FRONTOWE WSPOMNIENIA Z KAMPANII WLOSKIEJ

Kapitan Ryszard Winowski

 

Rozdzial pierwszy - '' Powrot z tamtego swiata''

Dzis znowu wracam do czasow wojny, wracam do dawnych wrazen przezytych besposrednio na polu bitew!. Tyle juz na ten temat pisano, tyle bajek,tyle wspomnien, ale niestety czesto pisza ci, ktorzy wojny nigdy nie widzieli, bo na niej nie byli a ci, co byli spoczeli na cmentarzach bojowych i wspomnien swoich pisac nie moga!. Obecnie trudno, bardzo trudno uwierzyc, ze srod tylu jeszcze zyjacych weteranow, nie wiecej jak piec procent ocalalo tych, co naprawde przelewali krew na pierwszej linii.
Ja wspomnien mam sporo, jedne pelne humoru, inne zupelnie niedowiary!. Jedno z tych zdarzen '' niedowiary'' mialo miejsce w lipcu 1944 roku. Pietnasty Szturmowy Baon Wilkow pod dowodztwem plk. Leona Gniatowskiego w ramach dzialan 5KDP przygotowal sie do ataku w rejonie Osimo!. Celem glownym bylo zdobycie Ancony, najwiekszego portu nad Adriatykiem. Jest16-ty lipiec, niesamowicie goracy dzien. Wszyscy juz wiemy, ze lada dzien idziemy do natarcia na calym froncie Drugiego Korpusu, pod dowodztwem gen. Wladyslawa Andersa. Smierc juz drugi dzien bezczelnie zaglada nam w oczy, ale to nie wazne, to normalne, najgorsze to czekanie!. Czekamy cicho, na naszych podstawach wyjsciowych porozrzucanych w terenie, azeby uniknac niepotrzebnych strat!. Dzis azeby ulzyc nam w tych ostatnich dniach na ziemi, przywieziono goracy posilek, pierwszy od kilku dni. Pamietam tak dobrze ziemniaki zaprawione smazona cebula i kotlety wieprzowe, smakowalo to tak jak u mamy. Wino tez zrobilo swoje. Zdawaloby sie, ze sielanka, gdyby nie to, ze maca nas od czsu do czsu ciezka altyleria nieprzyjaciela. Dzieki Bogu obeszlo sie bez wielkich strat, kilku rannych wsrod nas i jeden doktor z innego oddzialu wylecial na minie razem z jeepem on i jego kierowca zgineli!. Stalo sie to na moich oczach. Dobry omen pomyslalem. Czas leci niemilosiernie wolno, ja chodze wsrod zolnierzy obserwoje ich twarze. Humor nie do opisania!. Jedni opalaja sie na sloncu, inni czyszcza bron i ostrza bagnety - i tak czekamy razem na ''wyrok''!!! Niektorzy bardzo mlodzi, inni w podeszlym wieku, a ja patrzac tak zdaje sobie sprawe z tego, ze dla wielu z nas byla to ostatnia wieczerza, ze wielu z nas pozostanie nieruchomo na polu bitewnym jak kamienie barykady cial zolnierskich chroniac przed wrogiem Ojczyzny. Okolo godziny 15-tej dostaje rozkaz od plk. Gniatowskiego. Mam zaciagnac placowke wysunieta o jakies dwa kilometry do przodu. Zadanie dosc proste; '' ubezpieczyc dzialania baonu, nie angazowac sie z nieprzyjacielem, a w razie ataku otworzyc ogien i wycofac sie na glowna linie naszej obrony''. Biorac wiec okolo cztardziestu zolnierzy, a wspiera nas por. Juliusz Konopacki, z trzema carriersami (lekkie wozy pancerne na gasienicach) razem 56 ludzi. Ruszylismy natychmiast i po jakiejs godzinie bylismy na miejscu, ktore chyba nam diabel wybral nam na nasze nieszczescie, bo do obrony nie nadawalo sie. Wszystko do okola pokryte bylo zielenia i kukurydza, tak ze pole widzenia bylo zerowe. W prawo od nas na wielkim wzgorzu lezalo Osimo, ktore bylo kluczowa pozycja obrony niemieckiej. Przed nami w przodzie Montoro, ktore wydawalo sie nie do zdobycia, a za ktore na drugi dzien tak krwawo zaplacilismy. W lewo wzgorze pokryte drzewami i krzakami, ktore podchodzily az do naszych stanowisk. Szybko zrozumialem plk. Gniatowskiego, wiedzial co robil, bo tylko tedy mogl nieprzyjaciel podejsc do naszych stanowisk glownych...! Pierwsza noc, ktora wydawala sie wiekiem nie byla specjalna, jeden zabity, czterech rannych. Tych odeslalismy jeszcze jak bylo ciemno, do tylu. W koncu przywital nas sliczny wloski ranek. Mamy wisielczy humor!.Kazdy szykuje sobie jakie takie sniadanie ''a la carte'' przewaznie tak po koscielnemu chleb z winem, mimo ze bylismy grzesznikami!. Gdyby tak mozna zapalic ogien no to bylaby biba. Nagle wsrod krzataniny (pamietam dobrze jadlem jakis owoc jeszcze zielony z chlebem, ktory bardzo mi smakowal) uwage moja zwrocil jakis pojazd mechaniczny, ktory pedzil w naszym kierunku, jak na wesele. Oj, bedzie zabawa - pomyslalem. Ktos na pewno zwariowal, albo zmylil droge?. Diabel wie!. Przez lornetke nasz jeep, z olbrzymia flaga czerwonego krzyza na przodzie. Zamiast siedzen, w tyle byla umocowana jedna para noszy. Byl to standartowy system ewakuowania zabitych i rannych z pierwszej linii. Widzac ten nasz ambulans, zdziwilem sie. Ostatniego rannego zabrano o swicie. Cos musialo byc niewyraznie. Droga ta prowadzila przez sam srodek naszych stanowisk, a wiec wybieglem na srodek azeby ich zatrzymac. Po chwili podjechali do nas. Poznaje kierowce i towarzyszacego mu sanitariusza. '' A to dokad? Niemcy tuz, tuz!. Chyba ze chcecie rannego na zamowienie?''.'' Panie poruczniku - melduje, ze mamy zabrac rannego, ktory lezy na przedpolu - pada odpowiedz. Chwilowo nic nie rozumiem. Mamy siedziec cicho bez wysylania patroli, o jakiego zolnierza chodzi?. Lacze sie telefonicznie z dowodztwem i pytam sie co to wszystko znaczy?. Pomalu sprawa wyjasnia sie. Jakis polski patrol wieczorem wpadl w zasadzke, mieli zabitych o rannego, a poniewaz byli tam Niemcy, nie mogli go zabrac i teraz cala noc lezy tam sam. Wiedzac az za dobrze, ze Niemcy czesto strzelali do naszych sanitariuszy!.Teraz w dzien jeszcze gorzej. Przeciez lazik nie mrowka, Niemcy nie slepi. Ale rozkaz jest rozkazem, ja zdaje sobie sprawe z tego, ze ida oni na pewna smierc!. Szkoda mi ich bo byli bardzo mlodzi i bardzo dzielni. Chwilowo rozwazam nasza sytuacje. Zadanie nasze wyraznie mowi, ze mamy sie bronic, a nie atakowac. Ale co mam robic, gdy Niemcy do nich otworza ogien. Przez dluzsza chwile uscisnalem reke obu zolnierzom - pojechali...!Patrzac jak jeep po malu znika z terenie prosze Boga o zlitowanie. Juz tylko widac flage, po chwili pustka. Czekamy nerwowo z wstrzymanym oddechem na pierwsza serie niemieckiego Spandala..! Nic, cisza?. Zacisnalem nerwowo zeby - znow minela dluga chwila i znowu ta piekielna cisza, nic!. Nie ukrywajac swego zdenerwowania zwracam sie do por. Konopackiego mowiac, ze w razie gdy dostana ognia, to nie mozemy im dac zginac. Por. Konopacki przypomina mi, ze '' jestesmy na placowce'', ale zgadza sie ze mna - ''tak, nie mozemy im dac zginac''. Nagle ogarnela mnie straszna zlosc i chec strasznej zemsty i na wszelki wypadek, biore osiemnastu ochotnikow przekazujac dowodztwo por. Konopackiemu - czekamy!. Czas leci, lecz kazdy moment wydaje sie wiekiem, a tymczasem w przodzie - cisza. Przeszla jedna godzina (chyba najdluzsza w moim zyciu) znowu dziesiec minut, w koncu slyszymy huk silnika idacego od strony nieprzyjaciela. Chwilowo nie wiemy co to ma znaczyc, wiec z bronia w pogotowiu czekamy. Po dluzszej chwili poznaje flage czerwonego krzyza raz po raz znikajaca w terenie. Naprezenie staje sie nie do opisania. Tak to nasi mowia, poznajac znajome mi twarze. Ale czy go maja? Czy jeszcze zyje? Nie wiem!. Predzej, predzej wolam, jeszcze chwila i juz sa przy nas!.Podbiegamy polprzytomnie do tylu, radosc nie do opisania. Na noszach lezy piechor Rzeczpospolitej, kula spadala strzaskala mu prawe biodro i wyszla tuz ponad kolanem ale rana jakos nie kwawi!. Jest przytomny, poznaje mnie z radosci, caluje mnie po rekach, ale jest bardzo blady, usta ma prawie sine, widze, ze ubylo mu sporo krwi, jak zyje nie wiem. Obejmuje go pieszczotliwie jak male dziecko, caluje po glowie, juz nie moge kontrolowac swoich lez, chce krzyczec z radosci. A on biedak, ze lzami w oczach powiedzial: '' juz nigdy nie spodziewalem sie was zobaczyc - Boze zycie jest takie piekne''. A ja na to : ''nie rozklejaj sie synku'' - polykajac lzy. Widze, ze wszyscy otwarcie placza, niektorzy zolnierze nie moga juz kontrolowac swojej radosci, tancza jakis taniec zbawienia - warto bylo zyc, azeby doczekac tej chwili. Powoli dowiaduje sie, ze byl na patrolu, ktory wpadl w zasadzke i cala noc lezal tuz przed pozycja niemieckiego karabinu maszynowego. Co jest bardzo dziwne, ze Niemcy dwa razy w nocy podeszli do niego i widzieli ze zyje, ale go nie dobili. Dziwne, ale nawet dali mu wody. Rano gdy zobaczyl swoich myslal ze majaczy. Dopiero gdy kierowca lazika zaczal wolac go po imieniu, on biedak kiwal reka, azeby sie nie zblizali bo zgina. Niestety, lezal po drugiej stronie strumyka, ktory byl zaminowany. W miedzyczasie bezczelnosc i brawura naszych chlopcow zupelnie zaskoczyla Niemcow. Niektorzy powstawali ze swoich stanowisk patrzac jak na widowisko. A ten tak bardzo dzielny kierowca domyslajac sie ze przejazd jest napewno zaminowany, objechal dookola nieco w prawo i jak na paradzie zatrzymal sie kolo rannego. Ranny blagal: ''predzej,predzej, jedzmy stad bo wszyscy zginiemy''! A sanitariusz na to:''pomalu,pomalu bo bedzie zle''. Byla to celowa gra nerwow, ktora Niemcy przegrali. Juz go mieli ladowac na nosze, gdy zauwazyli, ze trzech Niemcow zaczelo zblizac sie ku nim z pistoletami maszynowymi w pogotowiu. Ranny na to ''jest zle, ida ku nam''. A Niemcy podeszli do nich na kilka krokow obserwojac co sie dzieje?. Ale na szczescie nie strzelali. Nawet Niemcy oddali honor dla tak dzielnych polskich zolnierzy. Wreszcie zaladowali rannego na nosze i po tych samych sladach opon (azeby nie wyleciec w powiwtrze na minach), wrocili z tamtego swiata do swoich.

Dzis moge powiedziec, ze kierowca tego jeepa byl mlodym Virtutowcem ze Lwowa, ktory zglosil sie na ochotnika azeby ratowac zycie kolegi. W ataku na Montoro dwa dni pozniej zostal ciezko ranny w glowe (prawa strona i czolo) i juz nigdy do akcji nie wrocil. Do dnia dzisiejszego nie moge mu darowac tego ze, ze pod koszula mial ukryty rewolwer oficerski, majac rownoczesnie opaske czerwonego krzyza na lewej rece i gdyby to Niemcy zobaczyli, to rostrzelali by go na miejscu. Na moje pytanie skad ta bron posiadal, powiedzial:''jest to rewolwer plk. Gniatowskiego i gdyby otworzyli ogien, to przy szczesciu choc jednego zabraliby ze soba, a moze i dwoch. Bo na to bylismy przygotowani''. Coz moglem mu powiedziec?. Dzis dalbym wszystko azeby uscisnac dlon tym trzem zolnierzom. Bog wie, moze choc jeden z nich jeszcze zyje? A moze i nie? Zycie nasze jest tak niemilosiernie krotkie. W dwa dni pozniej Niemcy zaatakowali nas w bialy dzien. Musialem wycofac sie ze swoich stanowisk. Mimo, ze nikt nigdy z tego powodu mi wyrzutow nie robil, nie moge sobie tego darowac. Rozkaz byl wycofac sie. Czesto w zyciu tak jest, choc to za malo, doswiadczenie jest konieczne. Coz, bylem taki bardzo mlody! W dzien pozniej polegl smiercia bohaterska por. Juliusz Konopacki, chcac ratowac zycie jednemy z rannych zolnierzy. Odznaczono go posmiertnie krzyzem Virtuti Militari. Ja oberwalem solidnie 2 lipca, w krwawej bitwie pod Ostra. Po powrocie ze szpitala juz nie poznalem swojej kompanii, wielu, wielu z moich zolnierzy poleglo. Obecnie po tylu latach, zdaje sobie sprawe z tego, ze ze smiercia kazdego mojego zolnierza, umieram i - ja..! Odchodzilem tam, gdzie szli i oni, i jak oni nie wracam. Dlatego tez czuje sie jak umarly, i zeby wrocic - musieliby wrocic i oni, a tak nie bedzie, to wiem. Wiec pozostaje z nimi, bowiem sam do zycia wrocic nie moge. Dzis wiem, ze czasteczke mojego dziecinstwa pozostala w mogilach moich zolnierzy na wieki!. W swoich rocznych pielgrzymkach odwiedzam ich, bo razem jest nam tak dobrze. Tylko oni daja mi sily do ciaglej bezkompromisowej walki za Sprawe, za ktora oni wlasnie oddali swoje mlode zycie. Odwiedza ich tez nasz wdzieczny Narod. Wybladle wstegi na ich grobach swiadcza o tym, ze nigdy nie sa sami. Niestety, czesto zapominaja o nich ci, ktorzy zyja w tak zwanym wolnym swiecie!. Polegli wiedza dobrze, ze ja przysiegi zolnierskiej nigdy nie zmienie!. Bo dopuki Narod nasz jest w niewoli, prawdziwy zolnierz z tej przysiegi nie moze byc zwolniony!. Niestety, o tym sie czesto zapomina. To, ze ja dzis zyje, swiadczy o tym, ze Bog jest milosierny dla mnie i u tego Boga wyprosze laski smierci na polu Chwaly na ojczystej ziemi. Ta ziemia swieta swojego wiernego zolnierza zawsze slodko przytuli. Tam rodacy pamietaja tych, ktorzy polegli!. Pamietam bedac mlodym chlopcem zdobilem groby bohaterow poleglych pod Zadworzem i nad grobami uczylem sie historii polskiej i wierze, ze i na mojej mogile ktos zlozy polny kwiatek, bo nie ma na swiecie nic piekniejszego od polskich polnych kwiatow. Bardzo stare przyslowie mowi: '' Zemsta jest roskosza bogow'', a ja wierze, ze zemsta jest przywilejem nas Polakow. Obecnie jest to przykazanie boskie, w ktore wierze. Dla wrogow Rzeczypospolitej niose tylko krwawa smierc, obojetnie jak sie nazywaja, skad pochodza i jakie nosza szaty. Jesli jednak los moj bedzie inny i nie wyciagne swoje tak mocno pocharatane kosci w naszym lozy na Monte Cassino, chociaz serce moje pozostanie tam przy - Wodzu ''Nie w Ojczyznie jestem bowiem zolnierzem bez Ojczyzny!. Oto wiersz ktory napisalem:


Zolnierska Modlitwa

Panie Zycia i Smierci ktory pustkowia zmieniasz w pola zyzne wejrzyj na pustke i bezkres drog naszych, wroc nam Ojczyzne!. Lub wyrwij z serca widmo mego Kraju pozwol zapomniec, daj opamietanie i oddal od nas cienie Twego Krzyza i przyznaj, ze Twoje slowo nigdy nie stanie... Lecz kiedy w swiecie znow wojne rozpetasz pozwol przywdziac mundury stara krwia splamione. Niech zakwita czerwienia mundur nasz na nowo bo tylko krew stanowi Ojczyzny obrone. I znow pojdziemy w ogien - poprzez smierc do zycia a karabin nam z dloni jeszcze nie wypada wierzyc trzeba - choc w swiecie kroluje szyderstwo, obludna sprzedaz, podlosc, ochyda i zdrada... Zeslij nam wtedy laske owej smierci o ktora Cie szeregi rycerstwa blagaly,,a jakze slodko ginac za Ojczyzne''''jakze zaszczytnie ginac dla Jej chwaly''. Niech wszystkie drogi wioda do Ojczyzny - pozwol nam jeszcze do Kraju powrocic na polskiej ziemi dozwol nam umierac i w polskiej ziemi w proch sie obrucic.

   
   
   

 

 

All rights reserved. VideoFact © 1999 - 2002