RWE w Nowym Jorku a KPN

Przez pewien czas RWE w Nowym Jorku odmawiala podawania w swoich programach do Polski informacji o podejmowanych w USA akcjach na rzecz uwolnienia Moczulskiego.

Dyrektor RWE w Nowym Jorku Jacek Kalabinski nie widzial takiej potrzeby, bo jego zdaniem Moczulskiego bronia tu ludzie (jemu) nieznani. W sprawie tej pisal do Najdera oraz osobiscie pojechal do Monachium nowojorski przedstawiciel KPN.

Ruszczynski wskazal, ze zalosne jest, ze dla Kalabinskiego amerykanscy kongresmeni sa "nieznanymi osobami" i zapowiedzial, ze jak polityka informacyjna RWE nie zmieni sie, to bedzie zmuszony poprosic rzad USA, (ktory finansowal RWE) o ingerencje.

Taki argument oczywiscie poskutkowal i juz pozniej, w czasie drugiego procesu KPN, RWE w Nowym Jorku nadawala regularnie wszystkie otrzymywane codziennie  z Biura KPN informacje o procesie.

Byly jednak dalej inne "kwiatki". Gdy Jacek Kuron przywiozl do USA list dla Ruszczynskiego od Moczulskiego, to dal go Kalabinskiemu z prosba o przekazanie tego listu do wlasciwej osoby. Podczas rozmowy z Ruszczynskim, zapytany o list od Moczulskiego, Kuron kazal sie Kalabinskiemu zblizyc do rozmawiajach i zapytal gdzie jest ten list.

Zrobila sie  wtedy bardzo glupia sytuacja. Kalabinski najwyrazniej nie spodziewal sie, ze Ruszczynski bedzie wiedzial o wiezionym przez Kuronia dla niego liscie. Gwoli scislosci to chodzilo o dwa listy, jeden do rzadu USA a drugi, to kopia tego listu dla Ruszczynskiego. 

Kalabinski zaczal sie niezrecznie tlumaczyc, ze listy te sie gdzies jemu "zawieruszyly". Sytuacja stala sie w tym memecie nieprzyjemna dla Jacka Kuronia. Uzyl "meskiego" slowa zwracajac sie do Kalabinskiego i ten, w odpowiedzi, zobowiazal sie oba listy "odszukac" i je przekazac.

Oczywiscie nic takiego sie nie stalo. Ani rzad USA, ani Ruszczynski przywizionych przez Kuronia listow nie otrzymali. Trzeba bylo wysylac je z Warszawy ponownie. Tym razem poszly bezpiecznym kanalem i po kilku tygodniach listy dotraly do zamierzanych odbiorcow.

Inny zgrzyt nastapil w padzierniku 1987r. gdy ciężko schorowany po więzieniu Andrzej Szomanski potrzebowal leczenia, do ktorego niezbedna byla specjalna aparatura medyczna. Aparatura ta w Warszawie wtedy znajdowala sie tylko w klinice zarzadzanej przez jedno z ministerstw. Moczulski zadzwonil do Ruszczynskiego i kazal mu natychmiast naglosnic te sprawe. Chodzilo w wywarcie presji na rezim PRL, zeby Szomanskiemu udostepnic konieczne leczenie.    

Ruszczynski przekzal te informacje do RWE (odebral ja Jozef Ruszar), ktory obiecal, ze nada ja jeszcze tego samgo dnia w jednym z wieczornych programow.

Niestety tak sie nie stalo. Na pytanie nastepnego dnia dlaczego informacja o krytycznej sytuacji Szomanskiego nie zostala nadana, Ruszar poinformowal Ruszczynskiego, ze jego szef (wtedy dyrektorem RWE w Nowym Jorku byl Jerzy Bekker) tego nie puscil, wyjasniajac swoja decyzje tym, ze "ci z KPN, to czesto choruja".

Dwa dni poznej Andrzej Szomanski zmarl.