Polonia w USA podlega amerykanizacji
Z Maciejem Płażyńskim, prezesem Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” rozmawia Jarosław Koźmiński
Jarosław Koźmiński: - Imigranci z pierwszego pokolenia są aktywni i propolscy, ci z drugiego i trzeciego praktycznie wcale. Czy przeciw Polonii amerykańskiej obraca się i historia, i demografia?
Maciej Płażyński: - Polonia amerykańska jest inna, niż polskie środowiska w Europie Zachodniej, szczególnie trudno porównywać ją z Polonią brytyjską, Polakami w Anglii. W Wielkiej Brytanii mówimy o nowej emigracji, w tym znaczeniu, jakim ją dziś upatrujemy, tzn. tych setek tysięcy młodych ludzi przyjeżdżających z Polski czy raczej jeżdżących tam i z powrotem, trochę się zakorzeniających w Wielkiej Brytanii, ale często będących tylko sezonowymi pracownikami. Tu sprzyja odległość, legalność pracy, brak wiz.
Jarosław Koźmiński: - I właśnie z tych powodów w Stanach Zjednoczonych w ostatnich latach jest mniejszy napływ Polaków – również jeśli chodzi o pobyty nielegalne. Tym samym Polonia się starzeje, ma mniej świeżej krwi, mniej reprezentantów, aktywistów i działaczy...
Maciej Płażyński: - Jest jeszcze równie ważna sprawa awansu społecznego. W Ameryce ludzie zawodowo czynni osiągają sukces finansowy. Często przemieszczają się w ślad za lepszą pracą i standardem życia. Polonia amerykańska rozprasza się. Polskie dzielnice (jak choćby słynne Jackowo w Chicago) już nie są zamieszkiwane tak licznie przez rodaków, przestają być typowo polskie. A w ślad za rozproszeniem Polaków osłabieniu ulegają więzi środowiskowe, organizacyjne. Łatwiej o kontakt, gdy jest się zwartym, gdy chodzi się do tego samego kościoła, klubu czy tych samych sklepów, a dzieci uczęszczają do tej samej szkoły. Dzięki awansowi wynikającemu z własnej pracy i idącej za tym zamożności już się takiego bieżącego kontaktu nie ma. To wszystko wpływa na problemy organizacyjne Kongres Polonii Amerykańskiej.
Jarosław Koźmiński: - Kongres w Chicago, który odbył się w połowie października, był m.in. próbą dyskusji na tematy wynikające z bieżącej sytuacji, a jednocześnie wyrazem chęci połączenia różnych środowisk, które nie są zorganizowane jako Kongres Polonii Amerykańskiej.
Maciej Płażyński: - Dobrze się stało, że taką próbę podjęto. Trudno oczekiwać rezultatów od razu. To raczej początek corocznych spotkań ludzi spoza organizacji Kongresu Polonii Amerykańskiej z nadzieję na ich pozyskanie. Może ktoś odnieść wrażenie, że na razie nie ma w tym wielkiej siły przebicia. Ale ja widzę tu pomysł, szansę na integrację. Z całą świadomością, że rzeczywistość środowiska polskiego w Ameryce się zmienia. Polonia podlega amerykanizacji, a liczba młodych, nowo przybyłych rodaków z kraju jest znacznie mniejsza. Trzeba się zastanawiać nad współpracą z Polakami z drugiego czy trzeciego pokolenia, z tymi dla których język polski jest już językiem obcym, często nawet nie drugim...
Jarosław Koźmiński: - Amerykanie polskiego pochodzenia są dziś lepiej wykształceni niż przeciętny obywatel USA (36 proc. wobec 28 proc. ukończyło studia), są także bogatsi (79 tys. dol. wobec średniej 63 tys. jeśli idzie o dochód na rodzinę), tylko 7 proc. żyje na skraju ubóstwa (wobec średniej 13 proc.). Ale śladem awansu społecznego Polonii amerykańskiej nie idą polityczne czy kulturowe wpływy.
Maciej Płażyński: - Zamienić awans materialny Polonii na wpływy polityczne jest w USA szczególnie trudno. Prawdą jest, że rodacy, którzy osiągnęli sukces zawodowy czy materialny, nie chcą jako Polacy angażować się politycznie. W Ameryce sprawa jest szczególnie jasna i klarowna. By dana grupa społeczna miała wpływ, musi chodzić na wybory i musi pokazać, że głosuje w sposób zorganizowany. Tak by można było powiedzieć, że Polacy wspierają jednego kandydata. Najlepiej kandydata swojego, jeśli nie go nie ma, to takiego na którego stawiają liderzy polskich organizacji.
Obecna sytuacja to zarówno słabość polskich liderów i organizacji, jak i okres przejściowy dla najnowszych przybyszów, którzy żyją problemami politycznymi Polski. Z czasem pojawi się zainteresowanie sprawami lokalnymi. Zaangażowanie zaczyna się od wyborów samorządowych. I trzeba przyznać, że w wielu miejscach wokół Chicago, w mniejszych miejscowościach czy okręgach, gdzie Polacy stanowią jakąś większość lub istotną grupę, są radni polscy czy polscy burmistrzowie.
Nie ma tego w Chicago, nie udaje się to w większej skali, nie ma żadnego senatora, nie ma wpływu na życie miasta – to jest pewna słabość.
Zresztą podobnie jest w Nowym Jorku. Myślę, że jest poważne wyzwanie stojące przed polską społecznością. By osiągnąć wpływy polityczne, muszą tworzyć wspólnotę, mówić jednym głosem. A z pewnością łączyć głosy wyborcze.
Polonia amerykańska ma solidne zaplecze i potencję. Jeśli chodzi o Nowy Jork, to trzeba podkreślić sukces Unii Kredytowej, czyli organizacji finansowej stworzonej przez środowisko polskie na zasadzie znanej z Polski jako Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe. W Stanach Zjednoczonych to zjawisko wcześniejsze, ogólnie mówiąc różniące się od banku tym, że działa nie tyle na zasadzie zysku co samopomocy. To duża instytucja mająca bilans na 1,3 mld dolarów – filar środowiska polskiego. Jest jeszcze Fundacja Kościuszkowska – również ważna instytucja dla środowiska polskiego.
Jarosław Koźmiński: - Polacy, mimo że rozproszeni, to jednak wciąż spotykają się przy polskich szkołach dokąd posyłają swe dzieci. To optymistyczne.
Maciej Płażyński: - Z moich rozmów z przedstawicielami środowisk polskich w Chicago i Nowym Jorku wynika, że blisko 75 proc. dzieci ma kontakt z polską szkołą. To bardzo dużo. Wbrew obiegowej opinii jednak jest chęć uzupełniania wiedzy w języku ojczystym. Naszym zadaniem ze strony polskiej jest dbanie o poziom szkół sobotnich poprzez wsparcie metodyczne, wysyłanie podręczników. Zaczynamy w przyszłym roku dwuletnie studium podnoszące kwalifikacje nauczycielskie w Chicago i Nowym Jorku, uważając, że łatwiej przywieźć profesorów z Polski niż nauczycieli.
Jarosław Koźmiński: - Przenieśmy się do Europy. W całej Wielkiej Brytanii szkół sobotnich jest już blisko sto. To specyficzne warunki nauczania, zróżnicowany poziom, podstawy programowe. Z jakimi działaniami pomocowymi występuje strona polska? Czy można przenieść na grunt Polonii brytyjskiej choćby pomysł z dwuletnim studium podnoszącym kwalifikacje nauczycielskie?
Maciej Płażyński: - Po stronie polskiej nie jest to kwestia możliwości intelektualnych czy kadrowych, lecz finansowych. Wydaje mi się, że nie ma wyboru. Patrząc na specyfikę obecnej migracji oczywiste jest, że polskie dzieci powinny chodzić do szkół brytyjskich, korzystać z możliwości bycia dwujęzycznymi.
Dobrze byłoby, gdyby w Europie, szczególnie w Wielkiej Brytanii, udawało się korzystać ze szkół publicznych, żeby zminimalizować koszty. A tym samym, aby pieniądze składkowe rodziców poszły na wynagrodzenia dla nauczycieli.
A po stronie polskiej – i takie są wstępne uzgodnienia z Ministerstwem Edukacji Narodowej – jest przygotowywany cały projekt reformy z mocnym uwzględnieniem oświaty polonijnej, wsparcia szkół sobotnich. Żeby te pieniądze przeznaczone były na podnoszenie kwalifikacji nauczycieli, na wsparcie pomocami dydaktycznymi i być może także na wsparcie finansowe, tam gdzie np. szkoły działają w salach parafialnych przy polskich kościołach. MEN ma plany narzucenia pewnej dyscypliny metodycznej, w zamian za co szkoły wydawałby świadectwa uznawane w Polsce.
Jeśli ci polscy obywatele przebywający czasowo w Wielkiej Brytanii mogliby mieć jakieś oczekiwania od państwa polskiego, to w naszym interesie mogą to być w pierwszej kolejności kwestie związane z oświatą. My nie zapewnimy pomocy socjalnej, od tego jest „obywatelstwo unijne”, nie znajdziemy pracy, to ich własne ryzyko, tak jak w Polsce. Dla nas jest istotne, by te kilkadziesiąt tysięcy Polaków, którzy podlegają obowiązkowi szkolnemu czy dopiero rodzą się w Wielkiej Brytanii byli przy polskości i przy niej zostali. Taki jest narodowy interes.
Jarosław Koźmiński: - Widzę w tym rolę dla społecznej gazety, jaką jest „Dziennik Polski”. Mogłaby się u nas znaleźć wkładka edukacyjna, która proponowałaby materiały wspomagające nauczanie w szkołach sobotnich. Na przykład powstające przy aprobacie metodyków teksty do wspólnego, wieczornego czytania rodziców z dzieckiem...
Maciej Płażyński: - Zgadzam się z tym, to dobry pomysł. Jest internet, telewizja, ale nic nie zastąpi czytania w ojczystym języku. Przy szerokiej dystrybucji „Dziennika” w całej Wielkiej Brytanii, wspartej tradycją i zaufaniem do samego tytułu, jesteście na dobrej drodze, by wprowadzić ten pomysł w życie.