Dziennik Kijowski prawda o powstaniu   

 

Pamięć – jak prochy w grobowcu:

                                                              wydaje się, że to coś stałego,

                                                                        ale jak dotkniesz – rozsypuje

 się…

 

Nieprawdą jest chyba, że "Dziennik Kijowski" powstał w marcu 1992 roku - przynajmniej nieprawdą w moim osobistym odczuciu. Dla mnie "niepokalane poczęcie" DK nastąpiło jeszcze gdzieś w roku 1946, kiedy to po raz pierwszy, jako 4-letni chłopaczek, zacząłem nie tylko słyszeć, lecz i rozumieć polskie słowa.

Było to na zachodzie Polski, na lotniczej bazie wojskowej Armii Radzieckiej, gdzie ojciec, po odniesieniu ran na wojnie jako lotnik-myśliwiec, odbywał służbę jako oficer sztabu pułku lotniczego do roku 1950, przed tym, jak dyslokowano jego pułk z Polski na Daleki Wschód; jak okazało się z powodu wojny w Korei. Wtedy, jeszcze w Polsce, normalnie się obcowaliśmy wza­jemnie - dzieciaki "radzieckie" i polskie - dziwną mieszaniną polsko-rosyjskich słów.

Nie byłoby chyba dzisiejsze­go DK bez tego "prologu".

W roku 1958 razem z matką, ojcem i siostrą (która urodziła się jeszcze w Polsce), po demobilizacji ojca, przyjechaliśmy do rodzinnego miasta ojca - Kijowa. Dziadek Wukoł - pochodzący spod Białej Cerkwi - zmarł wkrótce w tym samym roku, babcia Hania, którą jeszcze kiedyś, przed bolszewickim przewrotem 17-go roku, dziadek wywiózł skądś spod  Łodzi, zmarła jeszcze wcześniej, w roku 1952 ,i została pochowana w dawnym rodzin­nym grobowcu na Cmentarzu Bajkowym w Kijowie, na 13-ej polskiej parceli cmentarza. Dziadka pochowano obok niej.

Dziadek przed "rewolucją" bywał często w Łodzi na targach tekstyliów, gdyż był wtedy w Kijowie znanym producentem damskiej odzieży - sukienek, spódniczek, haftowanych akcesoriów (robionych na kupionych w Anglii maszynach do haftowania). Dom mojego dziadka (chyba mój dom?) stoi dotychczas na ulicy Prorizna, obok Chreszczatyka - przed "rewolucją", w roku 1913, właśnie w domu mojego dziadka mieściła się redakcja dawnego "Dziennika Kijowskiego", o czym zachowały się dokumenty w Bibliotece Historycznej Ukrainy.

Może to nie dziwny zbieg okoliczności, lecz "Głos Pana", że właśnie ja zorganizowałem w roku 1992 wznowienie DK. Czemuś wydaje mi się, że nie byłoby dzisiejszego DK bez tego "Głosu".

Między innymi dziadek, chociaż i drobny, ale kapitalista, nie miał szans ocaleć w czasie teroru lat trzydziestych. Ale znalazł sposób - po wyrzuceniu go z rodziną z własnego domu przechował w piwnicy na ulicy Lenina 20 (teraz Chmielnickiego) parę angielskich maszyn do haftowania. I zaczął zarabiać. Właściwie stal się biznesmenem, jeszcze przy socjalizmie. Robił duże haftowane portrety kolejnych wodzów partii (najwięcej oczywiście podobizn Stalina) i potajemnie sprzedawał je partyjnym "dostojnikom" Kijowa. 

Portrety te wisiały w gabinetach najwyższych działaczy partyj­nych Ukrainy, a oni z przyjemnością pokazywali je każdemu poważnemu gościowi (zwłaszcza z Moskwy), mówiąc przy tym: "Haftowany portret wodza! Ukraińska sztuka stosowana !" Oczywiście zleceniodawców nie brakowało i władza była zainteresowana w tym, żeby dziadek stale pracował.

l września 1960 roku wstąpiłem na pierwszy rok studiów na wydział elektroakustyki Politechniki Kijowskiej, zaś l października 1960 roku przyszedłem do Biblioteki im. KPZR (na placu Stalina) na pierwsze zajęcie pierwszego po wojnie kółka języka polskiego w Kijowie, który prowadziła pełna czaru pani Wiera Awksientjewa.

Ależ towarzystwo dobrało się wtedy - znakomity dyrygent Igor Błażkow (wtedy jeszcze student konserwatorium), inżynier, ą potem świetny tłumacz literatury polskiej - Garik Burgański, psycholog Borys Iwanczenko i wielu innych, z którymi potem przez wiele lat utrzymywaliśmy przyjacielskie kontakty, rozmawiając telefonicznie lub przy spotkaniach wyłącznie po polsku.

Nie byłoby chyba dzisiejszego DK bez kółka języka polskiego pani Wiery Awksientjewej.

Od roku 1965 do 1981 - do wprowadzenia w Polsce stanu wojennego - razem z przyjacielem Borysem Szełuncowem, prezydentem pierwszego w Kijowie Jazz Klubu (psychiatrą z zawodu), prenumerowaliśmy "Twórczość", omawiając (w języku polskim) praktycznie każdą stronę tego doskonałego miesięcznika poświęconego literaturze pięknej.

Bez wieloletniego obcowania się z "Twórczością" nie byłoby chyba dzisiejszego DK.

W końcu 1991 roku zostałem zaproszony przez pana Stanisława Szałackiego, prezesa Związku Polaków na Ukrainie, na posiedzenia Zarządu Związku, gdzie zaproponowano mi zorganizować polską gazetę w Kijowie. Decyzję podjąłem natychmiast - zrobię to!

Po upływie trzech miesięcy miałem już zespól zapaleńców tego pomysłu - przyszły skład redakcji. W skrócie opisano to w książce poświęconej pamięci St. Szałackiego "Jak trudno być Polakiem". Zespół przygotował materiały wyjściowe dla 1-go numeru DK, częściowo w rękopisach.

W Kijowie nie udało się znaleźć polskiego składu komputerowego, tym bardziej z możliwością jednoczesnego fachowego łamania gazety na komputerze. Zadzwoniłem więc do Polski, do znajomych w Warszawie: do pani Teresy Pucickiej z działu filmów animowanych "Hanna Barbera" firmy "Curtis International", a potem do Wrocławia do dyrektora firmy wydawniczej pani Heleny Leszczyszyn.. Poprosiłem o pomoc ze składem i łamaniem na komputerze. Od każdej z pań otrzymałem odpowiedź: przyjeżdżać niezwłocznie, wszystko zrobią bezpłatnie.

Natychmiast zadzwoniłem do Przemyśla do Krzysztofa Pawełka, dobrego znajomego (jeszcze z czasów jego studiów w Krakowie), dyrektora firmy "Sancoop". Powiedziałem mu dosłownie tak: "Zmontowałem „bombę” - pierwszą po wojnie polską gazetę w Kijowie. Mam tylko 5 dolarów na drogę do Przemyśla. Muszę dojechać potem do Warszawy lub do Wrocławia, gdzie zrobią mi skład komputerowy. Czy opłacisz mi drogę tam i z powrotem do Kijowa?"

Odpowiedział: "Nie ma problemów, wyjeżdżaj natychmiast".

W Przemyślu Krzysztof poprosił pokazać materiały zamierzonej gazety, uważnie przejrzał je i powiedział: "Dalej nie pojedziesz. Wszystko możemy zrobić tu, w Przemyślu, i chcę, żeby pierwszy numer DK powstał właśnie w Przemyślu".

W ciągu następnego dnia Krzysztof zorganizował wszystko - kontakty z dziennikarzami, spotkania w Urzędzie Miasta, z prezydentem Przemyśla a nawet z biskupem, który po zapoznaniu się z materiałami powiedział: "Dobrze. Szczęść Boże !". Podłączono do sprawy drukarnię - Spółdzielnię "Praca" i już po trzech dniach był gotowy numer gazety o nakładzie 10 tysięcy egzemplarzy.

Przypadek uratował te 10 tysięcy egzemplarzy od pocięcia na kawałki i wyrzucenia na śmieci.

Wieczorem w czwartek, po godzinie 18.00 (w nocy mieli drukować gazetę), wychodząc z drukarni wpadłem po drodze na chwilę już w innych sprawach do działu montażowego drukarni i zobaczyłem, jak na stołach montażowych montują DK z błon. Pierwsza i druga strony już były gotowe.

Z przyjemnością patrzyłem na nie i nagle wstrząsnął mną dreszcz: pod portretem Lecha Wałęsy, który wziąłem z jego plakatu wyborczego, przy montażu nie usunięto zamieszczonego tam hasła wyborczego. A artykuł na tej stronie (krótki wywiad z L. Wałęsą na temat stosunków polsko-ukraińskich) był zatytułowany: "Lech Wałęsa: czyż to nie fajnie mieć dobrego sąsiada?". W prawej części artykułu widniał portret L. Wałęsy (z plakatu wyborczego), a pod nim .napis: "Dlaczego właśnie on?".

Oczywiście było to hasło wyborcze, które przypadkowo nie usunięto przy montażu gazety. Natychmiast zostało wycięte. Gdyby pozostało - cały nakład można byłoby uważać za stracony.

Krzysztof Pawełek opłacił druk nie tylko 1-go numeru DK, lecz i pięciu następnych.

Bez moich kolegów-zapaleńców, których odszukałem i zebrałem, nazwiska których figurują w pierwszym numerze DK, oraz prawdziwego polskiego inteligenta - Krzysztofa Pawełka może i nie byłoby dzisiejszego DK.

Z Przemyśla zadzwoniłem do Urzędu Ceł we Lwowie z zapytaniem - czy przepuszczą mnie na Ukrainę z nakładem gazety w języku polskim (Urząd Celny w Przemyślu już przedtem dał pozytywną odpowiedź), który powiozę pociągiem? Odpowiedzieli, że nie -. bez kontraktu nie przepuszczą. Nie było wyjścia. Znalazłem w Przemyślu kijowską ciężarówkę, która miała wieźć jakiś towar do Kijowa, dogadałem się z kierowcą i wrzuciłem paczki DK w kąt skrzyni ładunkowej, pod towar.

Wieczorem wyjechałem do Kijowa, po przyjeździe dogadałem się z celnikami kijowskimi, spotkałem ciężarówkę, celnicy "nie zauważyli” jakichś tam gazet, a ja zabrałem paczki, uzgodniłem z "Sojuzpieczatią" Kijowa kolportaż i za parę dni DK był już we wszystkich kioskach Kijowa.

Chodziłem od kiosku do kiosku jak oszalały rozważając: mało tego, że nie mając w ogóle ani kopiejki zrobiłem 10 tysięcy egzemplarzy pierwszej prawdziwej polskiej gazety w Kijowie, ale w dodatku "przemyciłem" je przez polsko-ukraińską granicę i bez żadnego świadectwa  reje­stracji gazety wepchnąłem ją do kijowskich kiosków.

Przyznaję się, że byłem naprawdę zadowolony: DK powstał!

Pamiętacie Państwo - u Mikołaja Gogola był pasiecznik Rudyj Pańko, który ponoć opowiadał mu to, co potem opisywał w swoich nowelach ten wielki pisarz? Jako literat, od dobrych paru lat, swoje wiersze i nowele (które piszę i po rosyjsku, i po polsku) podpisuję niekiedy pseudonimem: Borys Rudeńki. U Gogola był Rudyj, a ja Rudeńki - może jakieś pokrewieństwo?..

Coś z tych czasów powstania DK przypadkowo może przypomniałem sobie niedokładnie. Przecież pamięć - jak prochy... Ale niech już za nieścisłości odpowiada nie Borys Szewczenko, pierwszy redaktor naczelny DK, lecz Borys Rudeńki, lub Olena Rudeńka, lub Brian Nesh (wszystko to moje pseudonimy od wielu lat) , które ostatnio piszą coraz smutniejsze wiersze.

Borys Szewczenko

„Dziennik Kijowski” Nr 21 (100), listopad 1998

 

Artykul przekazany do Videofactu przez Autora.

 

 kontakt z nami:
      info@videofact2.com  

VideoFact polska strona  

 

All rights reserved. VideoFact © 1999, 2000