Paweł Hardej - prezes Polish American Awareness Foundation

Marcin Bosacki: W jakiej kondycji jest Polonia i jej organizacje w USA?

Paweł Hardej: Polonia jest zależna od sytuacji ekonomicznej Polski - ta jest dobra, więc prawie nikt już tu nie emigruje. Nie ma dopływu świeżej krwi. Mimo tego, że jest internet i telewizja satelitarna, dystans między Polonią a Polską się powiększa. Polonia nie czuje Polski. Pokazały to ostatnie wybory: PiS dostał tu dużo większe poparcie niż w Polsce, PO - mniejsze. A w Wielkiej Brytanii, gdzie jest młoda imigracja, było tak jak w Polsce. Jest kryzys. Pogłębia go to, że Polonia jest podzielona - organizacyjnie, towarzysko - na generacje. Prawie nie ma kontaktów między tymi, co osiedli tu przed lub po II wojnie, a tymi, co przyjechali w latach 90.

Marcin Bosacki: Kreśli pan czarny obraz.

Paweł Hardej: Nie całkiem. Stan Polonii jest taki, jak stan Polski. W Polsce słyszę, że Polonia jest słaba, niezorganizowana... Przepraszam, a jaka jest Polska, jej polityka, jej organizacje społeczne? Polonia przez ostatnie dekady się wzbogaciła tak jak Polska. Coraz więcej Polaków należy do klasy średniej. Ceni się naszą pracę. W Chicago jest nawet powiedzenie: "Kupić dom w polskim stanie", czyli dom bardzo zadbany.

Marcin Bosacki: Ale jednocześnie wciąż opowiada się polish jokes - dowcipy o Polakach...

Paweł Hardej: Bo my wciąż nie potrafimy, tak jak Polska, promować się. I organizować.

Marcin Bosacki: Dlaczego?

Paweł Hardej: To wynika z kultury polskiej, z naszej mentalności. W Polsce nie wypada zapytać poznaną na przyjęciu osobę: Gdzie pracujesz, ile zarabiasz? Nie wypada u cioci na imieninach powiedzieć: Kochani, dostałem podwyżkę w pracy, bo jestem bardzo dobry. Takie cechy przenieśliśmy do Ameryki, a tu środowisko jest inne. Tu się trzeba promować i mieć sieć kontaktów, kogoś, kto ciebie wesprze, zarekomenduje. To powoduje, że tu organizacje środowiskowe, zawodowe są bardzo silne. A my, Polacy, nie mamy tego poczucia obowiązku społecznego. Dlatego nasze organizacje są słabe. Nasza fundacja PAAF powstała właśnie z takiej potrzeby - tworzą ją ludzie, którzy w swych zawodach osiągnęli dużo lub bardzo dużo. Ale dopiero teraz wszyscy zapragnęliśmy zrobić coś razem.

Marcin Bosacki: Czy jest szansa tchnąć nowe życie w stare organizacje Polonii, na czele z KPA?

Paweł Hardej: Nie. KPA od dziesiątków lat odgradzał się od nowych fal przybywających tu Polaków. W latach 70., 80. i 90. wręcz krzyczał: Tu wstęp wzbroniony! Efekt jest taki, że imigranci w średnim i młodym wieku nawet nie mają zamiaru do KPA iść, by tam działać. Płacę 250 dolarów rocznie ubezpieczenia w Polish National Alliance [ubezpieczalnia, która jest podstawą funkcjonowania KPA], bo chcę coś dać jako Polak największej polskiej organizacji. Ale KPA nie ma przyszłości. Gdy my widzimy ich strony internetowe, ogarnia nas rozpacz. Gdy widzimy, że oni nadal, jak 50 lat temu, chcą lobbować w sprawach polskich w ten sposób, że zaproszą lokalnego polityka do klubu z pierogami, to wiemy, że tak się już nie da. Nie, bariera między nimi a większością młodych jest już nie do pokonania.

Marcin Bosacki: Na zjeździe kierownictwo KPA mówiło, że liczy na młodych ludzi...

Paweł Hardej: Dobrze, że to deklarują. Ale te ruchy są spóźnione i sporadyczne. Nasza fundacja nie została na ten zjazd zaproszona. Być może oni po prostu nie mają bazy danych...  Polacy w USA będą się coraz bardziej integrować, a organizacje polonijne wymierać. Niestety, bo można by, jeszcze przez przynajmniej jakiś czas, przez silne organizacje polonijne promować Polskę i dbać tu o jej interesy. Kiedyś taką wizję - pomagania organizacjom polonijnym, by wspierały polską dyplomację i promocję kraju - roztoczył w swej książce Radek Sikorski. Od dwóch lat jest szefem MSZ, ale wielkich rezultatów nie widać.

***

Paweł Hardej przyjechał do USA w 1990 roku jako 20-latek. Prowadzi biznesy w sferze nieruchomości w USA i Polsce, mieszka w Chicago, gdzie jest prezesem Polish American Awareness Foundation