Tak, byłem SBekiem
(tekst nadeslany z Polski)

 

Zacząłem pracę w organizującym się Wydziale (wydzielonym z III) pod numerem IIIA, potem zmieniono mu numerację na V, aby pod koniec nazywać zgodnie z zakresem zainteresowań Wydział Ochrony Gospodarki.

Miał on zajmować się „ochroną podstawowych interesów gospodarczych kraju, a w szczególności ochroną zakładów i instytucji pozostających w tzw. nomenklaturze Komitetu Centralnego i Komitetu Wojewódzkiego Partii”. Znajdowanie się w nomenklaturze oznaczało bezpośrednie zainteresowanie danym zakładem, wpływaniem na politykę kadrową, monitoringiem planów i ich wykonawstwa ze strony wymienionych komitetów. Takich zakładów w województwie krakowskim było chyba 49. Należały do nich Kombinat Metalurgiczny Huta im. Lenina zatrudniający ówcześnie ponad 36 tys., pracowników, Hutnicze Przedsiębiorstwo Remontowe, Koleje Państwowe z Przedsiębiorstwem Robót, „moje” Zjednoczenie Kopalnictwa, ośrodki badawczo rozwojowe, wytwórnia sprzętu komunikacyjnego, banki (wtedy był tylko NBP; BGŻ i PKO S.A.), elektrownie i elektrociepłownie, instytut fizyki jądrowej ale i technologii nafty i parę innych.

A więc wszystkie, które ze względu na ilość zatrudnionych, profil produkcji, nowatorstwo rozwiązań, kontakty z zagranicą były ważne dla gospodarki, a w których każdy przestój miał wydźwięk publiczny.

Obok tych zakładów były takie, z których kierownictwem utrzymywano okazjonalny kontakt. Muszę powiedzieć, że dyrektorzy tych firm bardzo naciskali aby taki kontakt nawiązać – czuli się jakoś nobilitowani, jakkolwiek obecnie by to nie brzmiało.

Na każdy zakład zakładano sprawę tzw. obiektową, w ramach której sporządzano plan kontrwywiadowczego zabezpieczenia, określano obszary zagrożeń i formułowano kierunkowe przedsięwzięcia obliczone na ograniczanie i neutralizowanie zagrożeń wcześniej zdefiniowanych.

Pamiętajcie, że wtedy roczniki statystyczne plasowały nas na chyba 9 miejscu w świecie pod względem rozwoju, a więc musieliśmy być „łakomym kąskiem i obiektem szczególnego zainteresowania dla wszystkich wywiadów świata”.

Postawiłem cudzysłów bez znaczka :-) bowiem obecnie wiemy jak to było z tą naszą siłą ekonomiczną, ale co do zainteresowania obcych służb, rzeczywiście ono było widoczne, aczkolwiek nie wynikało z czynionych przez nas założeń – po prostu obserwowano gospodarkę wroga.

Na początek skierowano mnie do sekcji analityczno-informacyjnej, kierowanej przez erudytę Mieczysława Ś (którego do dzisiaj bardzo szanuję, aczkolwiek ostatni raz spotkałem go na ulicy pewnie ponad 10 lat temu), gdzie miałem zapoznać się z generaliami: przepisy, zainteresowania wydziału, struktura etc.

Jako, że od kilku miesięcy wszyscy jesteśmy bombardowani różnymi informacjami o tej - w odróżnieniu od późniejszego UOP – nadal dość hermetycznej służbie, w telegraficznym skrócie przedstawię informację o podstawach. Pozwolą one bardziej racjonalnie czytać prasowe enuncjacje, słuchać „gadających głów” w telewizji i od razu ocenić, kiedy kolejny „wszechwiedzący” opowiada banialuki, a kiedy rzeczywiście wie o czym mówi.

A więc tak, w kolejności przedstawię ogólnie strukturę terenową, strukturę mojego wydziału (niestety do dzisiaj nie znam wewnętrznej struktury innych wydziałów), zakres zainteresowań, stosowane formy, środki i metody pracy (szczegółowo opisane w naszej biblii tj. instrukcji 006), stosowane oznaczenia, stopnie i funkcje, podstawowe cele działań operacyjnych, dokumenty wynikowe i co tam się nawinie.

Nie sądzę, aby te kwestie nadal stanowiły tajemnicę – zwłaszcza, że mówi się o nich niezwykle często, chociaż nie w takiej koherentnej formie. Jeśli się jednak mylę, to po prostu blog nie będzie miał dalszego ciągu (zbyt szybko) :-).

Komendy Wojewódzkie Milicji Obywatelskiej, później Wojewódzkie Urzędy Spraw Wewnętrznych dzieliły się na trzy piony: Milicji Obywatelskiej, Służby Bezpieczeństwa i logistyczny (różnie w różnych okresach się nazywał), w moim czasie Administracyjno-Gospodarczy. Każdy z nich kierowany był przez zastępcę szefa do spraw…

Pion SB w województwie dzielił się na kilka wydziałów (lub mniejszych jednostek) i idąc po kolei: Inspektorat I (jako terenowa ekspozytura wywiadu cywilnego), Wydział II (kontrwywiad oraz od stanu wojennego telekomunikacja i transport publiczny tj. PKP i PKS), Wydział III i III-1 (ochrona nadbudowy tj. nauka, szkolnictwo wyższe, kultura, media etc. ale też najpierw ROPCiO, a później KPN), Wydział IV (do spraw kleru i Kościoła), Wydział V (już opisałem), Wydział VI (rolnictwo i przetwórstwo rolno-spożywcze), Inspektorat Studiów i Analiz (powołany w ślad za utworzeniem w MSW BSiA zajmującego się podziemną Solidarnością), Wydział Śledczy (wydziały operacyjne nie miały uprawnień procesowych) oraz jednostki wsparcia: Wydział „B” (obserwacja operacyjna); Wydział „T” (technika operacyjna); Wydział „W” (kontrola korespondencji), Wydział Paszportów (formalnie w strukturze).

Dodatkowo oczywiście wsparcie ze strony Samodzielnej Sekcji „A” (szyfry, poczta specjalna), Wydziału Łączności (komunikacja po WCz – wysoka częstotliwość) i sekcji w Wydziale Kadr. To chyba wszystko.

Oczywiście na etatach w SB zawieszano inne osoby tj. lekarzy, sportowców oraz pracowników innych segmentów WUSW. Chodziło w tym wyłącznie o danie im wyższego uposażenia niż tego, które mogliby otrzymać na podstawie siatki płac w miejscu ich rzeczywistej pracy. Obecnie chyba nie są zbyt wdzięczni za ówczesne apanaże i woleliby wówczas zarabiać mniej, byle tylko nie figurować z wybitym na czole gryfem „ubek”

Struktura Wydziału V-ego stanowiła - podobnie jak struktura całego pionu, wierne odbicie rozwiązań centralnych tj. w naszym przypadku Departamentu V (III-A; OG). Stąd np. nie było u nas Sekcji II bowiem nie było potrzeby jej budować w terenie. Z tego co kojarzę - ale nie jestem pewien - w Departamencie Wydział II zajmował się kadrami i pokrewnymi sprawami administracyjnymi.

A więc u nas występowały na stałe: sekcja I (analityczno-informacyjna); sekcja III (założono ją dla rozpracowywania Zarządu Regionu „S” Małopolska), Sekcja IV (nadbudowa ekonomiczna tj. banki, GUS, ZUS oraz służby miejskie MPK, MPO, MPZ); Sekcja V (energetyka i zakłady związane z nią); Sekcja VI (przemysł) + Grupa Operacyjna Nowa Huta (wydzielona dla ochrony Kombinatu Metalurgicznego Huta im. Lenina); sekcja VII (handel).

Domyślam się, że wiele czytających osób zżyma się na wielokrotnie używane przeze mnie w tekście słowo – klucz; „ochrona”.

Kiedy jednak się zastanowić to ma ono bardzo logiczne podstawy i niesie wiele celów. Oczywiście, jest bardzo wyraźny z dzisiejszej pozycji PR, działanie na nas. No bo o ileż lepiej brzmi – to już mówię dzisiaj: zwalczyć zło celem ochrony dobra, niż samo zwalczyć.

Przecież jeżeli myśleliśmy na poważnie, że w Polsce jest władza „ludu pracującego miast i wsi”, któremu przewodzi Polska Zjednoczona Partia Robotnicza i wierzyliśmy, ba byliśmy przekonani, że wiemy, że ta Partia ma rację to naszym obowiązkiem było jej pomagać, ochraniać to co chciała zrobić – bo to było dobre i przeciwdziałać działaniom obstrukcyjnym, które z samej definicji musiały być złe.

Przecież obecne służby, też nie odmawiają wyłącznie zdrowasiek, ale ich obowiązkiem ustawowym jest strzec (między innymi) podstawowych ekonomicznych interesów Państwa, określanych przez konstytucyjne władze.

Różnią ich od nas dwa atrybuty, niezwykle ważne na poziomie fundamentalnym (chociaż diabeł tkwi w szczegółach więc i tak, jak to widzimy zawsze, wszystko i wszędzie, w sumie zależy od ludzi i okoliczności jakie ci ludzie tworzą). Te atrybuty to: dzisiaj ślubuje się na wierność przede wszystkim Konstytucji, u nas Partii, po drugie nasz ustrój (Polski) nie wynikał z naszych (ogółu Polaków) wewnętrznych, suwerennych rozstrzygnięć.

Nie zmienia to faktu, że tak sobie myślę, iż gdyby Gomułka w ’56 r. się odważył (a Moskwa zgodziła) i przeprowadził wolne wybory, to Partia dostałaby co prawda demokratyczną legitymację sprawowania władzy, a potem mielibyśmy III wojnę światową.

Dlatego, kiedy czytam wypowiedzi niektórych osób, które dzisiaj mówią: poszedłem do bezpieki dla kasy, dla mieszkania, dla jakiś przywilejów, to uważam, że kłamią lub okłamują sami siebie. Że teraz – podobnie jak ja – dostrzegając, że zrobili historyczne głupstwo, że ich (moja) działalność jako podtrzymująca system była per saldo może szkodliwa dla rozwoju kraju, nie chcą się do tego przyznać. Mówią więc: chcieliśmy oszukać system, wyrwać od niego jak najwięcej dóbr – mówią więc tak naprawdę: nie mieliśmy żadnych ideałów, skoczyliśmy na kasę. Jeżeli ktoś rzeczywiście tak zrobił, to oprócz tego że i wówczas był i teraz jest szmaciarzem o kręgosłupie ameby, to był wyjątkowo odporny, że wytrzymał pracę po kilkanaście godzin dziennie, wyrzut w oczach najbliższych, czasem strach o najbliższych, grzebanie się w brudach czyichś i swoich. No „gratuluję” im.

Teraz co do instrukcyjnych form, środków i metod pracy operacyjnej.

Formy to było to w czym i jak dokumentowano przeprowadzane działania. Były to w szczególności: sprawy obiektowe, kwestionariusze ewidencyjne, sprawy operacyjnego sprawdzenia, sprawy operacyjnego rozpracowania, teczki personalne osobowych źródeł informacji i ich teczki pracy.

W każdej z tych form zbierano uzyskane lub wytworzone dokumenty i inne materiały według ustalonego klucza, dla ułatwienia prowadzącemu i kontrolującemu, umieszczonego na wewnętrznej stronie okładki odnośnej teczki.

Sprawa obiektowa zakładana była na polecenie przełożonych, zgodnie z polityką Partii czyli automatem po włączeniu danej instytucji, przedsiębiorstwa czy problemu do wykazu podmiotów pozostających w nomenklaturze Komitetu Centralnego albo Wojewódzkiego Partii. Mogła być też założona na wniosek funkcjonariusza zatwierdzony (o ile pamiętam) przez z-cę szefa d/s SB w WUSW. A więc sprawą obiektową były np. objęte Kombinat HiL, uczelnia, ale też mogła być duża impreza wymagająca zabezpieczenia ze względu na obecność osób szczególnej troski jak wysokiej klasy naukowców, polityków, np. wizyta Papieża. Od początku, w określonych cyklach, w sprawie dokonywano analizy kontrwywiadowczego zabezpieczenia obiektu, wytyczano kierunki pracy na kolejny rok, planowano bardziej szczegółowe przedsięwzięcia. Do sprawy włączano wyciągi z meldunków operacyjnych, pierwsze i ostatnie meldunki z wszczynanych i zakończonych spraw, analizy tych spraw oraz materiały różne, jak plany, szkice, wykazy źródeł informacji, niekiedy informacje od źródeł niekwalifikowanych tj. nie ewidencjonowanych w odrębnych teczkach.

Co ważne: do sprawy obiektowej można było pozyskiwać tajnych współpracowników. Bo to nie było tak, że chodził sobie esbek z Wydziału V po mieście i patrząc komuś głęboko w oczy postanawiał: dzisiaj ciebie zwerbuję. Mógł zwerbować kogoś kto będzie przydatny jemu lub jego koledze w wykonawstwie nałożonych obowiązków. Jeżeli w raporcie z pozyskania nie uzasadnił do czego źródło będzie wykorzystywane i dlaczego uważa, iż będzie przydatne, generalnie werbunek nie powinien być zatwierdzony.

Kwestionariusz ewidencyjny był najbardziej pasywną formą pracy operacyjnej. Zakładany był na osobę wcześniej rozpracowywaną, co do której istniały przesłanki, że nie prowadzi przestępczej lub wrogiej działalności, lub jeśli podejrzenia dotyczyły spraw mniejszej wagi. Był to właściwie taki sobie zbiornik informacji wpływających z obrazowo mówiąc strefowego zabezpieczenia. Jeśli ktoś grał w piłkę ręczną tzw. „szczypiorniaka”, a chociażby w nogę to kojarzy są gracze indywidualnie kryci i pozostali zabezpieczani strefą. Podobnie tutaj, k.e. odnosił się do osób nie wymagających indywidualnego krycia.

Pamiętam, że chyba przez dwa lata prowadziłem taką sprawę na jednego z pracowników HiL, na podstawie przeczytanego w Wydziale W listu kierowanego gdzieś na zachód, z którego treści nie można było wywnioskować czego tak naprawdę dotyczył. Stąd założono taką ewidencyjną sprawę celem potwierdzenia lub wykluczenia ewentualności agenturalnej współpracy tej osoby z obcym wywiadem. Oczywiście gdyby były inne przesłanki, to sprawa poszłaby do Dwójki, ale tak….Chyba po dwóch latach kwestionariusz zamknąłem, niestwierdzeniem zagrożeń, przeszyłem dratwą, zalakowałem i złożyłem w Wydziale „C”, łączącym funkcje archiwum i ewidencji.

K.E. wyróżniany był tym, że w jego prowadzeniu stosowano najprostsze środki pracy operacyjnej, czyli takie jakie były dostępne bez dodatkowego zachodu. Nie werbowano więc agentury, nie zakładano podsłuchów, korzystano z kontaktów – rzadko rejestrowanych, przeglądu korespondencji etc.

Sprawa operacyjnego sprawdzenia zakładana była w momencie uzyskania wiarygodnej, nawet potwierdzonej lecz nie przesądzającej informacji o wystąpieniu zagrożenia opisanego w kolejnej biblii, tym razem wydziałowej, a mianowicie „indeksie zagrożeń”. Przez prawie cały okres mojej służby Pion Departamentu V testował i wykorzystywał dość prymitywny program informatyczny, którego emanacją był „meldunek operacyjny”. Na jego pierwszej stronie w kolejnych polach były zawarte zunifikowane, hasłowe dane, według których można było prowadzić wyszukiwanie komputerowe. A więc takie jak województwo, nazwisko funkcjonariusza, stosowane formy, środki i metody pracy, wiele innych, w tym najważniejsza definicja zagrożenia. Tych definicji było dziesiątki, pogrupowane w kilka rozdziałów i stopniowo uszczegółowiane w formie choinki. W zasadzie taka formuła istnieje do dzisiaj w każdym programie: wchodzisz w pole wyboru otwierasz folder, potem podfolder, rozdział, … aż dochodzisz do podstawowego dokumentu. W tej chwili oczywiście nie pamiętam już formułek, poza kilkoma:

-„nastrój niezadowolenia w postaci negatywnych i krytycznych wypowiedzi pod adresem kierownictwa Partii”,

-„konflikt społeczny w postaci przerw w pracy”,

-„wypadek nadzwyczajny o niewyjaśnionej przyczynie powstania powodujący zagrożenie dla procesu produkcji”

-„awaria maszyn lub urządzeń o niewyjaśnionej przyczynie”,

-„petycje i listy zbiorowe bądź indywidualne”.

Funkcją sprawy operacyjnego sprawdzenia było pełne potwierdzenie informacji i istnienia określonego zagrożenia, a następnie jeśli w tym czasie zagrożenie nie zostało zneutralizowane wszczęcie sprawy operacyjnego rozpracowania. W s.o.s. można było wykorzystywać i werbować do niej osobowe źródła informacji oraz wykorzystywać inne źródła, które nie wymagały szczególnego przygotowania sytuacji. O kilku sprawach napiszę w dalszej części, bo teraz tylko teoria.

I najwyższa forma pracy operacyjnej jakim była sprawa operacyjnego rozpracowania. Tu wiedzieliśmy już, że mamy do czynienia z przestępstwem, nieprawidłowością l.p. dużej wagi i musimy je udokumentować procesowo, ograniczyć jego skutki i doprowadzić do neutralizacji. Oczywiście jeszcze ustalić sprawcę.

A więc jak był wybuch pod pomnikiem Lenina prowadzona była s.o.r. Kiedy na Wielkich Piecach, w środku nocy ciśnienie pary wyrywało z zaślepionego zaworu, śruby grubości mojego kciuka, które jak pociski latały po pomieszczeniu prowadziliśmy s.o.r. Kiedy rozpędzony pociąg przejeżdżał torami wzdłuż muru HiL i jakiś palant nie pomierzył wysokości ładunku tak, że zaklinowało się wszystko pod wiaduktem też prowadziliśmy s.o.r.

Dlatego w sprawie tej kategorii, nie tylko należało wykorzystać wszystkie dostępne środki, ale też wprowadzać nowe, pozyskiwać doraźnie źródła informacji, podejmować kombinacje operacyjne, w razie potrzeby gry, wprowadzać technikę czy obserwację.

Teczek personalnych i pracy osobowych źródeł informacji nie ma sensu opisywać. W pierwszej były informacje identyfikujące osobę, zdjęcie, zobowiązanie do współpracy, pokwitowania wynagrodzenia, raporty ze sprawdzenia współpracownika, w tym informacje na jego temat od innych źródeł, plany wykorzystania itp. W drugie uzyskiwane od niego informacje.

Ta informacja byłaby nie do końca prawdziwa, bez pewnego uzupełnienia. Kiedy w latach osiemdziesiątych zaczęto coraz częściej dostrzegać, iż infiltracja SB w Solidarności niekiedy jest wzajemna, uznano, iż trzeba podnieść poziom tajemnicy. Ważne źródła nie mogły być kontrolowane przez inne, bowiem przebywały w zbyt nielicznym środowisku, aby nie groziło to dekonspiracją. Dlatego niektóre z tych osób nigdy nie zostały zarejestrowane jako tajni współpracownicy. Zakładano im sprawy operacyjnego rozpracowania, podejmowano do nich kombinacje operacyjne, stosowano cały anturaż podglądy, podsłuchy etc. Uzyskiwane od nich informacje były dzielone po innych technicznych i osobowych źródłach informacji, tak aby dopiero z sumy tych rozproszonych materiałów otrzymywać kolaż informacji kompletnej. O wyborze takiej metody mogły wiedzieć w Firmie co najwyżej trzy osoby. Oficer prowadzący, naczelnik wydziału i zastępca szefa d/s SB zatwierdzający taki tryb. Ile takich źródeł funkcjonowało, nie wiem chociaż często opracowywałem zbiorcze informacje, duże analizy, a także kontrolowałem kilka źródeł. Jednak właśnie przy opracowywaniu tych informacji wyłapywałem niekiedy zastanawiające zbieżności, taki „rachunek ciągniony” z informacji uzyskanych niby kilku przypadkowych źródeł, lecz w tym samym czasie.

Dzisiaj przechodzimy do środków pracy operacyjnej, jakby to powiedziano w szkółce na kursie zerowym przed objęciem normalnych obowiązków w służbie.

Pojęcie „środki pracy operacyjnej” obejmuje wszystko to co mogło być wykorzystane dla osiągnięcia celów. O celach będzie zaraz po środkach. A więc były to osobowe i nieosobowe (techniczne) źródła informacji oraz elementy wsparcia.

Osobowe źródła informacji to: kontakty służbowe (KS), kontakty operacyjne (KO), tajni współpracownicy (TW), rezydenci i konsultanci.

Nieosobowe źródła informacji to: przegląd korespondencji (W), podsłuch telefoniczny (PT), podsłuch pokojowy (PP), podgląd i dokumentacja fotograficzna (PDF), tajne przeszukanie (TP), obserwacja operacyjna (B), inne jednostki, organizacje i organy.

Elementy wsparcia to z kolei: lokale kontaktowe (LK), mieszkania konspiracyjne (MK), punkty obserwacyjne (PO, w tym zakryte ZPO, ruchome RPO), adresy kontaktowe do korespondencji.

Generalnie wszystko co mogło dać użyteczną informację lub pomóc w jej zdobyciu zaliczało się do środków pracy operacyjnej. Najważniejszym w rzetelnej pracy operacyjnej był, jest i zapewnie pozostanie człowiek. działający świadomie, celowo i pod kontrolą bardziej lub mnie bezpośrednią. Amerykańskie służby specjalne przez pewien – krótki – czas, uważały, że człowiek w wywiadzie się skończył, że technika, nasłuchy szumów elektronicznych, możliwość sfotografowania ze stratosfery tekstu gazety leżącej na ziemi, uczynią człowieka bezużytecznym. Szybko się jednak zorientowali, że tylko człowiek może w odpowiednim momencie przekręcić jakiś kluczyk, zapytać o jakąś rzecz, stać się charyzmatycznym liderem. Od czasu kiedy się do tego przyznano, sformułowano inną, oczywiście czysto propagandową tezę; technika przynosi 95 % pozyskiwanych informacji, ale te 5 % pochodzących od człowieka lub dzięki człowiekowi, zwykle są kluczowe.

Z takiego przeświadczenia wynikały – to już u nas – często, zupełnie niezamierzone lapsusy. Przez sam fakt, że informacja pochodziła od źródła, czym wyższej kategorii tym bardziej była uznawana za wiarygodniejszą, cenniejszą etc.

W konsekwencji np. w przypadku informacji na tematy techniczno-technologiczne, uważano, że bardziej wartościowa jest wiedza przekazana przez jakiegoś technika tylko dlatego że miał pseudonim i przed nim literki t.w. niż naukowe publikacje.

Ale wracając do właściwej kolejności:

- kontakt służbowy; to osoba, która ze względu na sprawowaną funkcję utrzymywała z nami/ my z nią kontakty oficjalne. Taka kategoria istnieje od zawsze. W każdym kodeksie jest dyspozycja zobowiązująca do współdziałania, w tym przekazywania informacji (vide art. 15 par. 2 kodeksu postępowania karnego i art. 240 par. 1 kodeksu karnego). Niekiedy osoba taka przekazywała informacje z zastrzeżeniem, iż nie chce aby jej źródło było ujawniane. W takim przypadku nazwisko jej nie było ujawniane, a źródło traktowaliśmy jako kontakt operacyjny. Kontakt służbowy nie był rejestrowany,

- kontakt operacyjny, to osoba z którą utrzymywaliśmy relatywnie luźny kontakt, bądź ścisły lecz z jakiś względów nie mogliśmy lub nie chcieliśmy go rejestrować jako tajnego współpracownika (np. członka partii nie rejestrowano, chyba że za zgodą sekretarza komitetu wojewódzkiego). Mógł być zarejestrowany, mógł nawet otrzymać pseudonim, mógł nawet otrzymać wynagrodzenie, nie wiedząc, że został zarejestrowany. Co do problemu rejestracji opiszę go na koniec dzisiejszej szkółki. Zwykle informacje od takich źródeł opatrywaliśmy sentencją: uzyskano od KO „AB”, gdzie AB to mogły być inicjały tej osoby, ale też zupełnie dowolne litery. W okresie stanu wojennego, było dążenie do rejestrowania kontaktów operacyjnych, lecz bardzo niechętnie do tego podchodziliśmy.

Aby dobrze obsłużyć posiadane źródła wyższej kategorii, prowadzić sprawy i uczestniczyć w innych działaniach, racjonalną liczbą współpracowników było 7, no przy małej ich operatywności 10. Rejestracja obligowała do częstszych spotkań, stąd takie a nie inne nasze nastawienie.

Przy okazji anegdotka z lat „przedesbeckich”. W okresie „utrwalania władzy ludowej”, agenturę tworzono na pęczki i tuziny. Jednym z powodów była zasada: kto z nami, ten nie przeciw nam i przeświadczenie, że agent nie pójdzie do lasu, nie zdradzi i nie wystąpi przeciw „władzy ludowej”. Jak mylne okazywało się to przeświadczenie dowodzi przykład Kurasia „Ognia”, kadrowego oficera UB. Otóż, fama głosi, że jeden z oficerów krakowskiej bezpieki miał na kontakcie chyba z 50 – agentów. Kiedy przy okazji referendum należało ich szybko zadaniować, nie miał możliwości odbycia w terminie tylu spotkań. W związku z czym spotkanie odbył na dziedzińcu budynku UB, przy obecnym placu Inwalidów w Krakowie, na zapleczu kina Mikro. Aby nie doszło do wzajemnej dekonspiracji, każdego z agentów wsadził do beczki, które ustawione były na podwórzu i przeprowadził normalną operatywkę.

- tajny współpracownik, to osoba która świadomie przyjmuje do realizacji i wykonuje przydzielone zadania. Może, ale nie musi podpisać zobowiązanie do współpracy. Wymaga opracowania i wówczas jest ewidencjonowana jako kandydat na t.w., aczkolwiek częstą werbowano od jednego strzału tj. bez tego okresu przejściowego i wówczas opracowanie trwało w czasie współpracy. Często, kiedy był nacisk na zwiększenie ilości werbunków, przekwalifikowywaliśmy na t.w. kontakty operacyjne. Tajni współpracownicy też byli różnej kategorii powiedzmy jakościowej: byli pasywni: po prostu znajdowali się w dobrym miejscu i w dobrym czasie stąd mogli spokojnie rejestrować fakty, byli aktywni; mogli zmieniać miejsca pobytu i środowiska poruszając się po terenie przygotowanym przez inne źródła lub znanym im z własnych doświadczeń, byli manewrowi; sami znajdowali sposoby na dotarcie do interesujących miejsc i środowisk, byli agentami wpływu; mieli dar charyzmy, wchodząc w nawet nowe środowisko szybko stawali się liderami (co gorzej), albo co najmniej liczono się z ich zdaniem (tak lepiej).

Bardzo wartościowy tajny współpracownik podlegał podwójnemu utajnieniu, tj. nie tylko wobec osób postronnych, ale też wobec formalnej ewidencji resortu. Karta A0, którą funkcjonariusz miał obowiązek wypełniać przy jakiejkolwiek rejestracji, nie zawierała żadnej adnotacji o związku tego człowieka ze Służbą, a wręcz opisywała go jako rozpracowywanego, zdeklarowanego przeciwnika. Aby stosownie uwiarygodnić ten kamuflaż, poświęcano innych t.w. oraz źródła niższych kategorii i kierowano ich do rozpracowywania tej osoby, zakładano podsłuchy, w ogóle technikę, zatrzymywano, nękano.

Napisałem w jednym z postów, że o takim agencie mogły wiedzieć cztery osoby: on sam, pracownik prowadzący, przełożony mający bezpośredni nadzór nad daną tematyką i szef d/s SB w województwie. Ale to że mogły wiedzieć, nie oznacza że wiedziały. Jeżeli pracownik był inteligentny, a durniów których spotkałem w tej firmie mógłbym policzyć na palcach jednej ręki, mógł przy odpowiednim wysiłku intelektualnym taką sprawę sam założyć i prowadzić.

Podobnie, jak oczywiście mógł zakładać rejestrację fikcyjnej agentury, tłumacząc odmowę odbywania spotkań kontrolnych tj. z udziałem przełożonego, brakiem zgody źródła (zgoda źródła była kluczowa, konspiracji źródła podporządkowane było i z naszej strony nadal jest wszystko). Dla wyjaśnienia, ja osobiście nie dotknąłem żadnego takiego przypadku. Sam nie prowadziłem ani fikcyjnej, ani wielokrotnie utajnionej agentury. Moja opinia wynika z tego, że jak już kiedyś wspomniałem, niekiedy dostawałem do analizy kilkadziesiąt informacji, z różnych źródeł, tak osobowych jak i nieosobowych i były one „nadmiernie kompatybilne”, co wskazywało na to, że źródeł jest znacznie mniej, za to o takich możliwościach jakich według naszych ewidencji, żadne rejestrowane nie posiadało.

Kiedy już ktoś miał talent werbunkowy i łatwo mu przychodziło pozyskiwanie agentury, w pewnym momencie stawał przed ścianą. Albo pozyska kolejnego klienta i nie da rady wszystkich posiadanych wystarczająco aktywnie obsługiwać, albo przekaże pozyskane przez siebie źródło innemu pracownikowi, który ma jeszcze rezerwy, albo też zorganizuje sobie rezydenta dla siatki agentów. Na taką synekurę najbardziej pożądani byli, emerytowani funkcjonariusze. Znali zasady, mieli umiejętności i mogli spokojnie, nie podlegając ciśnieniu doraźnych potrzeb chodzić na spotkania z kilkoma źródłami. Pracownikowi wystarczyło zadaniować takiego rezydenta, a on już robił resztę, zwłaszcza, że często był bardziej doświadczony od takiego młodego inspektora. Przy okazji dorobił sobie do emerytury. Rezydentem mógł zostać również bardziej doświadczony tajny współpracownik, jednak tutaj zawsze istniała obawa, że nie doceni on znaczenia konspiracji, podejdzie do spraw zbyt emocjonalnie, przeniesie swoje dawne urazy, na sposób prowadzenia rozmów obniżając wiarygodność, a więc wartość informacji.

No i konsultant. To właściwie trudno nazwać źródłem operacyjnym. Była to osoba kompetentna w jakiejś dziedzinie, udzielająca eksperckich informacji, ocen i analiz w zamian za wynagrodzenie. Tym się różniła od normalnego eksperta, że występowała pod pseudonimem. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, aby najpierw uzyskać opinię operacyjną, a na etapie procesowym zwrócić się do tej samej osoby ze zleceniem wydania opinii oficjalnej. Trudno przecież było sobie wyobrazić, że funkcjonariusz SB, np. po polonistyce – lub jak ja, po górnictwie – napisze sensowne wyjaśnienie na temat zastosowań lunkerytu w podniesieniu jakości wytapianej stali, bądź postępów naukowców z krakowskiego Instytutu Fizyki Jądrowej. w badaniach prowadzonych w obszarze fizyki kwantowej z wykorzystaniem cyklotronu w szwajcarskim CERN-ie. Byliśmy dość inteligentni, mieliśmy zapewne wiedzę powyżej średniej, ale nie pretendowaliśmy do omnipotencji, jak to czyni wiele osób np. zapraszanych dzisiaj do telewizji.

Oczywiście dzisiaj, taki konsultant operacyjny, którego np. zarejestrowałbym w Wydziale C, do sprawy prowadzonej w związku z „wydarzeniem nadzwyczajnym o niewyjaśnionej przyczynie, w postaci katastrofy kolejowej”, który udzielił mi wyłącznie eksperckiej opinii na temat wpływu nachylenia torowiska, na stabilność składu kolejowego przy określonej prędkości, za co otrzymał wynagrodzenie w wysokości np. 1000 bardzo starych złotych, dzisiaj pewnie figuruje w IPN-ie jako esbecka agentura i będzie wystawiany na nieszczególnie interesującym targowisku, jako tarcza dla osób, których takie szczęście nie spotkało :-)

Osobowe źródła informacji, a konkretnie tajni współpracownicy (chociaż nie tylko) byli werbowani. W pierwszej kolejności musieli być wytypowani, a zamiar werbunku artykułowany był po dokonaniu oceny sytuacji w przekazanej do prowadzenia sprawie obiektowej.

Więc dostawałeś sprawę obiektową na spółdzielnię „woreczek” i zastanawiałeś się czy: przyjeżdża tam dużo obcokrajowców; czy produkują coś na potrzeby wojska lub obronności, lub wprowadzają nowe rozwiązania techniczno-technologiczne (w końcu byliśmy światową potęgę gospodarczą :-) ), czy może są w zainteresowaniu KC lub KW bo ….(nie musieliśmy wiedzieć dlaczego), bo zatrudnia ludzi znanych z niechęci do ustroju…..

Takie wstępne rozpoznanie robiło się przez rozmowę z kontaktem służbowym tj. dyrektorem tej spółdzielni, sekretarzem organizacji partyjnej – jeśli taka była, lub szefem związków. Ponieważ, jak wspomniałem onegdaj, dyrektor zwykle czuł się nobilitowany, że bezpieka objęła zakład ochroną, więc niekiedy plótł banialuki tylko po to, aby go czasem odwiedzać. Potem mógł, w jakiejś rozmowie telefonicznej z kolegą z innego zakładu wpleść między wierszami: wiesz muszę kończyć, bo zaraz przychodzi ten „smutny facet” z bezpieki…

Kiedy już przeprowadziliśmy taką analizę, formułowaliśmy wniosek: obiekt wymaga ochrony strefowej np. poprzez kontakty służbowe i operacyjne, bądź korzystne byłoby pozyskanie tajnego współpracownika w komórce „do spraw niezwykle ważnych” celem bieżącego dopływu informacji. Następnie brało się listę pracowników tej komórki, wysyłało E14 (druczek sprawdzający) i jak się miało szczęście, to z nieba spadała informacja, iż wśród tych osób jest już aktywne, bądź nieczynne źródło informacji. Gdy źródło było aktywne, siadałeś bracie do maszyny i pisałeś do jego pracownika prowadzącego wniosek o uwzględnienie w zadaniowaniu źródła tematyki pozostającej w naszym zainteresowaniu. Jeżeli źródło było już nieczynne, to podejmowałeś materiały ze współpracy z archiwum, analizowałeś i podchodziłeś do klienta, proponując mu reaktywowanie współpracy – czasami się nacinałeś na źródło. które rozstało się z Firmą w gniewie, lub dopiero od Ciebie dowiadywało się, że było agentem.

Jeżeli taki dar niebios się nie zdarzył, trzeba było zastanowić się, kto najlepiej mógłby spełniać rolę tajnego współpracownika i jaki argument do niego przemówi, jako, że od zarania dziejów do ich końca, nie było innej metody werbunku jak: przekonania ideowe, materiały kompromitujące (korek i rozporek), korzyści materialne (worek) i materiały obciążające (bat).

Ponieważ dzisiaj kończy mi się czas do pisania, na zakończenie anegdotka na temat materiałów kompromitujących.

Siedziałem sobie na stanowisku kierowania na dyżurze nocnym, kiedy zadzwonił telefon. Mój przyjaciel z Wydziału „B”, akurat zabezpieczał, pobyt na naszym terenie attache jednego z krajów Ameryki Łacińskiej. Sprawa ówcześnie była dość znana, nawet mówiła o niej telewizja, bowiem chodziło o tzw. turecki kanał przerzutu narkotyków (przez Polskę w bagażu dyplomatycznym). I tenże kolega powiedzmy, mjr.M dzwoni i rozmowa przebiega mniej więcej tak:

-stary urwij się i wpadnij tu do mnie,

-po co i gdzie jesteś,

-no tu w hotelu,

-a co się dzieje,

-słuchaj mam tu na wizji (PDF) tego …..(tu padł kryptonim attache), ściągnął takie dwie skóry. Wiesz, jak mam sześćdziesiąt lat, jeszcze takich numerów nie widziałem. (dla wyjaśnienia, wówczas nie mówiliśmy na dziewczyny „laski”, ale „skóry”, bądź co młodsi „towar”).

Niestety nie miałem możliwości opuścić dyżuru, ale finał sprawy miałem okazję poznać kilka dni później, kiedy odwiedził mnie zastępca naczelnika wydziału II, ponury jak chmura gradowa. Rozmowę zaczął o wielopiętrowego przekleństwa, którego jak byle amator wysłuchałem z należytym nabożeństwem i podziwem – jestem pewien, że wytarty po wszystkich portach świata wilk morski, mógłby się wiele nauczyć.

Następnie poprosił o coś do picia i jakoś dziwnie wiedziałem, ze nie ma na myśli ani kawy, ani herbaty – miałem rację.

Potem zaczął filozofować, że historia lubi się powtarzać, że Kartezjusz plótł bzdury i tak pod koniec butelki, przeszedł do konkretów.

- wiesz miałem deja vu.

Upewniłem się, że nie chce mnie obrazić i wyraziłem należyte zainteresowanie.

- wiesz, wczoraj powtórzyła mi się scena jaką już przeżyłem w połowie lat sześćdziesiątych. Słyszałeś o tym attache. Mam takie piękne zdjęcia w ręce, on w takim dobrym miejscu. Dopadłem go na neutralnym gruncie, zagaiłem i zaproponowałem współpracę. Kiedy zaczął podskakiwać, rzuciłem mu na stół kopertę ze zdjęciami – a wiesz, że ma ładną, młodą żonę. I wiesz co ten skur…. mi powiedział

zamieniłem się w duży znak zapytania

- ten sukin… poprosił o drugi komplet odbitek dla swojej żony.

- no i co,

- gówno, oddałem sprawę do kryminalnego, gość ma udokumentowany udział w przemycie, nam się już nie przyda.

Po kilku dniach, mogliśmy zobaczyć na ekranie telewizora zatrzymanie kuriera z walizką narkotyków na Okęciu.


 

 

 kontakt z nami:
    info@videofact2.com  

VideoFact polska strona