"Medialny  skok  stulecia"

O Gazecie  Wyborczej”,  Michniku  i  nie  tylko...

 

Tygodnik Nowojorski , 27 pazdziernik 2000

 

O  czym  jest  ta  książka?  Opowiada  ona,  w  jaki  sposób  (podstępny  i  nieuczciwy)  pewne  wąskie  środowisko  przywłaszczyło  sobie  i  rozbudowało  narzędzie,  które  pozwala  mu  sprawować  -  bez  żadnej  odpowiedzialności  przed  współobywatelami  -  część  nieformalnej  władzy  w  Polsce,  oraz  co  z  tego  wynikło  dla  mojej  Ojczyzny,  a  także  kto  i  jakie  ma  z  tego  korzyści  -  pisze  autor,  warszawski  dziennikarz,  Stanisław  Remuszko.

“Pochłonęłam    z  zapartym  tchem”  (Aleksandra  Zawłocka,  niezależna  publicystka),  “To  się  czyta  jak  kryminał!”  (Bogdan  Rymanowski,  dziennikarz  radiowy),  “Zacząłem  o  dziesiątej  wieczór,  skończyłem  o  drugiej  w  nocy.  Dziękuję  panu  za    książkę.”  (Adam  Strzembosz,  były  I  Prezes  Sądu  Najwyższego),  “Z  getta  tych  kręgów,  które  pan  opisuje,  udało  mi  się  wyrwać  jeszcze  w  czasach  Okrągłego  Stołu.  Książkę  przeczytałem  od  deski  do  deski  z  narastającym  uczuciem  deja  vue.”  (przewodniczący  Sejmowej  Komisji  Spraw  Zagranicznych  Czesław  Bielecki).  “Pana  opowieść  przypomina  dobry  film  dokumentalny.  Oszczędność  środków  wyrazu,  oszczędność  komentarzy,  bo...  niech  mówią  fakty.  I  rzeczywiście  te  fakty  nie  tylko  mówią,  ale  wręcz  krzyczą.  Pomagają  zedrzeć  maskę  z  twarzy  Michnika  i  pokazać  go  takim,  jakim  jest  naprawdę”  (Andrzej  Kern,  były  wicemarszałek  Sejmu). 

To  fragmenty  tylko  drobnej  części  listów  i  telefonów,  które  odebrał  autor  niezwykłej  książki  pod  tytułem  “»Gazeta  Wyborcza«.  Początki  i  okolice  (kalejdoskop)”  wkrótce  po  jej  pojawieniu  się  na  księgarskich  półkach.  Dlaczego  niezwykłej?    przynajmniej  trzy  przyczyny  w  pełni  uzasadniające  stosowność  tego  przymiotnika:  przełamanie  tabu,  ujawnienie  prawdy,  losy  samej  książki.

Przypomnijmy  wszakże  naprzód,  o  czym  w  ogóle  mowa.  Hasło  z  pięknego  encyklopedycznego  albumu  “»Solidarność«.  XX  lat  historii”  informuje,  że  “Gazeta  Wyborcza”  powstała  w  wyniku  porozumień  Okrągłego  Stołu,  zawartych  między  komunistyczną  władzą  PRL  a  częścią  polskiej  opozycji  w  kwietniu  1989  roku.  Szefem  “Gazety”  Lech  Wałęsa  mianował  Adama  Michnika.  Pierwszy  numer  liczył  8  stron  i  ukazał  się  w  nakładzie  50  000  egzemplarzy.  W  sierpniu  2000  roku  “Wyborcza”  ma  3  wydania  i  18  dodatków  regionalnych,  jej  przeciętny  dzienny  nakład  wynosi  około  500  000  egzemplarzy,  regularnie  ukazuje  się  tygodniowy  “Magazyn”  i  wiele  dodatków  tematycznych,  a  wydająca  “Gazetę”  spółka  Agora  plasuje  się  w  pierwszej  pięćdziesiątce  największych  polskich  przedsiębiorstw,  z  wartością  giełdową  prawie  7  miliardów  złotych  (ponad  1,5  miliarda  dolarów)  i  blisko  trzema  tysiącami  pracowników. 

Nie  ma  co  się  dziwić,  że  całe  dzieje  oraz  rynkowy  sukces  “Gazety  Wyborczej”  w  dość  powszechnej  opinii  uważane    za  fenomen  medialny  w  skali  światowej.  Nadto  -  jak  zgodnie  przyznają  obserwatorzy  -  dziennik  ten  od  samych  swych  narodzin  był  “współsprawcą”  polskich  przemian  ostatniego  dziesięciolecia.  Wreszcie,  wejście  Agory  na  giełdę  w  1999  roku  częściowo  ujawniło  potęgę  finansową  tego  koncernu,  polegającą  również  na  powiązaniu  interesów  gospodarczych  z  politycznymi.

Otóż  o  takiej  to  bezprecedensowej  instytucji,  która  odegrała  i  wciąż  odgrywa  niezwykle  ważną  rolę  w  najnowszej  historii  Polski,  przez  bite  dziesięć  lat  nie  ukazało  się  żadne  zwarte  opracowanie,  żadne  studium,  żadna  broszura!  Nic,  zero  czyli  nul!  Jeśli  ktoś  nie  wierzy,  niech  zajrzy  do  zbiorów  polskiej  Biblioteki  Narodowej,  dokąd  każdy  wydawca  ma  ustawowy  obowiązek  przekazać  bezpłatnie  dwa  egzemplarze  każdego  swojego  “produktu”.

Zdaniem  autora  pierwszej  w  Polsce,  Europie  i  na  świecie  książki,  która  przełamuje  to  tabu,  głównym  powodem  był  strach  przed  Michnikiem  i  imperium  Agory.  Tak  naprawdę  bowiem  dzieje  tej  spółki  (zwłaszcza  okoliczności  poczęcia,  narodzin  i  okresu  niemowlęcego)  zasadniczo  różnią  się  od  wersji  głoszonej  oficjalnie  “na  łamach”  przez  jej  właścicieli.  Mamy  tu  przysłowiowy  “szkielet  w  szafie”  oraz  “ukradziony  pierwszy  milion”! 

Jakie  więc  były  prawdziwe  realia?  Oddajmy  głos  Remuszce:

Spółkę  “Agora”  założyło  trzech  ludzi,  zrzucając  się  po...  pięć  złotych.  Od  władz  PRL  startujące  pismo  otrzymało  na  zasadach  wyłączności  przydział  papieru,  lokalu  i  telefonów  oraz  możność  druku  i  kolportażu.  Część  polskich  środowisk  opiniotwórczych  już  po  kilku  miesiącach  istnienia  dziennika  jęła  zarzucać  “Wyborczej”,  że  -  wbrew  obietnicom  i  nadużywając  zaufania  czytelników  -  z  gazety  całego  niezależnego  społeczeństwa  bardzo  szybko  przekształciła  się  w  pismo  prezentujące  poglądy  i  broniące  interesów  tylko  jednej  grupy  ideowo-politycznej.  Już  latem  1990  roku  Komisja  Krajowa  “Solidarności”  odebrała  “Gazecie”  prawo  posługiwania  się  znakiem  związku. 

Podnoszono,  że  dziennik  -  rezultat  Okrągłostołowej  umowy  społecznej,  a  więc  społeczna  własność  -  środki  na  powstanie  dostał  na  kredyt  od  państwa  i  przez  pierwszy  rok  rozwijał  się  na  prawach  monopolisty.  Podnoszono,  że  kierowany  przez  Michnika  zespół  miał  tylko  zorganizować  i  zarządzać  pismem.  Tymczasem  kierownictwo  “Gazety”  prywatnie  uwłaszczyło  się  nią  -  dobrem  publicznym  -  niczym  klasyczna  spółka  nomenklaturowa... 

Autor  uważa,  że  środowisko  “Wyborczej”  charakteryzuje  pewien  specyficzny  zestaw  cech,  do  których  zalicza  w  pierwszym  rzędzie  mentalność  Kalego,  klanową  solidarność,  wyraźnie  określoną  hierarchię  autorytetów,  funkcjonalno-organizacyjne  podobieństwa  do  mafii  (nie  w  sensie  prawa  karnego,  rzecz  jasna),  cenzurowanie  inicjatyw,  nieuczciwość  polemiczną,  poczucie  własnej  wyższości  i  nieomylności  oraz  antysemityzmową  fobię.

Stanisławowi  Remuszce  można  wierzyć,  bo  pracował  w  “Gazecie”  przez  pierwszy  rok  jej  istnienia  i  swe  tezy  udowadnia  na  konkretnych  przykładach.  Z  początku  ufał  Michnikowi,  ba,  nawet  patrzył  w  niego  jak  w  tęczę,  ale  -  co  dokumentuje  w  swej  książce  -  to  zaufanie  topniało  z  miesiąca  na  miesiąc  pod  wpływem  kolejnych  faktów,  które  widział  i  słyszał  na  własne  oczy  i  uszy,  “od  środka”.  Właśnie  ta  “odśrodkowość”  jest  jedną  z  głównych  zalet  narracji,  bo  co  innego  przypuszczać,  wnioskować  i  domyślać  się  z  pozycji  zewnętrznego  obserwatora,  a  co  innego  być  bezpośrednim  świadkiem  wydarzeń.

Czym  w  istocie  jest  ta  licząca  220  stron  i  dość  skromnie  wydana  książeczka?  Zbiorem  bardzo  rozmaitych  dokumentów  -  listów  prywatnych  i  otwartych,  oryginalnych  notatek  i  zapisków,  pism  i  zdjęć  ilustrujących  opisywane  wydarzenia  sprzed  lat,  a  także  opublikowanych  i  nieopublikowanych  artykułów  (w  tym  -  odrzuconych  przez  wewnątrzredakcyjną  cenzurę  “GW”).  Temu  wszystkiemu  towarzyszą  starannie  oddzielone  dzisiejsze  komentarze,  w  których  autor  bez  ogródek  przyznaje  się  do  ówczesnej,  jak    nazywa,  bezdennej  naiwności.  To  wyznanie  brzmi  szczerze  i  dodaje  wiarygodności  przedstawianym  relacjom.

Remuszko  dał  swej  książczynie  (tak    nazywa)  podtytuł  “kalejdoskop”,  ale  chyba  odpowiedniejszym  słowem  byłby  “witraż”.  W  miarę  bowiem  pochłaniania  kolejnych  stron  czytelnik  odnosi  dojmujące  wrażenie  oddalania  się  krok  po  kroku  od  wielkiego  witrażu.  Czytając  wstęp,  dotykał  szkła  prawie  nosem  i  widział  tylko  kolorową  plamę  pojedynczej  szybki;  z  odległości  metra  mógł  ujrzeć  już  czyjąś  twarz;  z  pięciu  metrów  dostrzegł  całą  postać;  teraz,  z  jeszcze  większego  dystansu,  zobaczył  grupę  osób,  a  pod  koniec  lektury  ujawniają  się  nie  tylko  wyraziste  kontury  i  barwy,  lecz  i  dynamika  obrazu.  To  naprawdę  wciąga!

W  liście  z  załącznikami,  przesłanym  ponad  stu  luminarzom  polskiej  kultury  i  politycznym  prominentom  w  grudniu  1991  roku,  Stanisław  Remuszko  napisał  znamienne  słowa:  Teksty  te  stanowią  tylko  mizerną  część  tych  wieści,  które  powinny  dotrzeć  jeśli  nie  do  całego  czytającego  społeczeństwa,  to  przynajmniej  do  jego  opiniotwórczych  środowisk.  Teksty  te  bowiem  dają  jedynie  blade  pojęcie  o  największym  w  naszej  współczesnej  historii,  mało  jeszcze  widocznym,  lecz  jakże  skutecznym  skoku  na  władzę,  na  faktyczna  czwartą  (media)  władzę  w  państwie  -    władzę,  która  w  pierwszym  roku  odzyskującej  wolność  Rzeczypospolitej  znaczyła  nieporównanie  więcej  niż  obecnie  (choć  i  dziś  publikatory  w  Polsce  grają  o  wiele  ważniejsza  rolę  niż  w  starych  demokracjach  Europy  i  świata).  Czy  prawda  o  tym  błyskotliwym,  rasowo  komunistycznym  okpieniu  milionów  ufnych  ludzi  ujrzy  kiedykolwiek  światło  dzienne?

To  ostatnie  pytanie,  mimo  upływu  czasu,  zachowało  niestety  swą  aktualność.  Remuszko  sprzedał  w  ciągu  miesiąca  dziesięć  tysięcy  egzemplarzy  swej  książki,  w  której  -  jak  podkreśla  -  nikt  nie  przeklina,  nie  ma  szpiegowskich  afer,  erotycznych  scen  ani  gangsterskich  porachunków.  Książka  trafiła  na  pierwsze  miejsce  list  bestsellerów.  A  mimo  to  -  z  nielicznymi  wyjątkami  -  do  dziś  nie  wspomniały  o  niej  ani  słowem  najważniejsze  ogólnopolskie  dzienniki  i  tygodniki,  ani  wiodące  rozgłośnie  radiowe  i  stacje  telewizyjne.  Czemu?  Autor  uważa,  że  w  obawie  przed  zemstą  “Gazety  Wyborczej”  i  całego  imperium  Agory,  która  jest  tak  wpływową  potęgą,  że  wszyscy  boją  się  jej  podpaść.  W  rozmowie  ze  mną  Remuszko  pokazuje  setki  listów,  jakie  otrzymał  po  wydaniu  książki  i  mówi:  “Jeśli  niemal  co  drugi  czytelnik  gratuluje  mi odwagi i pyta, czy się nie boję - to chyba jest coś na rzeczy?”.

  książkę  koniecznie  trzeba  przeczytać!  Na  jej  podstawie  mógłby  powstać  scenariusz  znakomitego  sensacyjnego  filmu  z  gatunku  political  fiction  (pamiętają  Państwo  “Washington  behind  closed  doors”?).  Niestety,  autor  pokazuje  nie  fikcję,  lecz  rzeczywistość.  Niestety,  ta  rzeczywistość  w  Polsce  trwa.  Ale  to  już  temat  na  inną  okazję.

                                                        Agnieszka  Przypkowska