której brało udział dosłownie kilka osób – nas dwóch i trzech oficerów WSI. Chodziło o spór wokół dostępu do kartotek i archiwaliów WSI. Były to zapewne „przecieki” z WSI. Później pisano o nas także w tygodniku „Nie”. Te dwa tytuły zaczęliśmy traktować niczym organy prasowe likwidowanych służb. Świadczył o tym zresztą częsty widok „Trybuny” i „Nie” na biurkach oficerów WSI. No i „Gazeta Wyborcza”. Na jej łamach pisano o naszej pracy zawsze z niechęcią, prawie zawsze w optyce podobnej do tej, którą spotykaliśmy wśród części kadry WSI.

Sowiecki „background”

WSI przeszły z PRL-u do III RP „suchą nogą” – bez żadnych konsekwencji za udział w zbrodniach komunistycznych i prześladowania „Solidarności”, bez jakiejkolwiek weryfikacji kadr, podobnej chociażby do tej powierzchownej, którą objęto dawnych funkcjonariuszy SB aplikujących do Urzędu Ochrony Państwa. Tak więc po upadku komunistycznego reżimu, w strukturach wywiadu i kontrwywiadu wojskowego nadal pracowali żołnierze i oficerowie z Zarządu II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego oraz Wojskowej Służby Wewnętrznej. Konsekwencją takiego stanu rzeczy, było zaangażowanie w działania o charakterze wywiadowczym i kontrwywiadowczym w nowej Polski sporej liczby oficerów, którzy byli bezpośrednio związani z Sowietami, ukończyli specjalistyczne kursy GRU i KGB w ZSRS, lub przynajmniej dokształcali się na „bratnich” akademiach w NRD i Czechosłowacji. Problem ten dotyczy ok. 3 tys. oficerów Wojska Polskiego, w tym prawie 300 żołnierzy byłej WSI, którzy ukończyli szkolenia GRU/KGB w dekadzie lat osiemdziesiątych. Kursantami GRU lub KGB była czołówka WSI, żeby wymienić dla przykładu postaci: gen. Bolesława Izydorczyka, gen. Konstantego Malejczyka, kadm. Kazimierza Głowackiego czy gen. Marka Dukaczewskiego.

Co ciekawe, w drugiej połowie lat osiemdziesiątych wśród zajęć kursowych GRU wykładano m.in. „obiektywne przesłanki pierestrojki”. W ramach tego kursu instruowano oficerów, jak należy reagować na zagrożenia związane z możliwym w przyszłości odtajnianiem i dostępem do materiałów dokumentalnych wytworzonych przez służby specjalne. Być może to właśnie w tym kontekście należy postrzegać nieskrywaną wrogość środowiska WSI wobec lustracji. Do końca istnienia WSI, oficerowie prowadzący zapewniali swoje osobowe źródła informacji, że mimo obowiązującej ustawy lustracyjnej i przygotowywanej obecnie nowelizacji, poszerzającej zakres lustrowanych, agenturze wojskowej nie grozi dekonspiracja. Mało tego, w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych kierownictwo WSI poinformowało urzędującego ministra obrony narodowej, że ujawnienie powiązań niektórych osób ze służbami komunistycznymi oraz tzw. afery teczkowe w krajach byłego bloku sowieckiego mogą zaszkodzić w akcesie tych krajów do NATO i Unii Europejskiej. Wniosek mógł być tylko jeden – lustracja przeszkodzi nam w euroatlantyckich aspiracjach. 

Kwestia sowieckiego backgroundu nie pozostawała bez znaczenia zarówno dla funkcjonowania WSI, jak i dla naszej wiarygodności wobec sojuszników. Część szkolonej w Sowietach kadry została „zawerbowana” do współpracy. Na początku lat dziewięćdziesiątych Rosjanie „przypomnieli” sobie o tym fakcie i tylko naiwni mogą sądzić, że nie starali się go wykorzystać. Na problem ten zwracali również uwagę nasi sojusznicy. Znany jest nam przykład wysokiego oficera WSI, który w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych miał objąć stanowisko attaché wojskowego w jednym z krajów zachodniej Europy. Spotkało się to z protestem tamtejszego rządu, który dał do zrozumienia władzom RP, iż nie życzy sobie gościć u siebie absolwenta szkoły GRU w Moskwie z 1985 r.    

Sowieckie, a potem rosyjskie służby specjalne doskonale znały personalia, metody pracy polskich służb wojskowych, a nawet nasze aktywa operacyjne (w tym agenturę) i oficerów nimi zarządzających. Pod koniec lat osiemdziesiątych ostatni szef WSW gen. Edmund Buła kazał zmikrofilmować kartotekę operacyjną kontrwywiadu, a następnie miał ją przekazać Sowietom. Jeszcze w 1990 r. w strukturach polskich służb wojskowych miały funkcjonować sowieckie jaczejki. Nawet odnoszący się dzisiaj z rezerwą do likwidacji WSI Bronisław Komorowski przyznał w sierpniu 1990 r., że dopiero „niedawno przy polskim kontrwywiadzie wojskowym przestała istnieć rezydentura kontrwywiadu radzieckiego” („Gazeta Wyborcza”, 8 VIII 1990 r.).

Historyczne związki z sowieckimi służbami specjalnymi sprawiły, że polski kontrwywiad wojskowy nie miał na swoim koncie praktycznie żadnych osiągnięć. Wystarczy wspomnieć, że w ostatnich latach ujawniono zaledwie kilka przypadków współpracy czynnych oraz byłych oficerów WSI ze wschodnimi służbami specjalnymi. Jednak najbardziej znane przypadki szpiegowania na rzecz Sowietów, a później Rosji (jak chociażby te związane z żołnierzami kontrwywiadu po kursach w Moskwie: ppłk. Zbigniewem Hydzikem i ppłk. Czesławem Wojtkunem), zostały wykryte w 1999 r. przez kontrwywiad służb cywilnych (Urząd Ochrony Państwa).

Kontrola liniowa czy odcinkowa?

 Jakimi służbami były WSI? Trudno pokrótce i jednoznacznie odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Natomiast wiemy ponad wszelką wątpliwość, że zamiast skutecznej ochrony kontrwywiadowczej i efektywnych działań wywiadowczych, WSI w większym stopniu zajmowały się sobą i własnymi interesami. W ostatnich latach na łamach prasy sugerowano powiązania ludzi WSI ze światem biznesu, polityki i mediów. Działalność Komisji Likwidacyjnej przyniosła szereg dowodów na poparcie stawianych wcześniej zarzutów.

 Spośród obszarów aktywności ludzi służb wojskowych i patologii związanych z WSI wymienić należy m.in.: częściowe niszczenie dokumentów podlegających przekazaniu do IPN (zamazywanie personaliów osobowych źródeł informacji); werbowanie do współpracy dziennikarzy mediów publicznych i komercyjnych oraz osób odpowiedzialnych w mediach za zatrudnianie dziennikarzy; zakładanie i kontrola czasopism; próby ingerowania w procesy legislacyjne (prawo prasowe oraz ustawa o WSI); zainteresowanie procesami lustracyjnymi, które dotyczyły byłych lub obecnych osobowych źródeł informacji WSW/Zarządu II SG/WSI; werbowanie osób mających wpływ na ważne decyzje biznesowe i gospodarcze; nadużycia, niegospodarność i malwersacje finansowe związane z wykorzystywaniem funduszu operacyjnego; lokowanie pieniędzy z funduszu operacyjnego w firmy i przedsięwzięcia gospodarcze, które nie mają związku z ustawowymi zadaniami WSI, a które służyły prywatnym interesom zaangażowanych w te przedsięwzięcia żołnierzy WSI; kontrolowanie i wpływanie na procesy przekształceń w przedsiębiorstwach państwowych; prowadzenie agentury nierejestrowanej w kartotece operacyjnej, co umożliwiało omijanie przepisów prawa zakazujących werbowania osób pełniących funkcje publiczne, a podlegających lustracji.

Powyższe przykłady zaangażowania nie świadczą wcale o całościowej kontroli życia publicznego przez służby wojskowe. W WSI zwyciężył raczej wariant kontroli odcinkowej, tzn. tych sfer życia publicznego, które nie były zajęte przez „sąsiadów” (w języku potocznym WSI określano w ten sposób służby cywilne), a z drugiej strony – przynoszących wymierne korzyści materialne i polityczne.

WSI charakteryzowały się sporą autonomicznością względem kolejnych ekip rządowych, a być może również poszczególnych szefów WSI. Nie były to służby monolityczne, funkcjonowały w nich różne koterie i grupy interesów, co wielokrotnie doprowadzało do napięć i konfliktów. Na przestrzeni kilkunastu lat można zaobserwować w strukturze WSI pewien wzmożony ruch kadrowy. Obejmował on zarówno ruchy wewnętrzne (pomiędzy różnymi jednostkami organizacyjnymi), jak i zewnętrzne (wydalenia ze służby, rezerwa kadrowa, emerytura). Dzięki takim zabiegom pozbyto się peerelowskich „dinozaurów”, a kadrę kierowniczą WSI stanowili w większości rzutcy oficerowie wywiadu (często absolwenci kursów GRU i KGB), którzy rozpoczynali służbę w LWP w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, bądź nieco później, z tym jednak zastrzeżeniem, że w czasie studiów lub służby wojskowej zostali oni zwerbowani do współpracy z wywiadem (Zarząd II Inspektoratu WSI). Wydaje się ponadto, że w WSI na tyle kontrolowano ruchy kadrowe, rotacje i wprowadzanie młodszych oficerów do służby, by nie zagrażały one poszczególnym koteriom i realizowanym przez nie interesom.

Pieczę nad WSI sprawowali oficerowie wywiadu. Ich rola była szczególnie uprzywilejowana, a grupa dawnych żołnierzy Zarządu II Sztabu Generalnego (wywiad wojskowy PRL) była trzonem, wokół którego zbudowano całą strukturę WSI. „Wywiadowców” znajdowaliśmy prawie wszędzie – w finansach, pionie analitycznym, komórce zajmującej się zezwoleniami na obrót specjalny, w archiwum, aż po kontrwywiad, którym parokrotnie kierowali byli oficerowie wywiadu. Pozostałe piony i jednostki organizacyjne WSI pełniły funkcję pomocniczą względem wywiadu. Znalazło to również odbicie w jakości prowadzonej agentury. W odróżnieniu od kontrwywiadu wywiad dysponował o wiele cenniejszą agenturą, rekrutowaną w zdecydowanej przewadze na terenie kraju. Jeśli dziś wiele mówi się o zainteresowaniu WSI mediami to trzeba podkreślić, że tego typu pomysły wychodziły i były realizowane właśnie przez wywiad wojskowy. Poprzez plasowanie agentury wywiadowczej w mediach starano się kontrolować nie tylko środowisko dziennikarskie oraz media publiczne i komercyjne, ale również sytuację na rynku prasowym, kondycję kapitałową koncernów medialnych, poziom inwestycji zagranicznych, a także prace nad kształtem ustawy o prawie prasowym. W sensie symbolicznym o pozycji wywiadu świadczyła nawet infrastruktura WSI. Byliśmy poruszeni stanem i wyglądem budynków kontrwywiadu, które ostatni remont przeszły bodaj za gen. Buły w czasach WSW. W wywiadzie zastaliśmy obraz zupełnie inny. To okręt flagowy WSI. Praca tam to pewien prestiż, a równocześnie nieskrywana pogarda dla kontrwywiadowców.

Nie znaczy to wcale, że w WSI nie było inicjatyw zmierzających do jakiegoś uzdrowienia sytuacji. Przykładem niech będą efekty ujawnionej przed dwoma laty na łamach tygodnika „Wprost” operacji o kryptonimie „Gwiazda”, mającej na celu odsłonięcie potencjalnych związków części kadry WSI i Wojska Polskiego z sowieckimi i rosyjskimi służbami specjalnymi, a której realizację zaniechano w 2001 r. po objęciu stanowiska szefa WSI przez gen. Marka Dukaczewskiego.

Biznesmani z Oddziału „Y”

  Znaczącą rolę w strukturze kierowniczej WSI odgrywali oficerowie wywodzący się z  elitarnego Oddziału „Y”. Oddział ten został utworzony w 1983 r. rozkazem szefa Zarządu II Sztabu Generalnego gen. Romana Misztala. Zakończył działalność już w III RP, w końcu grudnia 1991 r. Geneza Oddziału „Y” sięga przełomu lat 70. i 80. Dyskutowano wówczas w Zarządzie II Sztabu Generalnego LWP o możliwości pozyskiwania tzw. pozabudżetowych środków finansowych, które miały zasilić, nadszarpnięty kryzysem gospodarczym PRL fundusz operacyjny specsłużb. W tym czasie Polska Ludowa pogrążała się w kryzysie gospodarczym, który odbijał się także na budżecie służb. Z drugiej strony, po wprowadzeniu stanu wojennego w 1981 r., Sowieci oraz Jaruzelski z Kiszczakiem stawiali przed „wojskówką” nowe zadania, które do tej pory leżały w kompetencjach „cywilów” z SB. Chodziło zarówno o operacje realizowane na terenie kraju (np. „Solidarność”), jak i na zewnątrz (emigracja i Polonia). Istniała zatem potrzeba pozyskania na to sporych funduszy. Być może w tym tkwi właśnie geneza słynnych „Y”-greków.

Z Oddziału „Y” wywodzą się byli szefowie WSI – kadm. Kazimierz Głowacki i gen. Konstanty Malejczyk. Warto wymienić także awangardę wywiadu WSI, która również miała za sobą okres pracy w Oddziale „Y”: płk Lech Szymański, płk Zenon Klamecki, płk Krzysztof Łada i płk Zdzisław Żyłowski. Niektórzy z nich brali udział w operacji wyprowadzenia znaczących środków finansowych z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Z Oddziałem „Y” współpracował Grzegorz Żemek, który pełnił funkcję dyrektora generalnego FOZZ. Od początku lat siedemdziesiątych Żemek współpracował z wywiadem wojskowym PRL, a w latach 1983–1990 był prowadzony przez oficerów Oddziału „Y”. Żemek, jako współpracownik ps. Dik, realizował przede wszystkim przedsięwzięcia o charakterze specjalnym, w tym m.in. te o charakterze operacyjno-finansowym, w wyniku których komunistyczny wywiad wojskowy pozyskiwał znaczące wpływy pozabudżetowe. Przykładowo: na początku 1989 r. „Dik” szacował możliwe wpływy finansowe dla wywiadu wojskowego z operacji z użyciem FOZZ na ok. 500 mln. dolarów rocznie! Afera FOZZ była tylko jedną z takich operacji finansowych, w której aktywnie uczestniczył Żemek. Niewątpliwie quasi państwowa funkcja, jaką w FOZZ pełnił Żemek, była świetną „legendą” do realizacji innych operacji wywiadowczych. W kontaktach z zachodnimi biznesmenami i bankami występował on bowiem często właśnie jako dyrektor generalny FOZZ, a spotkania odbywał w warszawskiej siedzibie funduszu.

W ramach operacji pozyskiwania tzw. pozabudżetowych środków finansowych oficerowie Oddziału „Y”, którzy po 1991 r. stanowili kadrę kierowniczą WSI, brali też udział w skomplikowanych akcjach zmierzających do przejmowania majątków po osobach bezpotomnie zmarłych na Zachodzie, przez podstawionych agentów peerelowskich służb wojskowych. Operacje te realizowano wspólnie z tzw. Wydziałem Spadków MSZ, a także z pomocą placówek dyplomatycznych PRL, w których lokowano kadrowych funkcjonariuszy wojskowych służb specjalnych. Wywiad wojskowy dostarczał fałszywych świadków i spreparowane dokumenty, świadczące rzekomo o koligacjach pomiędzy zmarłymi na Zachodzie a wytypowaną agenturą. Ofiarami tych operacji byli często Polonusi, dawni obywatele Rzeczypospolitej, również pochodzenia żydowskiego. Jedną z takich operacji była, ujawniona niedawno w programie telewizyjnym „Misja Specjalna” (TVP 1), historia związana z przejęciem majątku po Arii Lipszycu z Kanady przez agenta ps. „Laufer”. Od 1986 r. Oddział „Y” prowadził akcję, której finał przypadł na przełom 1990 i 1991 r. Dzięki zręcznym zabiegom „Laufra” i jego oficera prowadzącego, płk. Konstantego Malejczyka, służby wojskowe przejęły 15% majątku po Arii Lipszycu, który zmarł bezpotomnie w Kanadzie w 1984 r. Łącznie wywiad wojskowy zarobił na tej operacji blisko 200 tys. dolarów, z czego 7 tys. dolarów w nagrodę przypadło „Laufrowi”. Agent „Laufer” był wykorzystywany przez Oddział „Y” jako kurier. Kurierzy spod znaku „Y” zajmowali się m.in. przerzutem do kraju nielegalnie pozyskanych funduszy w walutach wymienialnych, które lokowano później na tajnych kontach Zarządu II Sztabu Generalnego WP. Pozyskane w ten sposób środki były inwestowane w działalność gospodarczą. Inwestycje takie były przeprowadzane przez agenturę wywiadu wojskowego. Dzięki takim kurierom jak „Laufer”, „maklerzy” w rodzaju Żemka mogli pomnażać fundusze „wypracowane” przez wywiad. Podobny do „Laufra” kurier z Oddziału „Y” zakładał jedną z bardziej znanych telewizyjnych stacji komercyjnych i był później wieloletnim członkiem jej władz.

Koniec WSI – koniec postkomunizmu?

Podobnych przykładów związanych z działalnością Oddziału „Y” jest więcej. Analogiczne operacje Oddział „Y” realizował na terenie Szwajcarii i Stanów Zjednoczonych. Oficerowie tej jednostki odgrywali w WSI znaczącą rolę. Niektórzy z nich odeszli ze służby w WSI dopiero w tym roku. Za wszelką cenę starali się ukryć prawdę o swojej działalności. Wiele dowodów na pewno bezpowrotnie zniszczono, część ukryto w tzw. zbiorze zastrzeżonym Instytutu Pamięci Narodowej. Nawet prokurator prowadzący śledztwo w sprawie afery FOZZ nie widział podobno teczek współpracy agenturalnej Grzegorza Żemka i innych materiałów operacyjnych, w których pojawiało się jego nazwisko.

Przestępstwa i przeszłość ludzi komunistycznych służb specjalnych nie mogą być dłużej ukrywane. Muszą zostać osądzone. Rzutuje to dzisiaj na wiarygodność Rzeczypospolitej na arenie międzynarodowej. Łatwo sobie wyobrazić sytuację, w której wszyscy będziemy ponosić konsekwencje działalności Oddziału „Y”, którego oficerowie nielegalnie przejmowali mienie pożydowskie za granicą. Antysemicka działalność oficerów spod znaku „Y” z okresu PRL i transformacji ustrojowej, nie może dzisiaj w jakikolwiek sposób rzutować na relacje polsko-żydowskie. Dlatego, by nie dawać argumentów przeciwnikom polsko-żydowskiego dialogu, należy czym prędzej odsłonić przed opinią publiczną prawdę o ludziach reżimu Jaruzelskiego, którzy dopuszczali się przestępstw podobnych do tych realizowanych przez agenta „Laufera”.

Jeśli tego nie zrobimy likwidacja WSI okaże się fikcją. „Historia zaleca nam czujność” – powtarzał sowiecki marszałek GRU Nikołaj Wasilewicz Ogarkow. Jeśli chcemy skończyć z patologiami, w których udział mają postkomunistyczne służby specjalne, to musimy rozpoczęty przed kilkoma miesiącami proces kontynuować. Wokół tej sprawy nie potrzeba partyjnych przepychanek, szukania dowodów na bezcelowość likwidacji WSI, ale zwykłej dobrej woli i odwagi, by zbudować nowe służby specjalne na miarę niepodległej Polski. Prezydent Lech Kaczyński miał tę wolę i odwagę kierując do sejmu projekt ustawy likwidującej WSI. I warto to dzieło kontynuować ku pożytkowi nas wszystkich. Wówczas dopiero będziemy mogli wreszcie powiedzieć, że w Polsce skończył się właśnie postkomunizm.

dr Slawomir Cenckiewicz

Antypaństwo w państwie czyli słów kilka o likwidacji WSI, „Arcana”, nr 73, 2007, s.79-85. Skrócona wersja artykułu: Jak likwidowaliśmy Wojskowe Służby Informacyjne, „Rzeczpospolita”, 29 XI 2006.