System represji w PRL

Formy i zasięg represji politycznych w powojennej Polsce zmieniały się wraz z przekształceniami systemu politycznego. Można chyba strawestować znane powiedzenie: "Powiedz mi, jaki jest system represji, a powiem ci, jaka to faza komunizmu".

Opis i analiza represji nie jest wszakże rzeczą prostą z dwóch co najmniej powodów: 

1) była to sfera ściśle utajniana i do dziś wiele dokumentów jest niedostępnych; 

2) koncentracja na niej może prowadzić do wypaczenia obrazu przeszłości, gdyż system komunistyczny opierał się nie tylko na represjach (i to także w najbardziej represyjnych okresach). 

Mając to na uwadze należy wszakże podjąć próbę przedstawienia problemu, gdyż ma on jednak kapitalne znaczenie dla oceny ustroju, a nawet jego ideologicznych korzeni.

W ciągu 45 lat, kiedy w Polsce władzę - jako siła dominująca lub de facto monopolistyczna - sprawowała partia komunistyczna, mieliśmy do czynienia z pięcioma fazami czy okresami, które wyraźnie różniły się między sobą, m.in. pod względem stopnia represyjności. Było także wiele podobieństw, a w tym te zasadnicze: zawsze istniała policja polityczna i zawsze kontrolę nad nią posiadało partyjne centrum decyzyjne (lub kilka należących do niego osób).

Podbój państwa, czyli terror masowy (1944-1947)

Podwaliny państwa komunistycznego położone zostały w Polsce pod osłoną Armii Czerwonej - jeśli chodzi o sytuację wewnętrzną i protektoratem Stalina - jeśli chodzi o sytuację międzynarodową. W rozdziale "Sowieckie represje wobec Polaków" przedstawiłem w skrócie rolę jednostek NKWD w walce z przeciwnikami nowej władzy. Obecność sowieckiego aparatu bezpieczeństwa nie ograniczała się wszakże do tego. Jego polski odpowiednik został stworzony - z pewnymi istotnymi modyfikacjami - na podobieństwo NKWD/NKGB, a budowali go polscy komuniści, przeszkoleni w szkole oficerskiej NKWD (w Kujbyszewie) oraz kilkusetosobowy korpus doradców ("sowietnikow", jako pierwszy stanowisko Głównego Doradcy objął gen. Iwan Sierow). Poprzez doradców szefowie z Łubianki mieli pełny dostęp do wszystkich informacji, a Moskwa nie musiała wprowadzać systemu konsultacji. W ten sposób, pomijając wspólne interesy polityczne i wspólnotę ideologiczną, polski aparat bezpieczeństwa był częścią aparatu Imperium. Jeszcze mocniejsza była zależność kontrwywiadu wojskowego. Komuniści byli w Polsce ugrupowaniem marginesowym i nie mieli żadnych szans na objęcie władzy drogą demokratyczną. Stosunek do nich był tym bardziej negatywny, że przeważająca część Polaków miała - łagodnie mówiąc - dystans do ZSRR (i Rosji w ogóle). Toteż opór przeciwko wprowadzanemu systemowi politycznemu był podwójnie silny. Złamanie tego oporu i opanowanie państwa było więc pierwszym i podstawowym zadaniem.

W pierwszych latach filarami tego oporu były konspiracyjne organizacje zbrojne i polityczne oraz legalnie działające partie polityczne. Szef resortu bezpieczeństwa publicznego był pierwszym przedstawicielem Komitetu Wyzwolenia Narodowego (utworzonego w Moskwie 21 lipca 1944 r.), który zjawił się na terytorium Polski. Można to uznać za fakt symboliczny. Minął jednak cały rok, zanim aparat bezpieczeństwa (od 1945 pn. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego - MBP) został na tyle zorganizowany, że mógł przejąć na siebie prawie cały wysiłek umacniania władzy, uchwyconej dzięki obecności Armii Czerwonej i NKWD. Około połowy 1945 r. MBP zatrudniało ponad 20 tys. funkcjonariuszy (nie licząc milicji), otrzymało do dyspozycji Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW, ok. 30 tys. żołnierzy), a kierownictwo kontrwywiadem wojskowym objął polski oficer.

Aczkolwiek z uwagi na obecność wojsk sowieckich wielu polskich historyków protestuje przeciwko używaniu określenia "wojna domowa", władze państwowe nie kontrolowały sporej części terytorium kraju. Wojna partyzancka, która na dosyć szeroką skalę toczyła się do 1947 r. - a wygasła całkowicie dopiero w początku lat 50. - była krwawa i brutalna. Aparat bezpieczeństwa stosował w niej obszerny repertuar działań: od infiltracji, przez prowokacje, po pacyfikacje całych rejonów. Dysponował bezwzględną przewagą materialną (siłą ognia, poborem do KBW, łącznością etc.), z której bezlitośnie korzystał. Np. w 1947 r. - wedle sprawozdania pionu do walki z podziemiem (Departament III) - zabito w starciach 1486 osoby, przy stratach własnych wynoszących 136 osób. W dużych akcjach pacyfikacyjnych brały udział nie tylko wojska KBW, ale także wydzielone dywizje armii regularnej, toteż liczba przeciwników władzy komunistycznej zabitych na polu walki wyniosła w latach 1945-1948 ok. 8,7 tys. Całością tych masowych operacji kierowała Państwowa Komisja Bezpieczeństwa, której współprzewodniczącymi byli minister bezpieczeństwa i minister obrony narodowej. W razie potrzeby przeprowadzano masowe deportacje. Tak właśnie rozwiązano problem partyzantki ukraińskiej w południowo-wschodniej Polsce: w kwietniu - lipcu 1947 r. wysiedlono - w ramach akcji "Wisła" - dosłownie całą ludność ukraińską (ok. 140 tys. osób) i rozproszono ją starannie na ziemiach poniemieckich.

Aczkolwiek w działalności aparatu bezpieczeństwa nie brakowało tak finezyjnych operacji, jak sfałszowanie wyników referendum (czerwiec 1946 r.) i wyborów (styczeń 1947 r.), czy rozbudowa sieci tajnych informatorów (wg stanu na 1 stycznia 1946 r. było ich ok. 17,5 tys.), dominowała przemoc bezpośrednia. Nie ma dotąd wiarygodnych i precyzyjnych obliczeń liczby aresztowanych dla całego okresu. Aby dać przykład jednego tylko roku (1947): w pionie Departamentu III aresztowano ok. 32,8 tys. osób (w tym jednak znaczną część stanowili pospolici bandyci); pion zajmujący się ochroną przemysłu (Departament IV) aresztował nie mniej niż 4-4,5 tys. osób, a w ostatnich tygodniach przed wyborami - wspólnym wysiłkiem wszystkich pionów, milicji, KBW i wojska - przez areszty przeszło co najmniej 50-60 tys. lokalnych działaczy opozycyjnego PSL.

Wcale liczne były przypadki, kiedy funkcjonariusze bezpieczeństwa dokonywali skrytobójstw. (...) Śledztwa prowadzone były w niezwykle brutalny sposób, bicie i tortury były na porządku dziennym, a w przepełnionych aresztach i więzieniach panowały nieludzkie warunki. W wielu przypadkach nie zadowalano się szybkim skazaniem oskarżonych, ale reżyserowano publiczne procesy, podczas których specjalnie dobrana widownia miała upokorzyć podsądnych i dać wyraz "nienawiści ludu". Niektóre procesy korelowano w czasie z mającymi nastąpić akcjami politycznymi, aby uzyskać w ten sposób dodatkowy efekt propagandowy. Tak było np. z procesem kierownictwa największej organizacji konspiracyjnej (Wolność i Niezawisłość - WiN), które oczekiwało na proces od listopada 1945 r. do stycznia 1947 r.; odbył się w tygodniu poprzedzającym wybory do Sejmu. Innym chwytem było skazywanie bojowników antyniemieckiej konspiracji pod zarzutem współpracy z III Rzeszą. (...) Siedzący w polskich więzieniach gestapowcy składali w tym celu fałszywe zeznania, a sędziowie na tej podstawie ferowali wyroki. Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów "sądowych zbrodni" był proces Witolda Pileckiego (bohaterskiego organizatora ruchu oporu w obozie w Oświęcimiu - przyp. red.) w 1948 r. Głównym punktem oskarżenia było w tym przypadku "szpiegostwo na rzecz obcego mocarstwa"; mocarstwem tym były Polskie Siły Zbrojne, stacjonujące na Zachodzie. O wysokości wyroków w najważniejszych procesach decyzje podejmowało kierownictwo partii komunistycznej. Ono także czuwało nad personalną obsadą kluczowych stanowisk w aparacie terroru.

Jesienią 1947 r. zorganizowany opór został całkowicie złamany. Po ucieczce z Polski kilku czołowych przywódców PSL i aresztowaniu - czwartego z kolei - komendanta WiN, nie istniały żadne ogólnokrajowe struktury opozycyjne. Sytuacja polityczna zaczęła się stabilizować, społeczeństwo było wyniszczone i zmęczone wieloletnią okupacją, utraciło wiarę w pomoc mocarstw zachodnich. Coraz bardziej powszechna była potrzeba przystosowania się do - niechcianej, ale istniejącej - rzeczywistości. Przewrót komunistyczny w Czechosłowacji (luty 1948 r.) umocnił dominację Moskwy nad całą Europą Środkowowschodnią. Partia komunistyczna i jej najsilniejszy sojusznik, partia socjalistyczna, szykowały się do zjednoczenia. Poprawiała się sytuacja gospodarcza, odbudowa ze zniszczeń wojennych postępowała, absorbujące było zasiedlanie ziem poniemieckich. Nic więc dziwnego, że w MBP rozważano możliwość redukcji personelu i zaczęto zmniejszać sieć tajnych informatorów (ich liczba dochodziła już do 45 tys.). Wszystko to jednak oznaczało równocześnie, iż partia komunistyczna może przejść do następnego etapu: sowietyzacji Polski i podporządkowania sobie całego społeczeństwa.

Podbój społeczeństwa, czyli terror powszechny (1948-1956)

Po zwycięskim "puczu praskim" i napiętnowaniu Tity we wszystkich krajach, znajdujących się w sowieckim bloku, rozpoczęły się podobne zjawiska. Cechami wspólnymi były m.in. wchłonięcie partii socjalistycznych przez komunistyczne i utworzenie (de iure lub de facto) systemu monopartyjnego, całkowita centralizacja zarządzania gospodarką, forsowna industrializacja, rozpoczęcie kolektywizacji wsi, wzmożenie ataku na Kościół itp.

Zmieniło się wszystko lub prawie wszystko. Zmieniła się także strategia terroru: nie przestając być masowym, stał się jednocześnie powszechnym. W latach 1945-1947 tysiące osób, które nie podejmowały żadnej działalności opozycyjnej - legalnej czy konspiracyjnej - stawały się ofiarami pacyfikacji czy "operacji prewencyjnych". (...) Po 1948 r. głównym zadaniem aparatu bezpieczeństwa stało się zastraszenie i rozciągnięcie kontroli nad całym społeczeństwem. Także nad tymi grupami i środowiskami, które nie tylko nie zamierzały podejmować jakichkolwiek działań opozycyjnych, ale - mniej lub bardziej gorliwie - popierały władzę. Powszechność polegała jednak nie tylko na tym, że każdy mógł stać się jeśli nie ofiarą, to przynajmniej "przedmiotem aktywnego zainteresowania" aparatu bezpieczeństwa. Ofiarą mógł stać również członek najwyższych władz partyjnych czy państwowych. Aczkolwiek niektórzy wysocy funkcjonariusze MBP już w 1947 r. nawoływali do "wzmożenia czujności rewolucyjnej", dopiero latem 1948 r. hasło to stało się obowiązujące. (...)

Na polskim gruncie sprawa pojawiła się wraz z napiętnowaniem "odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego", które zostało spersonifikowane - na przełomie sierpnia i września 1948 r. - w osobie sekretarza generalnego partii, Władysława Gomułki. Krótko po tym w MBP utworzono Grupę Specjalną, która zajęła się badaniem "prowokacji w ruchu robotniczym". W połowie października miały miejsce pierwsze aresztowania. Jeszcze nie w bezpośrednim otoczeniu Gomułki, ale dla każdego, kto cokolwiek wiedział o procesach moskiewskich z lat 30. - a komuniści wiedzieli o nich dużo - było oczywiste, że jest to początek nitki, która "prowadzi wyżej".

W ogólnym systemie represji te, które były wymierzone przeciwko samym komunistom, stanowiły pod względem ilościowym niewielki margines. Nie można ich jednak bagatelizować, nawet w przypadku Polski, gdzie nie pociągnęły za sobą zbyt wielu ofiar. Oto np. w poszukiwaniu siatki "szpiegowsko-dywersyjnej" zwrócono uwagę na korpus oficerski, a w szczególności na znajdujących się w nim oficerów zawodowych z armii przedwojennej. W tym przypadku połączone siły MBP i kontrwywiadu wojskowego (Główny Zarząd Informacji - GZI) doprowadziły do aresztowania setek wyższych oficerów, licznych procesów, skazania i stracenia 20 osób.

Zniknięcie ze sceny publicznej (1949), a potem aresztowanie (1951) Gomułki - i paru setek różnego kalibru działaczy - było sygnałem wymuszającym całkowitą dyspozycyjność aparatu partyjnego. Także aparatu bezpieczeństwa, którego kilku wysokich funkcjonariuszy poszło do więzień. Ponieważ nie doszło do procesu Gomułki ("i innych"), zabrakło w Polsce tak istotnego elementu sowietyzacji, jak procesy Rajka czy Slansky'ego. W sprawy "prowokacji w ruchu robotniczym" zaangażowana była znikoma część aparatu (liczący ok. 100 osób Departament X), który od 1949 r. był intensywnie rozbudowywany (do 34 tys. funkcjonariuszy w 1952 r.). W lutym 1949 r. Sekretariat KC krytycznie ocenił pracę MBP, nakazał "intensyfikację działań" i rozbudowę sieci tajnych informatorów. Przy Biurze Politycznym powołana została stała Komisja ds. Bezpieczeństwa, na czele której stanął osobiście Bolesław Bierut (po Gomułce przywódca partii). Komisja ta zajmowała się zarówno najważniejszymi śledztwami, jak i problemami organizacyjnymi MBP i GZI, dawała ogólne wytyczne.

Jednym z podstawowych zadań stała się obecność "bezpieki" - jak potocznie nazywano aparat bezpieczeństwa - na wszystkich obszarach życia społecznego. Uznano, iż sieć informatorów (rozbudowana do ok. 74 tys. osób) już nie wystarcza i latem 1949 r. utworzono ogniwa aparatu, pn. Referaty Ochronne (RO), wprost w przedsiębiorstwach. Po paru latach RO działały w ok. 600 zakładach pracy. Szczególnie intensywnie rozbudowywany był "pion" ochrony gospodarki, który podzielony został na kilka departamentów. W latach 1951-1953 ten właśnie "pion" dawał większość aresztantów (5-6 tys. rocznie) i miał najbardziej rozbudowaną sieć agenturalną (26 tys. osób). Każda awaria czy pożar w fabryce traktowany był z góry jako wynik sabotażu lub nawet dywersji. W niektórych przypadkach wsadzono do więzień po kilkadziesiąt osób z jednego zakładu pracy. (...)

Osobnym rozdziałem była "ochrona spółdzielczości wiejskiej" (czyli procesu kolektywizacji) oraz kontrola przestrzegania dekretów o przymusowych dostawach zboża i mięsa. Zajmowała się tym milicja oraz Specjalna Komisja do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym (utworzona jeszcze w 1945 r.). Zdarzały się takie sytuacje, iż za niewywiązywanie się z dostaw do aresztów trafiało po kilka tysięcy chłopów z każdego województwa (było 15 województw), a ceną za wolność było podpisanie zobowiązania do oddania kontyngentu. Bezpieka i milicja dokonywały aresztowań wg przygotowanego planu politycznego: chodziło o to, aby wsadzać do więzień bogatszych gospodarzy ("kułaków"), nawet jeżeli wywiązali się z obowiązku. Ludzi takich przetrzymywano tygodniami w aresztach, nie próbując nawet wszcząć śledztwa. Komisja do Walki... zajmowała się w zasadzie ludnością miejską. Najwięcej wyroków zapadało w sprawach o spekulację, czyli z reguły sprzedaż na czarnym rynku, a w latach 1952-1954 za "chuligaństwo". Decyzje Komisji stawały się coraz bardziej restrykcyjne: o ile w latach 1945-1948 orzekła karę obozu pracy wobec ok. 10,9 tys. osób, to w latach 1949-1952 skazała na taką karę ok. 46,7 tys. osób. W sumie do 1954 r. do obozów pracy wysłano ok. 84,2 tys. osób.

Nie były to oczywiście wyroki za "przestępstwa polityczne" - te w Polsce zapadały zawsze w sądach - ale restrykcyjny charakter działań zarówno na wsi, jak i wobec "spekulantów" wynikał z ogólnej represyjności systemu. Aparat bezpieczeństwa zajmował się wszakże głównie ściganiem dawnych konspiratorów - na równi z okresu okupacji, jak i lat powojennych, byłych członków PSL, żołnierzy, którzy wrócili z Zachodu, przedwojennych urzędników, działaczy politycznych, oficerów.

1 stycznia 1953 r. w kartotekach znajdowało się ok. 5,2 mln osób, a więc blisko 1/3 dorosłej ludności. Choć nie istniały już żadne organizacje nielegalne, rokrocznie odbywały się - często publiczne - procesy. Kontyngent więźniów dostarczały też różnego rodzaju "operacje prewencyjne": np. w październiku 1950 r., w ramach akcji "K", aresztowano w ciągu jednej nocy ok. 5 tys. osób. Po pewnym opadnięciu fali aresztowań w latach 1948-1949 do więzień trafiało coraz więcej aresztantów: w samym tylko 1952 r. aresztowano ponad 21 tys. osób. W rezultacie, w połowie 1952 r. było w Polsce - wedle oficjalnych, acz wówczas ściśle tajnych danych - 49,5 tys. więźniów politycznych. Utworzono też osobne więzienie dla młodocianych "przestępców politycznych" (w 1953 r. było w nim 2,5 tys. więźniów).

Po likwidacji opozycji główną instytucją nie podporządkowaną władzy był Kościół katolicki, który od wiosny 1948 r. był coraz szczelniej obserwowany i coraz częściej atakowany. W 1950 r. do więzień trafili pierwsi biskupi, a główne uderzenie nadeszło już po śmierci Stalina, we wrześniu 1953 r.: proces biskupa Kaczmarka (wyrok 12 lat) i internowanie prymasa Wyszyńskiego. W sumie przez więzienia przeszło ponad 100 księży. Specjalnie ostro prześladowano członków sekty Świadkowie Jehowy, którzy in gremio uznawani byli za "szpiegów amerykańskich". W 1951 r. ponad 2 tys. było w więzieniach.

Można powiedzieć, że w więzieniach siedzieli "wszyscy": członkowie Biura Politycznego, wysocy urzędnicy państwowi II Rzeczypospolitej (w tym b. premier), generałowie, ludzie z dowództwa Armii Krajowej, biskupi, "chłopcy z lasu", którzy walczyli przeciwko Niemcom, a potem przeciwko komunistom, chłopi opierający się przed wstąpieniem do kołchozów, robotnicy z kopalni, w której wybuchł pożar, młodzi ludzie, którzy rozbijali propagandowe gabloty lub smarowali napisy na murach. Chodziło nie tylko o wyeliminowanie ich z życia publicznego czy uniemożliwienie robienia tego, co robili. Jednym z głównych celów tego system powszechnego terroru był utrzymywanie społeczeństwa w strachu, sprzyjanie donosicielstwu, rozbijanie więzi społecznych.

Od końca 1953 r. (jak się wydaje, komunikat o rozstrzelaniu Berii odegrał decydującą rolę) system ten zaczął stopniowo ewoluować: zahamowano rozrost sieci informatorów, poprawiły się warunki w więzieniach, część więźniów wypuszczano na "urlopy zdrowotne", procesy były rzadsze, a wyroki łagodniejsze, ustało praktycznie bicie i maltretowanie. Zmiany następowały też w samym aparacie represji: zwolniono z pracy niektórych szczególnie złowrogich śledczych, zlikwidowano Departament X, ograniczano personel.

"Bomba" wybuchła 28 września 1954 r., gdy Radio Wolna Europa zaczęła nadawać cykl relacji Józefa Światły, wicedyrektora Departamentu X, który w grudniu 1953 r. "wybrał wolność". W ciągu kilku tygodni przeprowadzono reorganizację - w miejsce MBP powstały Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (MSW) i odrębny Komitet ds. Bezpieczeństwa Publicznego (KBP), zwolniono ze stanowisk ministra i trzech z pięciu wiceministrów, w grudniu z więzienia wyszedł Gomułka, za to miejsce w celi zajął b. dyrektor Departamentu Śledczego (Józef Różański). Zlikwidowano też Komisję Specjalną do Walki z Nadużyciami. W styczniu KC potępił "błędy i wypaczenia", zrzucając całą winę na aparat bezpieczeństwa, który - jakoby - "stał ponad partią". Aresztowano kilku kolejnych oprawców z MBP, trwała redukcja pracowników.

Nie było to mało, ale w gruncie rzeczy zmiany miały charakter raczej kosmetyczny. W 1955 r. w więzieniach było wciąż ok. 30 tys. więźniów politycznych, a w połowie tego roku odbył się proces b. ministra Włodzimierza Lechowicza, tego samego, który jako pierwszy został aresztowany w październiku 1948 r. przez Grupę Specjalną. Aż do kwietnia 1956 r. siedział w więzieniu (bez wyroku) Marian Spychalski, który jeszcze w listopadzie 1949 r. był członkiem Biura Politycznego.

Jeśli chodzi o represje, prawdziwa "odwilż" przyszła dopiero po XX Zjeździe i śmierci Bieruta: ogłoszono amnestię (po której zresztą pozostało w więzieniach ponad 1,5 tys. więźniów politycznych), rehabilitowano niektórych skazanych, zmieniono prokuratora generalnego, ministra sprawiedliwości, aresztowano byłego wiceministra bezpieczeństwa i dyrektora Departamentu X. W związku z walkami frakcyjnymi na szczytach władzy aparat represji "stracił busolę", otrzymywał sprzeczne sygnały lub nie otrzymywał ich w ogóle, niektórzy tajni informatorzy odmawiali współpracy. Ale aparat starał się wciąż śledzić ludzi należących do tych samych kategorii, które siedziały do niedawna (lub nadal) w więzieniach, prowadzono kilkadziesiąt tysięcy spraw operacyjnych, sieć tajnych informatorów nawet po redukcjach liczyła ok. 34 tys. osób, powtarzano slogany o "czujności" etc.

System powszechnego terroru nie został złamany, ale stopniowo łagodniał. Odegrał zresztą swoją rolę: z więzień wychodzili zmaltretowani przeciwnicy komunizmu, a tysiące spośród najbardziej aktywnych zginęło. Ważniejsze może było jednak to, że społeczeństwo wiedziało już dobrze, do czego zdolni są "obrońcy demokracji ludowej".

Realny socjalizm, czyli system represji selektywnej (1956-1981)

Kataklizm "twardego" stalinizmu trwał w Polsce stosunkowo krótko, a wśród zmian, które po nim przyszły, znalazła się też nowa strategia służb bezpieczeństwa. Sprowadzała się ona do prowadzenia ścisłej, ale możliwie dyskretnej, kontroli społeczeństwa, ze zwracaniem szczególnej uwagi na środowiska dawnej opozycji (legalnej i konspiracyjnej), Kościół katolicki oraz środowiska intelektualne. Dodatkowym elementem było utrzymywanie gotowości do tłumienia masowych wystąpień ulicznych. Ten właśnie element wynikał z dotkliwego dla władzy doświadczenia rewolty w Poznaniu w czerwcu 1956 r. Aparat bezpieczeństwa, milicja, nawet KBW, okazały się całkowicie nieprzygotowane - zarówno ideologicznie, jak i technicznie - na wybuch strajku, manifestację dziesiątków tysięcy ludzi, atakowanie gmachów publicznych.

Bunt poznański był zarazem ostatnim wystąpieniem "wojny domowej" z lat 1945-1947 (manifestanci użyli broni palnej, co się nigdy później nie zdarzyło) i pierwszym masowym protestem w formach typowych dla realnego socjalizmu (zajścia zaczęły się od strajku o podłożu ekonomicznym). Reakcja partii była niezwykle brutalna: premier oświadczył, że "ręka wyciągnięta na władzę ludową zostanie odcięta", do akcji weszło wojsko, z bronią pancerną włącznie, zginęło ok. 70 osób, kilkaset aresztowano, a kilkudziesięciu wytoczono procesy. Wyroki zapadały jednak w "klimacie października" i były łagodne.

Krótko po słynnym VII Plenum KC (19-21 października 1956) dokonano generalnej reorganizacji, likwidując KBP i wcielając służbę bezpieczeństwa (SB) do MSW. Ponownie, tym razem aż o 40 proc., zmniejszono liczbę funkcjonariuszy (do 9 tys.), usunięto z sieci 60 proc. tajnych informatorów, zlikwidowano ostatecznie Referaty Ochrony w fabrykach, zamknięto ponad 1/2 rozpracowań operacyjnych. Wrócili do Moskwy ostatni doradcy, a na ich miejsce zjawiła się oficjalnie akredytowana misja KGB. Dokonano też kolejnych zmian personalnych, usuwając większość wysokich rangą funkcjonariuszy (notabene głównie pochodzenia żydowskiego), co otwierało drogę awansu "młodym kadrom". Nastąpiło więc wyraźne "odchudzenie" aparatu represji.

Przywódcy partii, w tym osobiście Gomułka, przeciwstawili się jednak próbom "rozliczenia" konkretnych funkcjonariuszy, ograniczając się do kilku, wyciszonych, procesów.

Czyniono tak w obawie o demobilizację aparatu, który przecież nie przestawał być potrzebny. Już na pierwszej naradzie ogólnokrajowej MSW, w lutym 1957 r., minister Władysław Wicha powiedział, że "przy niesłuszności tezy o zaostrzaniu się walki klasowej (...) trzeba jednocześnie widzieć, że walka ta trwa, a obecnie mamy poważne dowody jej nasilenia i zaostrzenia". (...) Aparat bezpieczeństwa czekało ponad dwadzieścia lat spokojnej i systematycznej pracy, przerywanej od czasu do czasu falami strajków i rewolt. Praca ta polegała w zasadzie na rozbudowie systemu kontroli, do której używano zarówno sieci agenturalnej, jak i technik operacyjnych. One właśnie - podsłuchy, kontrola korespondencji - były wytrwale udoskonalane. W latach 70., już w epoce Gierka, SB szczególną uwagę zwracała na gospodarkę, tyle że już nie w stylu dawnych Referatów Ochrony, ale badając stosowane technologie, opłacalność produkcji etc. Awarie nie prowadziły już do aresztowania robotników czy inżynierów, ale wywierano dyskretny nacisk na usuwanie z pracy "niegospodarnych" dyrektorów. (...)

Powoli, ale wytrwale SB powiększało swoje stany, szczególnie w tych działach, które były newralgiczne z uwagi na generalną linię polityczną partii komunistycznej. Tak więc narastające tendencje do ograniczania roli Kościoła spowodowały, iż zespół zajmujący się nim rozrósł się do kilku setek osób i trzeba było utworzyć (w czerwcu 1962 r.) osobny departament. Z kolei, gdy w 1967 r. na porządku dziennym stanęła sprawa walki ze "sjonizmem", pojawił się specjalny wydział zatrudniający kilkudziesięciu funkcjonariuszy. Aparat MSW dostarczał wówczas odpowiednich informacji lokalnym organizacjom partyjnym, które przypuszczały atak na wskazane osoby. Służba Bezpieczeństwa była - zresztą nie tylko w Polsce, ale także w ZSRR - głównym inspiratorem państwowo-partyjnego "antysemityzmu bez Żydów".

Daleko idąca penetracja różnych środowisk społecznych powodowała, iż efemerydami okazywały się - rzadkie zresztą - próby tworzenia organizacji nielegalnych. Ich członkowie, bardzo często zupełnie młodzi ludzie, stanowili większość wśród nielicznych więźniów politycznych, których liczba nie przekraczała jednorazowo kilkudziesięciu osób. Podobnie skrupulatnie pilnowani byli intelektualiści, a w razie potrzeby - zgłaszanej przez władze polityczne - zawsze można było "znaleźć" kogoś, kto np. współpracuje z Radiem Wolna Europa, czy pisze teksty do wydawnictw emigracyjnych. Pojedyncze aresztowania z tych powodów miały miejsce zwłaszcza w pierwszej połowie lat 60., a najgłośniejszym więźniem był leciwy już, popularny pisarz Melchior Wańkowicz.

Szczególną uwagę SB skupiali różnego rodzaju odszczepieńcy z komunistycznego pnia. Wsadzano więc do więzień - pojedynczych - trockistów czy maoistów, co w opinii publicznej przechodziło bez echa. Nieco głośniej było o procesie Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego (w 1965 r.). Największą aresztowaną grupą było 48 członków nielegalnej organizacji "Ruch", zatrzymanych w 1970 r. Liderów skazano na wysokie, jak na te czasy, wyroki (7-8 lat).

Prawdziwą "robotę" miał aparat bezpieczeństwa wówczas, gdy dochodziło do masowych strajków i manifestacji. Pierwsze miały związek z ruchami młodzieży, niezadowolonej z porzucenia "ideałów Października 1956". Już rok po dojściu Gomułki do władzy doszło do zamieszek, kiedy studenci Warszawy wystąpili z protestem przeciwko likwidacji popularnego tygodnika "Po prostu". Dziesiątki osób zostało pobitych, kilkanaście skazanych. Nieporównanie większą skalę miały strajki i manifestacje studenckie w marcu 1968 r. Nie tylko brutalnie rozpraszano manifestacje, ale zatrzymano ok. 2,7 tys. osób, kilkadziesiąt zostało skazanych na paroletnie więzienie. Kilkaset wcielono do wojska na kilkumiesięczne, przymusowe "szkolenie". W pierwszej połowie lat 60. miały też parokrotnie miejsce ataki milicji na ludzi gromadzących się w obronie nielegalnie zbudowanych kaplic czy krzyży. Wprawdzie kary sądowe były łagodne i nieliczne, ale setki osób zostały pobite.

Najpoważniejsze jednak były wystąpienia robotników. Szczególnie drastyczne zaś - zamieszki w grudniu 1970 r. na Wybrzeżu. (...) Wedle oficjalnych danych zginęło ok. 40 osób, setki były rannych, tysiące pobitych. Stosowano wówczas tzw. ścieżki zdrowia, polegające na przepędzaniu aresztanta przez szpaler bijących go pałkami milicjantów. Charakterystyczne jednak, iż po "wydarzeniach grudniowych" nie podjęto próby przeprowadzenia procesów. Wszyscy aresztowani manifestanci zostali po usunięciu Gomułki zwolnieni, choć niektórych liderów strajkowych szykanowano w miejscu pracy. (...) Odmiennie natomiast rozwiązano problem krótkotrwałych strajków w kilku miastach w czerwcu 1976 r. Manifestantów rozproszono tylko siłami milicji, która nie używała broni palnej (co nie zapobiegło temu, iż kilka osób poniosło śmierć). Dokonano natomiast licznych (do 1 tys. osób) aresztowań, kilkaset osób zostało ukaranych karami administracyjnymi, zapadło kilkadziesiąt wyroków więzienia. (...) Na korytarzach sądów doszło wówczas do kontaktów między rodzinami sądzonych a grupkami opozycyjnie nastawionej młodzieży i intelektualnymi opozycjonistami. Dało to asumpt do utworzenia - pierwszych od likwidacji PSL w 1947 r. - opozycyjnych organizacji. Władze znalazły się wobec nowej dla siebie sytuacji i musiano zdecydować się na formę reakcji. Z różnych powodów, przede wszystkim z uwagi na rosnące uzależnienie finansowe od Zachodu, wybrano taktykę nękania: wielokrotne zatrzymywanie w areszcie na 48 godzin, zwalnianie z pracy, pozbawianie prawa wyjazdu za granicę, konfiskata urządzeń poligraficznych etc.

SB szybko rozbudowywała sieć agenturalną, a w 1979 r. "reaktywowano" osobny departament "ochrony gospodarki", obawiając się, że wpływy opozycji sięgną do zakładów pracy. Nie na wiele się to przydało, gdy latem 1980 r. ruszyła znów, gigantyczna tym razem, fala strajkowa. Aczkolwiek w kierownictwie MSW przeważali zwolennicy "twardego kursu" wobec strajkujących, kierownictwo partyjne nie zdecydowało się na próbę rozbicia strajków siłą. (...) Taktykę, stosowaną wobec opozycji, przeniesiono, w pewnym sensie, na stosunek do "Solidarności". Celem była likwidacja związku, ale zakładano, że dokona się to przez osłabienie go i skłócenie od wewnątrz, co umożliwi wchłonięcie go w struktury - takie jak Front Jedności Narodu - kontrolowane przez partię. Już w październiku 1980 r. MSW i Sztab Generalny zaczęły też przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego, na co szczególny nacisk kładła Moskwa. Na razie MSW zaczęło intensywnie infiltrować "Solidarność" (latem 1981 r. w samej Warszawie było już ok. 2,4 tys. tajnych współpracowników) oraz przyjęło tzw. taktykę odcinkowych konfrontacji. (...) W lutym 1981 r. gotowe były listy działaczy, których miano internować, ale kierownictwo partii utrzymywało taktykę nękania i drobnych prowokacji. Niektóre prowadziły do niezwykłego wzrostu napięcia, jak w marcu 1981 r. w Bydgoszczy, gdzie milicja pobiła kilku działaczy związkowych. W tych działaniach - raczej pasywnych - polski aparat bezpieczeństwa uzyskał swoiste wsparcie: po strajkach z lata 1980 r. utworzono w Warszawie Grupę Operacyjną Stasi. Było to ewenementem, choć współpraca w zakresie kontroli i zwalczania demokratycznej opozycji była już od kilku lat intensywna w skali całego bloku sowieckiego i koordynowana przez KGB. Stan taki trwał aż do początku grudnia 1981 r., kiedy to jednostka antyterrorystyczna milicji rozbiła siłą strajk okupacyjny studentów Wyższej Szkoły Pożarnictwa w Warszawie. Dziesięć dni później, w nocy z 12 na 13 grudnia, wprowadzono na terenie całej Polski stan wojenny.

Stan wojenny, czyli próba represji masowych

Była to, przygotowana z uderzającą precyzją, wielka operacja policyjno-wojskowa: do bezpośredniej akcji wprowadzono 70 tys. żołnierzy, 30 tys. milicjantów, 1750 czołgów, 1900 wozów bojowych, 9 tys. samochodów, kilka eskadr helikopterów i samoloty transportowe. Siły te skoncentrowane były w kilkunastu największych miastach i ośrodkach przemysłowych. Ich zadaniem była likwidacja strajków, których się spodziewano oraz sparaliżowanie życia codziennego, tak aby utrudnić działania "Solidarności", a zarazem zastraszyć społeczeństwo. Wyłączono telefony (co samo spowodowało liczne przypadki śmierci osób, do których nie można było wezwać karetki pogotowia), zamknięto granice i stacje benzynowe, na poruszanie się poza miejscem zamieszkania konieczne były przepustki, wprowadzono godzinę policyjną, obowiązywała cenzura korespondencji krajowej i zagranicznej. Uderzenie było skuteczne: w ciągu 10 dni zgaszono wszystkie strajki i rozproszono manifestacje. Zabito 14 osób, kilkaset było rannych, aresztowano ok. 4 tys. strajkujących, a pierwsze procesy, kończące się wyrokami 3-5 lat (najwyższy opiewał na 10 lat), odbyły się w Wigilię Bożego Narodzenia. Wszystkie przed sądami wojskowymi, które sprawowały jurysdykcję nad "przestępstwami przeciwko prawom stanu wojennego". Przygotowane do udzielenia pomocy wojska sowieckie, enerdowskie i czechosłowackie mogły odwołać stan gotowości bojowej.

Drugą warstwą represji było internowanie działaczy opozycji i "Solidarności", które rozpoczęto tuż przed północą 12 grudnia. W ciągu kilku dni, na mocy decyzji administracyjnych, w 49 "ośrodkach odosobnienia" znalazło się ok. 5 tys. osób. Chodziło nie tylko o sparaliżowanie związku, ale także o próbę wprowadzenia na stanowiska zajmowane przez internowanych "swoich" ludzi, najczęściej po prostu tajnych współpracowników SB. (...) SB nasiliła werbunek informatorów, nakłaniano - także przy użyciu szantażu wobec rodzin - do emigracji. Ekipa gen. Jaruzelskiego znajdowała się pod silnym naciskiem partyjnych radykałów - emerytowanych funkcjonariuszy MSW, aparatu partyjnego i wojska. Utworzone zostały Grupy Samoobrony (choć nikt ich nie atakował), których członkowie zostali uzbrojeni w pistolety. Domagano się surowych wyroków, z karą śmierci włącznie, i postawienia przed sądami internowanych. Jednym słowem domagano się masowego terroru, zamiast - zbyt łagodnych - masowych represji. Mimo prowadzenia agresywnej kampanii propagandowej przeciwko "Solidarności", kierownictwo partii nie zdecydowało się na tak radykalne działania. Przeważył pogląd, aby raczej "rozładowywać" napięcie społeczne, niż złamać opór stalinowskimi metodami.

Nie oznaczało to pobłażliwości. Manifestacje, które z reguły odbywały się z okazji 1 maja, święta narodowego (3 maja) i w rocznicę zakończenia strajków 1980 r. (31 sierpnia) były brutalnie rozpędzane. Po każdej zatrzymywano tysiące osób, a setki stawały przed sądami. Zdarzały się też przypadki zastrzelenia manifestantów (łącznie co najmniej 6 osób). Co pewien czas organizowano publiczne procesy schwytanych, bardziej znanych działaczy podziemnej "Solidarności", w których skazywano na kary do 5 lat. W więzieniach, nawet po likwidacji ośrodków internowania (grudzień 1982 r.) i formalnym odwołaniu stanu wojennego (22 lipca 1983 r.), siedziało zawsze od kilkuset do tysiąca osób, skazanych za działalność w zdelegalizowanym związku, druk lub kolportaż podziemnych gazetek i książek, czasem nawet za zbieranie składek na pomoc dla już uwięzionych. (...) Władze stosowały też różnorodne "łagodne szykany" - zwalnianie ze stanowisk lub z pracy, odmowy wydania paszportu, karanie wysokimi grzywnami za nieistotne przewinienia. Szczególnie dotkliwe było wyrzucanie z pracy. Zastosowano je m.in. wobec wielu tysięcy strajkujących w grudniu 1981 r., a najgłośniejsza była "weryfikacja" dziennikarzy, w wyniku której zwolniono ponad tysiąc osób. Z wyjątkiem kilku pierwszych tygodni po 13 grudnia, nie stworzono jednak atmosfery strachu, porównywalnej z latami 1948-1956.

Aparat bezpieczeństwa nasilił natomiast działania, nazywane enigmatycznie "operacyjnymi". Obok zwyczajowych - takich jak podsłuch, perlustracja, werbunek z użyciem szantażu - na szeroką skalę stosowano cały zestaw czynności, które nazywa się w języku służb tajnych, dezinformacją i dezintegracją. Początki miały miejsce już w latach 70., kiedy w MSW powołano Samodzielną Grupę "D" ("d" - od dezintegracja) i jej terenowe filie. Aż do 1981 r. zajmowała się ona zasadniczo Kościołem i środowiskami przykościelnymi. Po wprowadzeniu stanu wojennego działaniami "D" objęto na szeroką skalę "Solidarność". Mnożyły się uszkodzenia mienia (np. niszczenie samochodów, podpalanie mieszkań), pobicia przez "nieznanych sprawców", grożenie śmiercią (telefoniczne lub w anonimowych listach), drukowano fałszywe ulotki i gazetki "podziemne". Stosowano też porwania z wywiezieniem poza miasto i porzuceniem po zaaplikowaniu środków odurzających. Podczas interwencji milicji zdarzały się śmiertelne pobicia (m.in. licealisty Grzegorza Przemyka w 1983 r.). Najgłośniejszym wydarzeniem tego rodzaju było bez wątpienia zamordowanie - przez funkcjonariuszy komórki "D" Departamentu IV MSW - ks. Jerzego Popiełuszki (19 października 1984). Wedle oficjalnej wersji, działali oni na polecenie bezpośredniego przełożonego, bez rozkazu "z góry". Jest w tym względzie wiele wątpliwości, gdyż aktywność operacyjna aparatu bezpieczeństwa była ściśle kontrolowana, a na wszystkie ważniejsze akcje konieczna była zgoda na szczeblu ministra. O ile w tym przypadku samo MSW ujawniło sprawców, którzy zostali skazani, o tyle w kilku innych przypadkach śmierci księży lub osób związanych z "Solidarnością", sprawcy pozostali nieznani. (...)

Po ostrych konfrontacjach pierwszych dni i masowych represjach związanych z manifestacjami, które największy zasięg przybierały w latach 1982-1983, przez następne lata przeważała "miękka" represja. Osoby działające w podziemiu wiedziały, że grozi im wyrok nie większy niż parę lat, a częste amnestie rozładowywały więzienia. Dotkliwe były różnego rodzaju szykany i psychiczne naciski, ale system był bardzo odległy od stalinowskiego wzoru.

Od rozejmu do kapitulacji, czyli bezradność (1986-1989)

Stan taki istniał do późnego lata 1986 r., kiedy to - zarówno pod wpływem "pierestrojki" i "głasnosti", jak i ugrzęźnięcia polskiej gospodarki na mieliźnie - ekipa Jaruzelskiego podjęła próby znalezienia w opozycji ośrodków, z którymi będzie mogła zawrzeć jakiś kompromis. Jasne było, że jakiekolwiek próby tego rodzaju muszą być poprzedzone znacznym obniżeniem progu represyjności. 11 września minister spraw wewnętrznych ogłosił wypuszczenie wszystkich więźniów politycznych - było ich w tym momencie 225. Dla utrzymania jakich-takich rygorów wprowadzono przepis, uznający uczestnictwo w nielegalnym związku lub wydawanie nielegalnych druków za wykroczenie, karane nie jak poprzednio więzieniem, ale grzywną lub aresztem. Represje powróciły więc niejako do stanu z lat 1976-1980, tyle że teraz w opozycji było nie kilkaset, ale kilkadziesiąt tysięcy osób.

Przez kilka miesięcy 1988 r., gdy przez Polskę przeszło kilka fal strajkowych, nastąpiło "przykręcenie śruby", ale 27 sierpnia ogłoszono komunikat o rozpoczęciu rozmów. Ludzie z aparatu bezpieczeństwa byli sfrustrowani - w resorcie tym przecież od jego początków w 1944 r. uczono tylko, jak zwalczać przeciwnika - ale jako całość wykazali zdyscyplinowanie. Być może próbowano przez prowokację policyjną zerwać rysujące się porozumienie. Zdają się o tym świadczyć dwa morderstwa na księżach, będących duszpasterzami lokalnych ogniw "Solidarności", które miały miejsce w styczniu 1989 r. Nie wiadomo jednak do dziś, czy były dziełem komórki "D", czy wynikiem napadów kryminalnych.

Jeżeli dzieła tego dokonali zdeterminowani funkcjonariusze MSW, zamiar ich spalił na panewce. Wprawdzie po wyborach z 4 czerwca 1989 r., a nawet po sformowaniu rządu przez Tadeusza Mazowieckiego, kontrolę nad "resortami siłowymi" (MSW, wojsko) posiadali ich dawni szefowie, ale wycofali się z wszelkich przedsięwzięć represyjnych. Ostatecznie i tak 6 kwietnia 1990 r. zlikwidowano Służbę Bezpieczeństwa MSW (zastępując ją Urzędem Ochrony Państwa), trzy miesiące później stanowisko ministra spraw wewnętrznych objął znany działacz opozycyjny Krzysztof Kozłowski.


Jeśliby chcieć najkrócej scharakteryzować system komunistyczny w Polsce - z tego punktu widzenia, który nas tu interesuje - można stwierdzić, że: - był zawsze represyjny, - był zawsze przestępczy, gdyż nie przestrzegał nie tylko norm prawa międzynarodowego, ale nawet własnej konstytucji - był zawsze gotów do użycia przemocy (także wojska) na skalę masową, zaś w swych początkach (1944-1956) - był zbrodniczy.

Andrzej Paczkowski

 

wiecej infromacji:  kontakt z nami:
  info@videofact2.com     videofact@videofact2.com  

VideoFact polska strona  

tel:  (212) 567-6099
fax: (212) 569-0088

 
All rights reserved. VideoFact © 1999