Ostatnie lata Rządu Polskiego w Londynie

Rozmowa z Walerym Choroszewskim, działaczem niepodległościowym z Londynu

 


Czy Rząd Polski w Londynie przewidywał w końcu lat osiemdziesiątych upadek PRL?
- Muszę uczciwie stwierdzić, że byliśmy zupełnie zaskoczeni i nieprzygotowani do tak szybkich zmian, jakie nastąpiły w kraju. W Polsce przecież na przełomie 1989 i 1990 roku miała miejsce rewolucja. Nie w tym oczywiście sensie, że zabijano ludzi, ale w tym sensie, że zmieniły się poglądy wielu ludzi i zmienił się cały system rządzenia.
Prawdą jest również, że już kilka lat wcześniej, powiedzmy od roku 1987, bardzo wielu ludzi przypuszczało, że najpóźniej za kilka lat muszą nastąpić i nastąpią zmiany w kraju. Szybkie więc przygotowanie się do nich, aby być gotowym za rok czy za dwa lata, nie wchodziło w grę. Staraliśmy się więc obserwować zachodzące w kraju zjawiska, oceniać je, a nawet do pewnego stopnia na nie wpływać, co jednak było praktycznie zupełnie niemożliwe.

Na podstawie jakich informacji Rząd Polski w Londynie oceniał i przewidywał zbliżające się wydarzenia w kraju?
- Oficjalnych kontaktów z krajem nie utrzymywaliśmy. Spotykaliśmy się natomiast z Polakami, z różnych zresztą sfer, odwiedzającymi Wielką Brytanię. Drugim źródłem naszej wiedzy o sytuacji w kraju była prasa, radio i telewizja, a trzecim polskie ośrodki niepodległościowe, z którymi nawiązaliśmy kontakty w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. W ich liczbie najbliżej współpracowaliśmy z KPN Leszka Moczulskiego oraz PPS Jana Józefa Lipskiego, oraz takimi działaczami podziemnymi jak: Anna Walentynowicz, Kornel Morawiecki, Władysław Bartoszewski, Jan Fałat, Janusz Kamocki, Romuald Szeremietiew i inni.
Były też trzy spotkania w austriackim Ramsau. Tam spotykaliśmy się z działaczami niepodległościowymi z kraju. Ja się tam czułem wspaniale, szczególnie w czasie jednego ze spotkań z młodymi z Polski. Oni czuli i myśleli zupełnie jak ja. To było niesamowite. To był chyba także ostatni moment, kiedy czułem się wśród rodaków z Polski jak wśród swoich. Później, w miarę upływu czasu, tych ostatnich dwunastu czy trzynastu już lat, czuję że się zdecydowanie oddalam od dzisiejszej Polski.

Czy przewidywaliście Państwo kolejność zbliżających się zmian w starej ojczyźnie?
- Dużo o tym rozmawialiśmy i dyskutowaliśmy na każdym posiedzeniu rządu, które odbywały się co dwa tygodnie - nie licząc posiedzeń poszczególnych komisji rządowych. Także na każdym posiedzeniu Rady Narodowej, na której premier wygłaszał zawsze expose, którego główna część poświęcana była omówieniu i ocenie bieżącej sytuacji w kraju.
Z przebiegiem tych dyskusji i naszymi ówczesnymi obserwacjami zapoznać się dziś można czytając protokoły posiedzeń Rady Narodowej. Pamiętam, jak w roku 1988 i 1989 najbardziej martwiła nas kampania prezydencka, która mogła skończyć się dla Polski wybraniem przypadkowego prezydenta. Mam tu na myśli Tymińskiego - przewodniczącego partii X, który w naszych kręgach oceniany był jako agent obcego wywiadu. Nie wiedzieliśmy oczywiście, czy był to agent sowiecki czy jakiś inny, ale widzieliśmy w nim przedstawiciela zupełnie obcych Polsce interesów. Może właśnie dlatego z wielkim zadowoleniem przyjęliśmy wybór Lecha Wałęsy, na którego zresztą tu agitowaliśmy. Przewidywaliśmy też, że jeżeli prezydentem zostanie Wałęsa, to insygnia prezydenckie zostaną przekazane z Londynu do Warszawy. Tak też się stało.

Czy wszyscy członkowie rządu myśleli podobnie?
- W tym czasie to było praktycznie jedyne słuszne rozwiązanie. Tymiński w żadnym wypadku nie wchodził w rachubę. To, że on przeszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich, było dla nas ogromnym zaskoczeniem. Na tym etapie nie było u nas żadnej różnicy zdań.
Wątpliwości pojawiły się przy ocenie faktu, jak daleko posunęła się już wówczas demokratyzacja kraju? Różnica zdań dotyczyła oceny obrad „okrągłego stołu”. Tutaj była dość istotna różnica w ocenie tego faktu. Część z nas nie uznała „okrągłego stołu” za autentyczny, społeczny przełom. Wielu uważało, że był on pewnego rodzaju manipulacją. I że się on zakończył zgodnie z wcześniej opracowanym scenariuszem komunistycznym. Że dawni działacze partyjni dobrali sobie za uczestników „okrągłego stołu” odpowiadających im i łatwych do sterowania partnerów.
Ta różnica zdań była widoczna też potem, kiedy przyszło do decyzji: czy i w jakich okolicznościach przekazać insygnia prezydenckie do Polski. Na Radzie Prezydenckiej wystąpiłem z propozycją, aby wcześniej wysłać do kraju kilku ministrów, którzy by zbadali, za zgodą oczywiście władz polskich, sytuację w kraju i którzy złożyliby nam później odpowiednie sprawozdanie. Dopiero też wówczas rząd polski w Londynie podjąłby decyzję o zwrocie insygniów do kraju. Uważałem, że należy być ostrożnym i nie spieszyć się z decyzją – zwłaszcza ze względu na kontraktowy charakter pierwszego Sejmu.
Mój projekt został przyjęty tylko w części. Prezydent Kaczorowski bowiem, w chwili wyjazdu naszych wysłanników do Polski, w moim odczuciu praktycznie zdecydowany już był na przekazanie insygniów prezydenckich Lechowi Wałęsie. Ponadto zespół został tak dobrany, aby znaleźli się w nim wyłącznie ludzie przychylnie nastawieni do przekazania insygniów. Decyzja o ich przekazaniu nastąpiła więc faktycznie już w chwili wyboru wysłanników, lub nawet przedtem. Mnie, mimo mojej prośby, prezydent Kaczorowski do wyjeżdżającego zespołu nie włączył. Nie wiadomo zresztą, czy moja obecność w zespole mogłaby coś zmienić?
Trzech ministrów naszego rządu, w ich liczbie i ja, wypowiedziało się ostatecznie przeciwko natychmiastowemu przekazaniu insygniów prezydenckich do kraju. Uważaliśmy, że powinno to nastąpić dopiero po całkowicie wolnych wyborach do sejmu i senatu.. Pozostali członkowie rządu, w mniejszym lub większym stopniu, choć pomysłem zwrotu insygniów nie byli zachwyceni, przychylili się do decyzji o bezzwłocznym przekazaniu insygniów prezydenckich do Polski.
Ja następnie, jako jedyny minister Rządu Polskiego w Londynie, zaprotestowałem i zgłosiłem chęć ustąpienia. Zapowiedziałem też, że do Polski na taką uroczystość nie pojadę. Porozumiałem się też z prezydium Niezależnej Grupy Społecznej, z ramienia której byłem w rządzie z zapytaniem, czy mam ustąpić z zajmowanego stanowiska. Prezydium zadecydowało o moim pozostaniu w składzie rządu, zostawiając mi decyzję, co do wyjazdu do Polski na uroczystości przekazania insygniów prezydenckich Lechowi Wałęsie. Do Warszawy więc nie pojechałem, co zostało przyjęte niezbyt dobrze - zarówno w Polsce, jak i wśród moich kolegów w rządzie, łącznie z prezydentem Kaczorowskim.

Czy z perspektywy czasu ponownie podjąłby Pan taką właśnie decyzję?
- Każda ze stron pozostaje przy swoim. Prezydent Kaczorowski nadal uważa, że była to jedyna słuszna decyzja w owym czasie. Ja też pozostaję przy swoim zdaniu. Natomiast wielu ludzi niezaangażowanych wówczas bezpośrednio w podejmowanie tej decyzji coraz częściej przyznaje mi rację. Zresztą wiele protestów otrzymaliśmy zaraz po ogłoszeniu tej decyzji z różnych części świata, m. in. ze Stanów Zjednoczonych i Australii, jak również z Polski. Na kilka dni przed wyjazdem prezydenta Kaczorowskiego z insygniami, przyjechali do Londynu R. Szeremietiew z Polskiej Partii Niepodległościowej w Warszawie i J. Kamocki z Małopolskiej Federacji Ruchów Niepodległościowych, usilnie zabiegając o zmianę decyzji. Otrzymali odpowiedź, że jest już za późno, decyzji nie można zmienić. Prosiliśmy wówczas prezydenta, by przynajmniej w swoim przemówieniu na Zamku, przekazując insygnia przekazał wówczas w swoim przemówieniu, choć symbolicznie, nowemu prezydentowi troskę o naszych rodaków, którzy pozostali na wschodzie odcięci od Polski. Niestety, prezydent Kaczorowski nie włączył takiego apelu do swojego przemówienia w czasie przekazywania insygniów na Zamku Królewskim w Warszawie.

Czy prezydent Wałęsa i jego ludzie korzystali z doświadczeń Rządu Polskiego w Londynie?
- Niestety, nie tylko że nie próbowali, lecz nawet próby i propozycje z naszej strony podzielenia się doświadczeniem zostały z nielicznymi, czasami dziwnie wyselekcjonowanymi wyjątkami, zignorowane w Polsce. Moim zdaniem z wielką szkodą dla procesu demokratyzacji i zmian ustroju ekonomicznego i politycznego Polski.

Czy Pana zdaniem, z perspektywy Pańskich doświadczeń, kierunek w jakim idzie dziś nowa Polska, to dobry kierunek?
- Moim zdaniem dobrych rzeczy w nowej Polsce jest ciągle zbyt mało. Okres ostatnich kilkunastu lat został w dużym stopniu zmarnowany.

Dlaczego tak się stało? Kto za to odpowiada?
- W moim pojęciu jest kilka przyczyn, dlaczego tak się dzieje. Pierwsza przyczyna, to ustalenia „okrągłego stołu”, które przez lata obowiązywały w Polsce i przypuszczam, że wiele z nich nadal jeszcze obowiązuje. Drugi powód to trzy nazwiska, które dla mnie są złowrogie dla sprawy polskiej, a mianowicie: Mazowiecki, Skubiszewski i Balcerowicz. Kolejną wreszcie przyczyną naszych niepowodzeń była blisko pięćdziesięcioletnia polityka partii komunistycznej, która świadomie i planowo niszczyła wszelkie niekomunistyczne struktury społeczne w kraju. Rezultat tego był taki, że nie było ludzi, poza zespołem komunistycznym, odpowiednio przygotowanych do prowadzenia spraw publicznych. Z woli też partii, jeszcze przed rokiem 1989, na stypendia do USA czy Anglii wyjeżdżali wyłącznie działacze i naukowcy delegowani, a więc i oddani partii, a w ich liczbie m.in. Balcerowicz i Belka.

Czy oznacza to, że rewolucja polska nie mogła się naprawdę udać?
- Ten wielki zryw nie miał szans na pełne powodzenie. Tak zaczęliśmy oceniać polskie przemiany na emigracji już w roku 1989 i 1990. Mamy jednak nadzieję, że za jedno lub dwa pokolenia będzie lepiej. Wcześniej muszą umrzeć resztki pokolenia wychowanego w starym komunistycznym systemie, zakładając jednak, że po drodze wszystko już będzie normalnie.
Wszelkie zmiany w Polsce muszą się odbywać w sposób naturalny. Trzeba jednak do tego procesu stworzyć odpowiednie warunki i czekać, a to naprawdę wymaga dużo czasu. Każdy, kto twierdzi, że można to zrobić szybko, poprzez podjęcie jednej czy kilku decyzji, też z pewnością myli się. Odbudowując Polskę trzeba się starać, aby nie było w niej nowych zanieczyszczeń. To jedyne rozsądne rozwiązanie. Że tak jednak nie jest, już dziś widać gołym okiem.

Rozmawiał Leszek Wątróbski

+++

Leszek Wątróbski - pracownik Ośrodka Studiów i Badań Polonijnych Uniwersytetu
Szczecińskiego, zajmujący się od lat życiem Polonii na całym świecie, ze szczególnym uwzględnieniem Polaków na Wschodzie









 

 
     
     

 

 kontakt z nami:
    info@videofact2.com