Polskie "przygody prasowe" w Kijowie

lub : Co stoi na drodze słowa polskiego na Ukrainie

Za jeszcze nie tak dawnych czasów, w gorące lata pierwszej "odwilży" na Ukrainie (zaczynając od 1959 roku i później), na głównej ulicy Kijowa - Kreszczatiku były dwa punkty, przy których zawsze można było z przyjemnością, powiedzmy nawet z poczuciem określonej godności, chwaląc się tym przed obecnymi przypadkowymi gośćmi, porozmawiać po polsku z przyjaciółmi i prosto znajomymi.

Te punkty na Kreszczatyku - to był kiosk prasy zagranicznej obok Poczty Głównej i księgarnia "Drużba", w której sprzedawano wyłącznie książki zagraniczne. I przy kiosku, i w księgarni dominującym był język polski. W kiosku sprzedawano chyba dziesięciokrotnie więcej tytułów i egzemplarzy polskich gazet i czasopism niż w sumie ze wszystkich innych krajów,, zaś w księgami "Drużba" dział literatury polskiej zajmował taką samą powierzchnię, co wszystkie działy innych krajów razem.

Był jeszcze jeden punkt na Poczcie Głównej, działający wyłącznie na początku września każdego roku, gdzie była przyjmowana przenumerata na pisma zagraniczne na rok następny. Ludzi zajmowali kolejkę do okienka tej prenumeraty jeszcze od wieczora ostatniego sierpniowego dnia i "trzymali" kolejkę przez całą noc, żeby zdążyć rankiem zaprenumerować polską prasę.

Jestem pewnym, że w tamtych latach na przykład u "Kobiety i Życia" było więcej prenumeratorek w Kijowie niż w Warszawie. Bo wtedy żadna szanująca siebie dziewczyna w Kijowie nie mogła sobie pozwolić takiego, żeby nie otrzymywać do domu "Kobietę", zaś nowości z kolejnego numeru były wśród dziewcząt prawie obowiązkowym tematem przy spotkaniach towarzyskich i pogawędkach w pracy.

Było nawet całkiem sympatyczne zróżnicowanie: "Kobieta" i "PrzyJaciółka" - to, oczywiście, pisma "damskie", bardzo popularny "Przekrój" - tygodnik "inteligencki". Ale żeby "intelektualista" nie wiedział, kogo nadrukowano w kolejnym numerze "Twórczości" -było nie do pomyślenia. Pamiętam, jak w gronie przyjaciół (bynajmniej nie tylko Polaków) godzinami omawialiśmy każdą publikację w "Twórczości". Ale i było co omawiać - każde nowe opowiadanie Marka Nowakowskiego było "bombą", szkice Seweryna Pollaka - samą przyjemnością. A wiersze Herberta i Przybosia, a każdy rozdział "Przeglądu zagranicznego" w 'Twórczości", a literackie krysztaliki Eleutera-Iwaszkiewicza - to było to!

Bo była moda na znajomość języka polskiego w Kijowie! Byliśmy studentami różnych kijowskich uczelni, ludźmi różnych narodowości, ale normalnie prezentowaliśmy jeden drugiemu na urodziny książki i płyty w języku polskim i normalnie przy tym wznosiliśmy toasty "sto lat!" i "zdrowie pięknych pań!". Najpamiętniejszym chyba dla mnie było moje 24-lecie - nie tylko, że otrzymałem w prezencie zbiór opowiadań znajdującego się na strasznym "indeksie" Marka Hłaski, ale i przyprowadzono na urodziny, też w charakterze "prezentu", 100-procentowego Polaka, to znaczy osobę z polskim paszportem.

Tak, była moda na język polski i moda ta miała mocne podstawy. Oczywiście, że dla wielu ludzi znaczna część tego, co trafiało w języku polskim do Kijowa, było "łykiem wolności". Nie mam, niestety, tu miejsca na bardziej szczegółowe omówienie tego zjawiska. Chciałbym zatrzymać się na innej poważnej podstawie tej mody. 

Sprawa w tym, że w tamte lata Polska, uważam, zrobiła swoisty wyczyn wydawniczo-drukarski. Przy, powiedzmy, nie najlepszej bazie poligraficznej (w porównaniu na przykład z Czechosłowacją), przy dużych kłopotach z papierem, Polska w 60-70-ch latach wydała i sprzedała w Kijowie tak ogromną liczbę kapitalnie opracowanych pomocy naukowych do uczenia się języka polskiego, że to można bez przesady nazwać "polskim językowym natarciem" na Kijów. I twierdza" została "podbita".

Kiedyś Kijów był przepełniony pięknym podręcznikiem języka polskiego S.Karolaka i D.Wasilewskiej (zaczynając od 1962 roku ukazał się w około 20 wydaniach o łącznym nakładzie blisko pół miliona egzemplarzy), specjalnymi podręcznikami lingwafonicznymi, elementarzami, rozmówkami, słownikami na każde potrzeby i każdy gust.

Trwało tak do grudnia 1981 roku, kiedy jak zwykle wczesnym rankiem włączyłem Warszawę i nagle usłyszałem smutnego Chopina i komunikat. Natychmiast zatelefonowałem do znajomych i powiedziałem, żeby też włączyli Warszawę. Dalsze komentarze chyba nie są potrzebne. Wieczorem, w gronie przyjaciół mocno piliśmy, ciągle słuchając Warszawę. Było to w mieszkaniu mojego kolegi, zaś po mieszkaniu spacerowała piękna syjamska kocica kolegi, która już od roku miała imię-kryptonim "Sol", bo wtedy nawet umieszczenie w mieszkaniu na widocznym miejscu znaczka "Solidarności' stanowiło poważne niebezpieczeństwo.

Oczywiście, z kiosków, księgami i prenumeraty na kilka lat zniknęły wszystkie polskie tytuły. To był pierwszy poważny cios w popularność języka. Następnym jeszcze poważniejszym, moim zdaniem, ciosem, już natury nie politycznej, a ekonomicznej, było wprowadzenie, już w czasach "pieriestrojki", zaczynając od l stycznia 1991 roku, dostaw do Ukrainy zagranicznych gazet i książek wyłącznie za "twardą" walutę, której między innym wtedy zgodnie z ustawodawstwem nikt nie miał prawa mieć ani w kieszeni, ani na koncie.

W ten sposób okazało się, że już od prawie pięciu lat. w Kijowie nie można kupić ani polskiej gazety, ani nowej książki, zaś podręcznik języka polskiego można dostać wyłącznie przez ogłoszenie w prasie o poszukiwaniu takiego podręcznika.

Prawda, na początku 1992 roku z inicjatywy Związku Polaków na Ukrainie razem z gronem znajomych i przyjaciół zorganizowałem wydanie w języku polskim "Dziennika Kijowskiego".                   

Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Uważam, że takim wyjściem może być połączenie wysiłków i możliwości wszystkich polonijnych wydawców, działaczy kultury i sztuki, biznesmenów, prosto ludzi, dla których nie jest obojętna sprawa polskiego czasopiśmięnnictwa. Trzeba założyć społeczną organizację międzynarodową z siedzibą w Kijowie - Fundację Polonijnego Czasopiśmięnnictwa na Ukrainie, lub nawet - Fundację Polonijnych Inicjatyw Kulturalnych i Gospodarczych na Ukrainie.

Tematów zaś dla działalności takiej Fundacji nie zabraknie - były kiedyś w Kijowie polskie drukarnie i redakcje wielu pism (dziś trudno nawet znaleźć prosty skład w języku polskim), dawał piękne przedstawienia Teart Polski, była 80 lat temu przy Kreszczatyku "Kawiarnia Warszawska", klub polski "Ogniwo" - miejsca stałych spotkań inteligencji.

Taka Fundacja mogłaby również wziąć na siebie organizację kontaktów biznesmenów polonijnych z przedsiębiorcami Ukrainy z przeznaczeniem części zysków z wspólnej działalności firm na rzecz rozwoju prasy, wydawnictw i promocji inicjatyw w sferze oświaty, kultury i in.

Borys Szewczenko

„Dziennik Kijowski” Nr 6, 1995

 

 kontakt z nami:
     info@videofact2.com

VideoFact polska strona  


 

All rights reserved. VideoFact © 1999, 2000