Andrzej Cisek
K O R U P C J A
(Nowy Jork, 20 styczeń 1992 r.)
Kilka
lat temu na jednym ze spotkań w Instytucie Piłsudskiego w Nowym Jorku padło
pytanie: jaka będzie najgorsza spuścizna po komuniźmie? Odpowiedzi były różne,
poczym po dłuższej dyskusji większość zgodziła się, że będzie to oduczenie
Polaków od rzetelnej pracy. Byłem bardzo zdziwiony tak optymistyczną opinią, ale
swoim zwyczajem nie zabrałem głosu. Pomyślałem tylko, że Polacy zapłacą kiedyś
wysoką cenę za nierozpoznanie w porę choroby, która może ich powalić.
Nie
jest prawdą, że ludzi można oduczyć pracować. Można im natomiast stworzyć takie
warunki, że bardziej będzie się opłacało kraść i kombinować. Można ich też
zniechęcić do pracy przez nadmiernie szczodry system opieki społecznej, który
premiuje nieróbstwo, a pracującym odbiera lwią część ich dorobku.
Nie
jest też prawdą, że Polacy oduczyli się pracować. Dowodem tego są losy polskich
emigrantów, do których sam się zaliczam. Nasz dorobek materialny uzyskaliśmy
wyłącznie pracę, gdyż w odróżnieniu od pewnych nacji, nie umiemy kombinować. Co
prawda zdarzają się wśród nas oszuści, ale nie mając mafijnych powiązań kończą
oni na ukradzeniu kilku tysięcy dolarów i szybko wpadają. Gdzie nam do tych
miliardowych afer super złodziei jak Boesky czy Milken.
Podobnie
jest u "leniwych" Włochów, szczególnie tych z Południa. Oni tam u siebie na
Sycylii, czy w Kalabrii, rzeczywiście większość dnia spędzają w cieniu oliwek
popijając wino. Tutaj w Stanach potrafią jednak pracować po 12 godzin na dobę, z
sobotami włącznie. W odróżnieniu od Polaków, Włosi szybko wykorzystują
możliwości kraju swego osiedlenia i już w drugim pokoleniu wypływają na szerokie
wody polityki i gospodarki. Polacy wolą siedzieć w swych parafialnych gettach.
Powodem
pracowitości Polaków i "leniwych" Włochów jest pewność, że pracują dla siebie. W
Stanach, jak w żadnym innym kraju na świecie, przysłowie "każdy jest kowalem
swego losu" znajduje potwierdzenie. Dlatego wciąż wysokość zarobków czy
nagromadzonego kapitału jest głownym miernikiem wartości lub sukcesu człowieka.
To powoduje rzecz nieznaną w Europie, że bogaty łaściciel byle restauracji, jest
wyżej ceniony w towarzystwie, niż ubogi profesor uniwersytetu.
Nie
mam najmniejszej wątpliwości, że najgorszą spuścizną jaką odziedziczyliśmy po
komunie jest korupcja. Ta korupcja, z którą zetknąłem się na początku mego
dorosłego życia, była głownym powodem, dla którego zdecydowałem się na
emigrację. Nie mogłem tolerować korumpowania się mego otoczenia i nie mogłem
zgodzić się, aby moje dzieci wyrastały w takiej atmosferze.
Gdy
po prawie dwudziestu latach nieobecności odwiedziłem Polskę uznałem, że pod tym
względem nie jest wcale lepiej. Już pierwszego dnia pobytu padłem ofiarą
oszusta, gdy przepłaciłem taksówkarza. Rezultatem tej lekcji było, że przez
następne cztery tygodnie nie wsiadłem ani razu do taksówki. Korupcja kwitnie w
najlepsze wśród ludzi i instytucji. Szczególnie niepokoi w instytucjach
powołanych do ochrony prawa, np policji, która dorabia sobie nieźle na pułapkach
zastawianych na niezorientowanych kierowców. Jednak najbardziej korupcja jest
widoczna w ośrodkach władzy, gdzie ludzie uczciwi są bezwzględnie eliminowani,
na rzecz skompromitowanych, przy całkowitej obojętności społeczeństwa.
Z
odziedziczoną po komunie korupcją przyjdzie nam walczyć przez pokolenia i wcale
nie wiadomo, czy z tej walki Polacy wyjdą zwycięsko. Może degradacja naszego
społeczeństwa posunęła się już tak daleko, że nie będzie dla nas ratunku, że
podzielimy los innych narodów, które przez to przeszły i teraz wegetują bez
cienia nadziei na odrodzenie.
Historia
wykazała, że nie da się zniszczyć narodu przez jego fizyczną eksterminację. Te
próby ponawiano przez całą historię - nadaremne. W nieodległej przeszłości
Turkom nie udało się wytępić narodu ormiańskiego, a niemieckim narodowym
socjalistom, narodu żydowskiego. Gdy naród ma wolę przetrwania, wykazuje
niezwykłą siłę biologiczną i ciężkie straty ludzkie może odrobić w krótkim
czasie.
Są
jednak dwie drogi prowadzące do zniszczenia narodu: jedną jest wynarodowienie,
drugą korupcja. Pierwsza jest uciążliwa i trwa przez dziesiątki pokoleń, nie
dając gwarancji powodzenia.
Druga jest łatwa i daje natychmiastowe wyniki. Na ogół wystarcza skorumpować
elitę jednego pokolenia. Potem ta elita korumpuje resztę narodu.
Korupcja niszczy u ludzi instynkt samozachowawczy. Skorumpowany naród nie jest w
stanie dostrzec prawdziwego niebezpieczeństwa ani z zewnątrz, ani z wewnątrz. W
skorumpowanym narodzie wrogów dopatruje się tam gdzie ich nie ma: w sąsiadach,
we współpracownikach, we współpasażerach pociągu, a nawet wśród członków
rodziny. Mało komu przychodzi do głowy, że wszyscy są ofiarami. Jeden drugiemu
zazdrości, każdy sukces tłumaczony jest opacznie, a każdą niegodziwość jako
rzecz naturalną. Nie widzi się wrogów za to tam, gdzie są, a więc w korumpowanej
władzy. Ta władza dba usilnie, aby zachować ten stan rzeczy, bo bardzo łatwo
jest rządzić skorumpowanym narodem. Wystarczy od czasu do czasu rzucić mu jakiś
ochłap, by potem z ojcowskim namaszczeniem wygłaszać wzniosłe uwagi nad
skotłowanym tłumem wyszarpującym sobie resztki ochłapu.
Jeśli
skorumpowany jest naród, tym bardziej skorumpowana musi być władza z jego
nadania lub przyzwolenia, bowiem zły przykład idzie zawsze z góry. Nie ma takiej
sytuacji, że skorumpowany jest naród, a władza jest bez skazy. W praktyce jednak
zawsze skorumpowana władza oskarża naród o głupotę i wszystkie nieszczęścia, a
sobie przypisuje zalety i zasługi.
Pierwszą
wskazówką, że naród przekroczył niebezpieczny próg skorumpowania, jest jego
obojętność wobec poczynań i obietnic władzy. Jeśli naród nie ma woli, lub nie
jest w stanie wyegzekwować wypełnienia obowiązków lub spełnienia obietnic
złożonych przez władze, wówczas jest skazany na beznadziejną wegetację, a jego
śmierć jest tylko kwestią czasu. W takim narodzie jedynym marzeniem młodych
ludzi jest wyrwanie się póki czas z przygniatających okowów skorumpowanego
społeczeństwa i budowanie swej przyszłości gdzie indziej. Jest to naturalny
odruch, gdyż każda normalna istota jest zaprogramowana genetycznie, aby stworzyć
lepsze warunki życia swemu potomstwu.
Za
czasów mego poddaństwa w PRL ludzie nienawidzili się w tramwajach i w sklepach.
W prasie pisało się o typowym polskim chamstwie. Za przykład dobrych manier
podawano Anglików, którzy ze stoickim spokojem i w wielkim porządku, stoją na
przystankach w oczekiwaniu na spóźniony autobus. Parę lat później czekałem
kiedyś w Bostonie na kolejkę metra i po pół godzinie okazało się, że jest jakaś
awaria i następny pociąg przyjedzie za godzinę. Nie miałem wyboru i musiałem
czekać. Trzeba było widzieć, co się działo gdy przyjechała pierwsza kolejka.
Dystyngowani panowie, w krawatach i teczkami pod pachą pchali się rozpychając
łokciami i obrzucając wzajemnie wyzwiskami. Ta poglądowa lekcja nauczyła mnie
ważnej prawdy: ludzie wszędzie są tacy sami, jedynie żyją w różnych warunkach,
przez co zachowują się inaczej. Zachowanie w warunkach nienormalnych jeszcze o
niczym nie świadczy. Gorzej jednak, gdy warunki nienormalne, stają się
normalnymi.
Przez
20 lat swego pobytu w USA z ciekawością obserwuję ten kraj i jego ludzi. Na
początku wiele rzeczy raziło mnie i widzę, że to samo razi świeżej daty
emigrantów. Z biegiem jednak lat powoli zmieniałem swe opinie i teraz nie chcę
już niczego w nim zmieniać. To co mnie najbardziej w nim zachwyca, to jest pełne
jego otwarcie na zewnątrz. Wszystkie problemy są dyskutowane publicznie i nikomu
nie zabrania się wyrażenia swej opinii. Panuje powszechne i w pełni uzasadnione
przekonanie, że wyrażenie opinii, nawet najbardziej skrajnej, nie zagraża ani
ogółowi, ani trwałości państwa. Oczywiście sprawy wyglądają inaczej, gdy od słow
przechodzi się do czynów.
Twórcy
amerykańskiej konstytucji stworzyli takie warunki, że przez dwieście lat nie
było poważnej próby odebrania ludziom prawa do wyrażania opinii i decydowania o
swym losie. Te próby są jednak od czasu do czasu ponawiane, zarówno z lewa jak i
z prawa. Wszystkie jednak wyglądają na groteskę w porównaniu z siłą, jaką
dysponuje naród.
Siłą
tą są wolne, demokratyczne wybory oraz fakt, że władza z którą styka się
obywatel na codzień jest w ręku tego narodu na szczeblu lokalnym. Na tym
szczeblu jest sądownictwo, szkolnictwo i policja. Jeśli skorumpowany jest sędzia
czy policjant, nie trzeba robić rewolucji. Wystarczy poczekać do następnych
wyborów.
USA
są najmniej skorumpowane z narodów jakie znam. Tymczasem gdyby swe sądy opierać
na podstawie prasy amerykańskiej, to USA wydają się być najbardziej
skorumpowanym krajem na świecie. Prasa ta stale bije na alarm z powodu korupcji
i pełna jest jej przykładów. Gdzie jest więc logika?
Korupcja
jest nieodłączną cechą ludzką. Próby przymusowego tworzenia idealnego
społeczeństwa przez nawiedzonych utopistów pochłonęły miliony ofiar. Nie ma
takiego systemu, w którym można byłoby ją całkowicie wykorzenić. Dlatego i w
Ameryce kwitnie korupcja. Różnica jednak w porównaniu z krajami rzeczywiście
skorumpowanymi polega na tym, że w Stanach jest ona ograniczona do pewnych
obszarów władzy, wielkiego byznesu i autentycznego marginesu społecznego.
Społeczeństwo w swej masie jest wciąż nieskorumpowane. Ponadto, a jest to
warunek niezbędny, ma do swej dyspozycji wolną prasę. Co prawda prasa ta,
szczególnie tzw big media, jest też w pewnym stopniu skorumpowana, ale są wciąż
czynne konkurencyjne ośrodki informacji. Ostrzeżone w porę społeczeństwo reaguje
natychmiast: skorumpowana władza musi odejść, a nowa zabiera się za porządki. W
międzyczasie jednak gdzie indziej powstaje nowy zalążek korupcji i trzeba
zaczynać od nowa. W rezultacie, w wolnym i otwartym społeczeństwie trwa
nieustanna wojna dobrego ze złym i jak dotąd dobro wychodzi zwycięsko. Od
świadomych i poinformowanych wyborców zależy, jak długo dobro będzie zwyciężało
zło.
Najlepszym
dowodem zdrowia społeczeństwa amerykańskiego jest sprawa załatwienia afery
Watergate. Prezydent Nixon był typowym okazem skorumpowanego polityka. Przykro
mi o tym mówić, bo sam jestem konserwatywnym republikaninem, czyli popieram
partię, z której wyszedł Nixon. Gdyby Nixon urodził się na przykład w Polsce,
miałby szanse zostać sekretarzem PZPR na szczeblu powiatowym. Wyżej by chyba nie
zaszedł, bo miał w sobie trochę przyzwoitości. Jako prezydent USA, wbrew logice
i tradycji, chciał w swoim ręku skupić całą władzę. Wydawało mu się, że tylko on
ma rację i tylko on wie, co jest dobre dla Ameryki. W tym celu uznał, że może
kłamać i kłamał nawet w zupełnie niewinnych kwestiach. Na swoich
współpracowników dobrał ludzi sobie podobnych. Było to rzeczywiście doborowe
towarzystwo i godne swego wodza. Dotychczas szanowany Henry Kissinger,
nixonowski Doradca ds Bezpieczeństwa a następnie Sekretarz Stanu, zwykł był
mawiać "sprawy bezprawne załatwiamy od ręki, natomiast sprawy niekonstytucyjne
wymagają większej ilości czasu". Tenże Kissinger, gdy tylko przestał pełnić
funkcje państwowe, zaczął pouczać innych, jak powinni postępować w sposób
etyczny i moralny. Jest to typowe przepoczwarczenie się skorumpowanego polityka
we wzniosłego moralistę. Mamy tego liczne przykłady w osobach naszych byłych
władców i gospodarzy.
Po
wykryciu afery Watergate, która była niewinną igraszką w porównaniu z wieloma
aferami w po-okrągłostołowej Polsce, upadek Nixona był bezapelacyjny. Pozwolono
mu odejść bez kary. Dalsze życie było i nadal jest ciężką karą. Ludzie go po
prostu nie trawią. Nawet gdy chce zmienić miejsce zamieszkania, tamtejsi
rezydenci protestują i musi chyłkiem wycofywać się. Może historia oceni go
lepiej.
Innym
przykładem zdrowia narodu amerykańskiego jest jego uczciwość. Nie widać tego w
dużych miastach, bo te zostały opanowane przez obcy żywioł. Ta prawdziwa,
szlachetna i szczodra Ameryka wciąż jednak istnieje na prowincji. Tam do tej
pory można wejść do wydzielonej na sklep izby farmera, wybrać sobie wiktuały i
zapłacić nieobecnemu sprzedawcy wkładając pieniądze do słoika, a nawet z tego
słoika wydać sobie resztę. Mimo, że spotykam się z tym często wędrując po
zapadłych dziurach stanu Maine czy Karoliny, za każdym razem przeżywam coś w
rodzaju małego szoku.
Ale
i ta wspaniała Ameryka stacza się powoli w otchłań biurokracji i korupcji. To
nie ta sama Ameryka, która powitała mnie 20 lat temu. Teraz trzeba dokumentami
udowodnić swoją tożsamość, gdy się wyrabia prawo jazdy. Kiedyś wystarczyło
przedstawić kopertę ze skasowanym znaczkiem pocztowym i zaadresowaną do siebie.
Kiedyś wystarczyło złożyć oświadczenie ustne, teraz już trzeba złożyć go z
podpisem notarialnym. Na szczęście proces korumpowania Ameryki jest znacznie
wolniejszy niż gdzie indziej i jeszcze wiele dziesiątków lat upłynie zanim
osiągnie na przykład dzisiejszy poziom skądinąd sympatycznych Włoch.
Jedną
z metod korumpowania społeczeństwa jest niedopuszczenie go do prawdziwej
informacji, czyli okłamywanie go. Nie można jednak posuwać się w tym za daleko,
który to błąd popełnili komuniści. Oni cały swój system rządzenia oparli na
kłamstwie, dlatego ich upadek był bezapelacyjny i odbył się tak gwałtownie.
Inną
metodą korumpowania jest wydzielanie dóbr. Komuniści stworzyli nawet specjalne
ministerstwo, które tylko zajmowało się przydzielaniem mieszkań, samochodów,
wczasów, a nawet lodówek i kalesonów.
Za
komuny prawdziwa informacja krążyła tylko w numerowanych egzemplarzach i tylko
"do użytku wewnętrznego". Prawdziwe dobra konsumpcyjne znajdowały się tylko w
sklepach za żółtymi firankami. W ten sposób, przez wydzielanie informacji i
dóbr, komuniści trzymali w posłuszeństwie elitę i ta odpłacała im wiernością.
Dla mas nie było takich luksusów. Masom stworzono takie warunki, że aby przeżyć,
trzeba było kraść. Jedni kradli traktory wynosząc je w częściach z fabryki,
innych stać było tylko na kradzież ołowka czy papieru toaletowego. Nie wchodźmy
w szczegóły, wiemy przecież w jakich warunkach przyszło nam żyć.
Najbardziej
perfidną metodą oszukiwania ludzi, czyli korumpowania ich, jest mówienie
półprawd. Wśród prawdziwych faktów i komentarzy umieszcza się półprawdy, to
znaczy fakty z pominięciem pewnych szczegółow i odpowiednio skomentowane. Wtedy
przez długi czas nie traci się wiarygodności. Tę metodę manipulowania masami do
perfekcji doprowadziła lewica, zarówno ta międzynarodowa jak i nasza rodzima.
Lewica po prosu wie, że naród jest za głupi, aby mu mówić całą prawdę, że trzeba
podejmować decyzje za niego i w jego imieniu, nie pytając go o zdanie. W
przeciwnym wypadku naród mógłby zrobić jakieś głupstwo. Na przykład odrzucić
plan Balcerowicza, który jak wiadomo był "jedyną alternatywą". Jakoś nikt nie
zadał pytania "alternatywą, ale dla czego?". Już to samo, że takie pytanie nie
padło, a nawet jeśli padło wypowiedziane gdzieś nieśmiało i społeczeństwo
przeszło nad tym do porządku dziennego świadczy, że Polacy mają przed sobą długą
i wyboistą drogę poprawy swego losu.
Władza
korumpuje wszystkich. Korumpuje szczególnie ludzi o małym charakterze i oni
pierwsi korzystają z otwierających się możliwości. Zła władza skupia złych ludzi
i tym samym demaskuje ich. Nie inaczej było z władzą komunistyczną. Wiele lat
negatynej selekcji spowodowało, że wszystkie szumowiny i męty społeczne znalazły
się na górze. Wiadomo było kto jest kim. Wydawało się, że gdy tylko naród
odzyska swą wolę, jego pierwszą czynnością będzie oczyszczenie się od owej
piany. Gdyby tak się stało krajobraz Polski wyglądałby dzisiaj zupełnie inaczej.
Tymczasem odezwały się głosy, że byłoby to nieludzkie, a ponadto, że owa piana
jest jedyną szansą dla Polski bo tylko ona zna się na zawiłościach polityki i
gospodarki i tylko ona może wyprowadzić Polskę z dna komunizmu na same szczyty
kapitalizmu. W rezultacie pierwszy rząd niekomunistyczny wmieszał tę pianę z
powrotem w naród. Teraz wszyscy ponosimy konsekwencje tej decyzji.
Obserwujemy
jednak znowu znane zjawisko gromadzenia się piany na wierzchu. Tym samym za
jakiś czas będzie następna okazja oczyszczenia się od niej. Czy jednak znowu
naród nie zostanie wciągnięty w pułapkę przy stole o jakimś wymyślnym kształcie?
To będzie zależało od polskiej elity, bo naród idzie zawsze za swą elitą.
Niestety, polska elita już raz zawiodła wyprowadzając wielki ruch narodowy na
manowce porozumienia okrągłego stołu. Ta elita musi najpierw oczyścić się z
ludzi podłych i zakłamanych, ludzi małego charakteru i ambicjach
przekraczających ich zdolności.
Nie
ma bowiem większego nieszczęścia dla wyzwalającego się narodu, gdy w tym
decydującym momencie na jego czele staną korumpowani, niekompetentni i chciwi
władzy przywódcy nie mający żadnej koncepcji politycznej. Ten los stał się
udziałem dzisiejszej Polski.
Ukazało się:
Gazeta
(Toronto – Canada)
2 lutego 92
Horyzonty (