Rozmowa z Leszkiem Moczulskim
listopad 2009
MARK RUSZCZYŃSKI: Co było główną zasługą
LESZEK MOCZULSKI: - Główną zasługą
Jeszcze w latach 70-tych, a właściwie do początku lat 80-tych, w społeczeństwie
przeważało przekonanie, że niepdległość jest czymś nierealnym,
a jeżeli tak, to za wiele pokoleń. Myślano, że najpierw trzeba poprawić
gospodarkę, demokratyzować ustrój czy coś takiego, a niepodległość Polski jest
nie do ruszenia, bo to zależy od Związku Radzieckiego. Tak twierdzili.
Natomiast
Mówiliśmy, że pierwsza rzecz to uwolnić się od hegemonii sowieckiej, uwolnić się
od sowieckiego władztwa; wtedy uzyskamy możność, żeby wszytkie
polskie sprawy rozwiązywać.
W latach 70-tych i nawet jak się zaczynały strajki solidarnościowe, to ludzie
jak gdzieś znajdowali ulotki
I bardzo długo ani w opozycji, ani - co ważniejsze - w społeczeństwie zupełnie
nie ceniono niepodległości, a przynajmniej uważano, że jest to nierealne. I w
ciągu tych kilkunastu lat udało się
A niektórzy to się opowiedzieli bardzo późno. Już nawet wtedy, gdy niepodległość
została odzyskana. Te ostanie ekipy to ludzie, którzy nagle dojrzeli potrzebę
niepodległości dopiero w 1991 lub 1992 roku. Jak już upadł ZSRR, to nagle
uwierzyli, że niepodległość jest możliwa.
I wtedy zaczęli – zresztą do dzisiaj
to robią – głośno krzyczeć, że Polskę należy uwolnić od hegemonii sowieckiej,
tylko że Związku Radzieckiego już nie było, a Polska stała się niepodległa.
Łatwo to było wtedy mówić.
Bardzo długo w znacznej części opozycji panowało przekonanie, że niepodległość
jest czymś nierealnym. Niektórzy zresztą uważali, że nam w ogóle niepodległość
nie jest niepotrzebna, bo niepodległość to jakiś taki nacjonalizm,
faszyzmem śmierdzi czy coś takiego. I lepiej o tym nie mówić. Ale
większość mówiła: „no tak, my się z wami zgadzamy, że dobrze by było, żeby
Polska była niepodległa, no może w połowie XXI wieku to się uda, ale na razie
jest to niemożliwe”.
Ostanio Skubiszewski (pierwszy minister spraw zagranicznych
w rządzie Mazowieckiego i w kolejnych rządzach solidarnościowych aż do
rządu Olszewskiego) w jednym z wywiadów przyznał się, zresztą powiedział to z
własnej inicjatywy, nie trzeba było go przymuszać, że jak on układał politykę
zagraniczaną, to mówił: „Wie pan, musieliśmy być bardzo ostrożni z polityką
zagraniczną, bo Związek Radziecki, bo wojska sowieckie u nas i w Niemczech i
komuniści mają pełną władzę.” I mówił: “Ciągle
się baliśmy”, że nazajutrz, najbliższego ranka nas obudzą nad ranem i nas
internują. Dlatego, że komuna dojdzie do wniosku, że za daleko poszła i cofnie
się. Tak jak to komuna wielokrotnie robiła, szła do przodu i potem sie cofała.
Taka przygoda była z Rokitą. Krzysztof Kozłowski z „Tygodnika Powszwechnego”
(pierwszy solidarnościowy minister
Pierwszą rzeczą jaką po wyborach „Solidarność”
zrobiła, to zaczęła wymyślać co zrobić, ponieważ przepadła lista krajowa
w tych wyborach i iluś tam dostojników partyjnych nie dostało się do Sejmu. I
„Solidarność” z wielkim wysiłkiem pomagała PZPR, żeby znaleźć jakieś
rozwiązanie, żeby te manadaty jakoś komunistami obsadzić. Nie robili tego z
dobrego serca, albo dlatego, że kochali komunistów; wrecz przeciwnie, bali się
ich, że ci powiedza: “Dobrze, te wybory to była taka zabawa, taka próba.
Nie wyszła próba, to panowie proszę bardzo do obozów, do internowania”.
Zasługą
Rząd nie był piewszy w tym wszystkim, bo bał się bardzo. Mazowiecki nagle został
premierem, nie bardzo się tego spodziewał. Wziął z redakcji „Więzi” sekretarkę i
jakiegoś radcę prawnego. W trójkę poszli do Urzędu Rady Ministrów. Zaczęli
urzędować. Nawet dziewczyny co im tam kawę podawały traktowały ich jak wrogów.
Oni byli absolutnie
wystraszeni i absolutnie nie wiedzieli co robić.
Ja się później spytałem Mazowieckiego jak został premierem i jeszcze rządu nie
stworzył: „Od czego Pan zacznie?”. Na to on mi odpowiedział: “Jezus Maria, panie
Leszku, żebym ja to wiedział”.
Spytałem się go także, jaki będzie jego stosunek do
Ja się wtedy roześmiałem i
powiedziałem: ”Niech pan się nie martwi,
z PZPR to my sobie poradzimy”. Mazowiecki nie potraktował tego poważnie.
Wtedy groziła sytuacja, że taki rząd PZPR, gdzie dopusza się opozycję, jak taka
sytuacja już zostanie, jak PZPR będzie partią współrządzącą, a był przecież
wtedy jeszcze zapis w Konstytucji o
kierowniczej roli PZPR, to wystarczyło, żeby to troszczke potrwało, to taka
sytuacja, że PZPR współrządzi utrwaliłaby się.
Natomiast
Główny cios w PZPR
W tym całym wyrzucaniu chodziło
W ten sposób
I myślę, że było najważniejsze w tym co zrobiliśmy. Historia nie jest nigdy
zdeterminowana. Może się toczyć w różnych kierunkach. Nikt inny poza
I byli ludzie, którzy mówiliL “Ja też jestem za niepodległością, ale na razie to
musimy uznać kierowniczą rolę partii, bo to jest w Konstytucji zapisane, a my
nie możemy Konstytucji łamać, bo Konstytucja nam zapewnia rozmaite wolności.”
Gdyby takie stanowsko zwyciężyło, gdyby strach przed Sowietami i niewiara w
niepodległość, gdyby
MARK RUSZCZYŃSKI: Co to znaczy, że mielibyśmy
“to” do dzisiaj?
LESZEK MOCZULSKI: W Polsce byłaby demokratyczna
Z tym, że Chiny od samgo początku były w lepszej sytuacji niż my, bo Chiny nie
były satelitą sowieckim - były krajem niepodległym. Nawet jak byśmy uzyskali
jakieś korzyści gospodarcze, to Związek Radziecki i tak by nam to zabrał, bo
potrzebował.
MARK RUSZCZYŃSKI: Jaki był wpływ
LESZEK MOCZULSKI: Po powstaniu rządu Mazowieckiego bardzo szybko okazało się, że
boi on się ruszyć także Rosjan. Nawet na poczatku, w czerwcu-lipcu 1990 roku,
już rok po wyborach, to jeszcze wtedy rząd mówił, że obecność armii sowieckiej w
Polsce jest korzystna dla nas, bo chroni naszą granicę zachodnią
i
że
ze względów geopolitycznych jest to dla nas korzystne. Już mieli dobre stosunki
z Niemcami, umowę szykowali itd. To
już było parę miesięcy po tym, jak się w Krzyżowej
całowali z kanclerzem niemieckim, ale ciągle mówili, że to jest interes
geopolityczny Polski, żeby wojska sowieckie w Polsce były. Bzdura.
I wtedy, od wiosny 1990 roku,
Powoli rozpoznawaliśmy, jak to wygląda i
wreszcie zaczęliśmy późną
wiosną blokady radzieckich garnizonów.
Blokada polegała na tym, że nasze młodzieżówki blokowały wszystkie wejścia i
wyjścia. I mówiliśmy: “Siedzicie w
tej bazie, to siedźcie. Nie wolno wam tylko wychodzić na miasto. I nikomu nie
wolno wchodzić do środka, bo do środka nikogo nie wpuszczamy. A poza tym, jak
siedzicie w środku, to proszę bardzo.” A oni mówią: “Ale nam potrzebny chleb”.
“To nie nasza sprawa - odpowiadała
Rosjanie byli bezbronni. Nie bardzo mogli w tej sytuacji coś zrobić. Byli
bezbronni, bo wojny nie rozpoczną –
to wiedzieliśmy. Ledwo ten Sojuz dyszał, bardzo
zabiegał o pomoc amerykańską i nie mógł sobie na nic pozwolić.
MARK RUSZCZYŃSKI: I co oni w takiej sytuacji
robili?
LESZEK MOCZULSKI: Dzwonili po milicję, żeby milicja przyszła ich ochronić. Bo
się bali, że my ich chcemy wyrzucić z bazy. Nawet my ich byśmy chętnie
wyrzucili, tylko że zazwyczaj w takiej bazie było parę tysięcy ludzi, a naszych
przychodziło kilkudziesięciu, stu. Dwustu to już była potęga. Tam gdzie były
małe grupy, na przykład w Dębicy, jakieś takie bazy wyspecjalizowane, łączności
czy coś, to tam ich wygoniliśmy. Bo tam ich było niewielu. Ale w Warszawie
siedziało ich w bazie 3 tysiące. To znaczy w mieście, bez mundurów, było ich
więcej, ale w bazie w Rembertowie umundurowanych siedziało
3 tysiące.
W większości baz było podobnie.
Dla rządu polskiego to była sytuacja nieprzyjemna, ale do wytrzymania. Natomiast
dla Rosjan taka sytuacja stała się niemożliwa. No bo jak to? My jesteśmy
mocarstwem, a tu nasze bazy oblegają jacyś chłopcy, co nawet procy nie mają...
Jak na jesieni 1990 roku, we wrześniu lub październiku, jak rząd Mazowieckiego
podjął rozmowy z Rosjanami na temat wycofania, to
MARK RUSZCZYŃSKI: Jakich celów nie udało się
LESZEK MOCZULSKI: Mieliśmy dwa cele. Niepodległość i zrobienie państwa
nowoczesnego, skutecznego państwa polskiego, przyjaznego ludziom. Takiego, z
którego, jak mówiliśmy, Polacy będą mogli być dumni. Wprawdzie ostrzegaliśmy, że
łatwiej jest uzyskać niepodległość niż zbudować dobre państwo i wszytkie
problemy po kolei rozwiazywać , ale w tym naszym dążeniu przegraliśmy na całej
linii.
Bo współczesna Polska jest państwem staroświeckiej, XIX-wiecznej demokracji. Na
zewnątrz to ma elementy, że jest to nowoczesne państwo, ale to są wszystko
instytucje jeszcze XIX wieku.
Dzisiaj to państwo jest zorganizowane staroświecko, źle, niefunkcjonalnie.
Mechanizmy państwowe są i staroświeckie, i niedopracowane. Społeczeńswto jest
skorumpowane. Ta korupcja została w znacznej mierze przeniesiona z komuny. W
latach
Z najbardziej prymitywną korupcją to sobie władze jeszcze jakoś radzą. Ale ta
mniej prymitywna, to ona ciągle jeszcze funkcjonuje.
Ma powstać jakaś komisja do spraw korupcji, ale nie będzie się zajmować
zwalczaniem korupcji, tylko ma ustalić, która z partii pierwsza te rzeczy
zaczęła robić i która najwięcej mogła na tym skorzystać. Bedzie zatem spektakl,
kto kradł i wziął więcej, a nie jakie są źródła korupcji,
która w Polsce istnieje. Mamy tutaj państwo, które nie jest w stanie bronić się
przed korupcją.
Nie było ani jednego rządu w ciągu 20 lat, który by przeżył wybory. To znaczy,
że jak minęła kandencja, to ludzie byli zawiedzeni i nie chcieli na ten sam rząd
głosować.
To po prostu pokazuje, jak te rządy były złe, wszytkie po kolei. Były lepsze,
były gorsze, ale żaden rząd nie przeżył wyborów.
W Polsce więcej niż połowa rządów, to nawet nie dotrwała do końca kadencji
parlamentarnej. Do rekordów należał rząd Olszewskiego.
MARK RUSZCZYŃSKI: Jego ludzie mówia, że to
LESZEK MOCZULSKI: Bzdura. Rząd obalił sam Olszewski. Bo Olszewski głównie
doprowadził do utraty poparcia.
W momencie, kiedy rząd Olszewskiego był wybierany, to wszystkie partie prawicowe
w Sejmie głosowaly za nim. Poparcie miał duże nie tylko posłów, ale i wyborców.
Miał poparcie okołu 300 posłów, to jest mniej więcej 2/3 posłów w parlamencie. A
niespełna pół roku później jak upadał,
to miał poparcie 120 paru posłów. Spadł z 300 na 120 parę w pół roku. To
najlepszy dowód, jak źle rządził.
Będąc premierem każdemu obiecał, każdemu nie dotrzymał, tutaj coś obiecał a
równocześnie próbował nóż w plecy wbić. Nic dziwnego, że w niecałe sześć
miesięcy całkowice stracił popularność. A dzisiaj , po latach, to oczywiście
można robić legendę. Młodzi ludzie, 20-paroletni, którzy się koło niego kręcą
robią taką legendę. Tylko, że oni mieli parę lat wtedy, jak on był premierem.
MARK RUSZCZYŃSKI: Z okazji 30-lecia
Konfedercaji ograniczonej grupie ludzi z KPN przyznano
w Krakowie rozmaite odznaczenia państwowe. Czy nie uważasz,
Leszek, że ogromym nietaktem było, że to właśnie Olszewski przyjechał
wręczać medale dla ludzi z
LESZEK MOCZULSKI: Myślę, że on celowo przyjechał. Jest takie powiedzenie, że
każdy innych sądzi po sobie. I on przypuszczał, że jak przywozi ordery, a te
ordery się ostatecznie ludziom z
MARK RUSZCZYŃSKI: Poproszę, przypomnij jak
potraktowane przez Olszewskiego zostały w 1985 roku
matka Darka Wójcika oraz
żona Andrzeja Szomańskiego?
LESZEK MOCZULSKI: To już było znane znacznie wcześniej, ale teraz zostało
przypomniane, że facet odmawiał obrony ludziom z Konfederacji, bo
Andrzej Szomański przez 20 lat się przyjaźnił z Olszewskim i w okresie
„Solidarności” dał Olszewskiemu pełnomocnictwo do obrony. Po aresztowaniu
Szomańskiego w 1985 r. jego żona
pobiegła do Olszewskiego i mówi: “Słuchaj Jasiu, Andrzeja zwinęli,
przejmij obronę”. A on mówi : ”A za
co?” “Za
Zapytany przez dziennikarza, dlaczego odmówił obrony Darka Wójcika , Olszewski
odpowiedział: “Nie mogę się wypowiedzieć, bo nie pamiętam tej sprawy”. Widocznie
tak czesto odmawiał, że nie pamięta. Jakby odmówił tylko dwa czy trzy razy, to
by chyba pamiętał.
MARK RUSZCZYŃSKI: Oficjalna wersja historii
ostatnich kilkunastu lat
LESZEK MOCZULSKI: Dlatego, że dzisiaj dominują w polityce ludzie, którzy chętnie
by sobie przypisali zasługi, że to oni zrobili. To są rozmaici ludzie. Nie tylko
tacy, którzy kiedyś dołączyli do opozycji, ale Jaruzelski też sobie tę zasługę
przypisuje; że gdyby nie on, to by te zmiany nie nastąpiły i że on chciał tego
od początku. No jak chcial, to miał szansę. Wiele lat miał szansę, żeby to
zrobić. Tylko, że coś nie robił.
To że rozmaici ludzie z postkomuny też wystawiają piersi do orderów, to jeszcze
pół biedy.
Natomiast są też tacy ludzie, którzy nic nie robili w opozycji i dopiero zaczęli
robić w opozycji wtedy, kiedy już było bezpiecznie i kiedy już było wolno.
Do jesieni 1986 roku trzymano więźniów politycznych. Ale od 1986 roku nie było
więźniów politycznych. I jak ktoś zajmował się opozycją, to mógł mieć kłopoty w
pracy, mieszkania nie dostał, paszportu mu nie dali. Choć paszporty to
przeważnie dawali, ale mogli go jakoś szykanować. Ale zamknąć, to go już nie
zamykali. Było bezpiecznie już zajmować się opozycją, ponieważ już nie zamykali.
I wtedy nagle w tej opozycji pojawili się tacy ludzie, którzy dzisiaj odgrywają
rolę polityczną. Jarosław Kaczyński nagle się pojawił. Ja pierwszy raz
usłyszałem, że instnieje Jarosław Kaczyński w grudniu 1988 roku. Była jakaś
opozycyjna impreza w Gdańsku, gdzie przyjechałem.
Było to robione jawnie i normalnie to wszystko szło, z plakatami i z
zapowiedziami. Na Uniwersytecie Gdańskim było spotkanie różnych grup
opozycyjnych i dowiedziałem się, że ma być jakiś Kaczyński, który będzie
reprezentował „Solidarność” Gdańska, bo
to nowa gwiazda, która się koło Wałęsy pojawiła.
Ale nie przyszedł ten Kaczyński. Czy bał się, czy coś, nie wiem.
W każdym razie nie przyszedł. Szef „Solidarności” ze stoczni, który był
jednym z organizatorów tej dyskusji, dzwonił na parafię do księdza Jankowskiego,
bo tam był sztab „Solidarności” i pytał, dlaczego on nie przychodzi. Przyszedł
po tym telefonie, taki zdziwiony i mówi: “To chyba jakieś żarty”. Ja dzwonię i
pytam czy jest Kaczyński a oni pytają się “który Kaczyński?”
Wtedy pierwszy raz usłyszałem, że jest jakiś Kaczyński. I to jeszcze nagle w
dwóch osobach się pojawił.
Ale niektórzy to przyszli jeszcze później, nie tylko po wyborach 1989 roku.
Zgłaszali się “do opozycji” jak Wałęsa został prezydentem. Albo po pierwszych
wyborach, kiedy już została pierwsza kadencja parlamentu wybrana.
Jak się rozwiązał Związek Radziecki, to nagle wszyscy byli niepodległościowcy.
Wtedy Olszewski nagle stał się niepodległościowcem. Zresztą, on do dziś
nawołuje, żeby uwolnić Polske spod sowieckiej hegemonii, mimo że Polska od 20
lat jest niepodległa a Związku Radzieckiego od 18 lat nie ma.
Ci ludzie, których jest pełno i którzy dominują teraz w życiu publicznym w
Polsce, to oni sobie chcą najchętniej przypisać zasługi.
Dzisiaj w Polsce czytam w życiorysach - “uczestnik demokratycznej opozycji od
połowy lat 70-tych”. Ja znam całą opozycję od połowy lat 70-tych, bo sam w niej
byłem, a o facecie słyszę pierwszy raz. On może miał nalepsze intencje, może
miał wielką ochotę, może czytał nasze gazetki. No i może on tak uważał, że jak
on czytał nasze wydawanictwa, to był w opozycji. Nasi chłopcy kolportowali na
ulicach gazetki, ludzie się bali brać, ale nie wszyscy się bali, niektórzy
brali. To może on był ten odważny, co wziął gazetkę, uciekł do domu i ją czytał.
Ale jeszcze nie był w opozycji.
Ludzie sobie chcą dorobić jakąś przeszłość i przeszkadzają im ci, którzy coś
robili. Stąd też podważa się rolę wszystkich tych ludzi, którzy naprawdę
odegrali jakąś rolę w opozycji.
O
A po drugie to opluskwić ludzi. Dzisiaj
Po czym zabrali głos ludzie i mowili: owszem były różne grupy, ale nie dlatego,
że to była rozpadająca się struktura tylko, że to były równoległe do siebie i
działające niezależnie struktury, żeby utrudnić działalność
bezpieki.
Że była jedna z główych drukarni pracujących na całą Polskę, pracowała
przez lata w Łodzi i produkowała bardzo dużo. I bezpieka jej nie potrafiła
znaleźć. Faceta, który tym kierował, to nawet go rozpoznawali, ale doszli do
wniosku, że był niegroźny. “On tam krzywo patrzy na władzę, nawet specjalnie się
z tym nie ukrywa, że krzywo patrzy na władzę, ale on się do niczego nie nadaje,
on nic nie robi”. A to właśnie on prowadził wielkie wydawnictwo.
To, że bezpieka czegoś nie wiedziała, to nie znaczy, że tego nie było. To
znaczy, że bezpieka po prostu źle pracowała.
Te niektóre materiały służą do takiego pomniejszania. Mieliśmy w Krakowie
agenta, który był już izolowany i koło niego nikogo nie było. I on pisał raporty
i mówił, że on jest sam. On ciągle mówił, że on jest w
A w tym momencie krakowska
Równocześnie można znaleźć inne materiały bezpieczniackie, z których wynika coś
odmiennego. Ale to zależy co kto
znajdzie, co można znaleźć itd.
Działał jeszcze jeden czynnik. Konfederacja była partią awangardy. My mieliśmy
program, który szedł najdalej. W związku z czym wszyscy byli przeciwko nam.
Oczywiście, atakowana przez nas władza była przeciwko nam, bo byliśmy
najgroźniejsi.
Byliśmy nie lubiani przez władzę, to oczywiste. Ale byliśmy także nie lubiani przez resztę opozycji, bo wychodziliśmy do przodu. Byliśmy przed nimi. Byliśmy taką konkurencją, takimi rywalami, którzy potrafią iść pierwsi do przodu. I to się im nie podobało. Byliśmy cały czas jakby otoczeni murem niechęci, chwilami wrogości ze wszystkich stron.
Nie wyłączając Kościoła. Już po śmierci Prymasa Kościół potrzył na nas
podejrzliwie. Mowili: “Jakieś powstanie zrobicie, do nieszczęścia
doprowadzicie”. Kościół pomagał opozycji, ale to nie była taka siła, która
pchała opozycję do przodu. Na nas patrzono jak na takich niebezpiecznych, którzy
mogą sprowokować nieszczęście.
Opublikowano protokoły posiedzeń Biura Polityczngo Komunistycznej Partii Zwiazku
Radzieckiego z tamtych lat. Jak wynika z tych dokumentów, to jedyny działacz
opozycyjny, o którym rozmawiano na posiedzeniu Biura Politycznego,
że należy go uziemic i kazano towarzyszowi Breżniewowi dopilnować, żeby
się z nim rozprawić to byłem ja. Jedyne nazwisko, które się tam pojawia to
Moczulski. I towarzysz Breżniew składa sprawozdanie: “Rozmawiałem
z
towarzyszem
pierwszym sekretarzem Kanią i Moczulski dostanie to na co zasłużył. On już z
więzienia nie wyjdzie”.
To najlepiej pokazuje jak byliśmy groźni. Tylko, że dzisiaj patrząc na tych
ludzi, którzy piszą książki o działanich opozycyjnych, to akurat nie zauważyłem,
żeby ktokolwiek te materiały wykorzystywał. Jest jeden historyk, który to
wykorzystuje, ale tak bardzo oględnie i wstrzemięźliwie.
MARK RUSZCZYŃSKI: Dziękuje Leszek za rozmowę.
Dla wielu z nas po tej stronie oceanu pozostaniesz na zawsze wielkim Polakiem,
który dla sprawy odzyskania niepodległości zrobił najwięcej.
LESZEK MOCZULSKI: To ja dziękuję, Marek. Dobrze, że zadzwoniłeś.