Niesłuszne oskarżenie Leszka Moczulskiego
by Mirek Lewandowski
Wbrew obiegowemu przekonaniu ocena zachowanych materiałów nt. współpracy Leszka Moczulskiego z SB jest uwikłana w bieżącą politykę z kilku powodów, z których wszystkie dotyczą jednej partii – Prawa i Sprawiedliwości.
Środowisko członków i zwolenników tej partii traktuje tę sprawę bardzo prestiżowo (na co wskazuje także ich gwałtowna reakcja na film Macieja Gawlikowskiego „Pod prąd”, który poruszał tę kwestię, podważając oficjalną wersję i który w czasach koalicji PiS-SLD w TVP powędrował na półkę).
Wydaje się, że w środowisku PiS sprawa ta budzi nie mniejsze emocje, niż w środowisku byłych członków KPN.
Po pierwsze – obóz PiS ma świadomość, że ta sprawa to decydujący test na wiarygodność Antoniego Macierewicza i jego listy z 1992 roku (choć przecież kilka osób, które znalazły się na tej liście, skutecznie oczyściło się z zarzutów).
Po drugie – dla tego środowiska niezwykle ważna jest legenda „Nocnej zmiany”, oparta na filmie Jacka Kurskiego pod takim tytułem i książce Jacka Kurskiego i Piotra Semki „Lewy czerwcowy”.
Legenda ta, głosząca, że „źli agenci obalili dobry rząd”, upada, gdy okazuje się, że polityk, którego partię Jan Olszewski i Antoni Macierewicz usiłowali w czerwcu 1992 rozbić w oparciu o zachowane materiały SB, został oskarżony na podstawie niewiarygodnych dokumentów i właśnie to niesłuszne oskarżenie było głównym powodem determinacji Moczulskiego w sprawie odwołania tego rządu.
Po trzecie – agenturalność Leszka Moczulskiego jest głównym narzędziem służącym do deprecjonowania całego dorobku Konfederacji Polski Niepodległej, najstarszej w PRL antykomunistycznej i niepodległościowej partii politycznej. Dodajmy - partii, do której nie należał żaden z dzisiejszych przywódców Prawa i Sprawiedliwości.
Ponieważ PiS dzisiaj głosi hasła niepodległościowe i antykomunistyczne, to zdeprecjonowanie dorobku KPN „rozgrzesza” jej działaczy starszego i średniego pokolenia z zajmowania odmiennej postawy w czasach, gdy Polska była rzeczywiście komunistyczna i podległa.
Po czwarte wreszcie – Zmarły Prezydent Lech Kaczyński cały swój autorytet zaangażował w sprawę lustracji. Dość przypomnieć, że były Rzecznik Interesu Publicznego – Bogusław Nizieński otrzymał od Lecha Kaczyńskiego najwyższe odznaczenie państwowe – Order Orła Białego (podczas gdy orderem tym nie odznaczono żadnego z przywódców dwóch głównych nurtów opozycji niepodległościowej i antykomunistycznej lat 70. i 80. ub. wieku).
Tymczasem efekty sądowej lustracji budzą bardzo poważne wątpliwości, o czym świadczą sądowe orzeczenia lustracyjne dotyczące m.in. Aleksandra Kwaśniewskiego, Leszka Millera, Włodzimierza Cimoszewicza i Józefa Oleksego a także Lecha Wałęsy, Marian Jurczyka czy Zyty Gilowskiej. Kilka z tych orzeczeń zostało już w sposób przekonujący podważonych w opracowaniach historycznych.
W zasadzie jedynym znanym działaczem politycznym uznanym przez polskie sądy za kłamcę lustracyjnego jest obecnie Leszek Moczulski. Moczulski pozostaje zarazem jedynym działaczem opozycji w PRL, którego uwięzienia domagał się od władz Polski Ludowej osobiście Leonid Breżniew. Groteskowość tej sytuacji jest oczywista. Jednak straty dla autorytetu Zmarłego Prezydenta i jego polityki „budowania prawdziwych autorytetów” będą jeszcze większe, gdy i to orzeczenie zostanie skutecznie w oczach opinii publicznej zdeprecjonowane.
W trudnej sytuacji jest także IPN, gdyż do dzisiaj stanowisko dyrektorskie (zastępcy dyrektora BUiAD) w centrali tej instytucji pełni Wojciech Sawicki, człowiek osobiście i emocjonalnie zaangażowany w niekorzystne dla Leszka Moczulskiego rozstrzygnięcia sądu lustracyjnego.
Książka Plebanka zawiera znamienne opisy zachowań Sawickiego w czasie procesu lustracyjnego (s. 56-57 i 61). Jeszcze bardziej bulwersujące fakty i wypowiedzi Sawickiego przedstawił Maciej Gawlikowski w dyskusji z Piotrem Gontarczykiem nt. filmu „Pod prąd” , zob. http://www.fronda.pl/news/czytaj/gawlikowski_odpowiada_gontarczykowi_inwektywy_zamiast_rzeczowej .
Z tych wszystkich względów duża część środowisk, dzisiaj głoszących hasła niepodległościowe i antykomunistyczne, nie jest zainteresowanych Prawdą (tą przez duże „P”) na temat relacji Leszka Moczulskiego z SB w latach 1969-1977.
I dlatego książka Piotra Plebanka na ten temat jest skazana na zamilczenie.