|
Z Polski wyjechałem 13 XI 1981 r. W RFN dowiedziałem się o wprowadzeniu
stanu wojennego i represjach, jakie dotykają członków NSZZ „Solidarność”.
Od czasu, kiedy zaczęły do nas (działalność swoją prowadziłem wraz z żoną
– Jolą) docierać gazetki i czasopisma Solidarności Walczącej – od razu
spodobały mi się jej idee, zdecydowanie, radykalizm, konsekwencja. Od
samego początku jasne były dla mnie różnice między SW a TKK i RKS.
SW była organizacją, która wyraźniej niż inne organizacje kontynuowała
ideały Sierpnia. Bardzo krytycznie byłem nastawiony do TKK, do lansowanej
przez Komisji tezy o konieczności porozumienia z władzami, które to
porozumienie miało być jedyną szansą na poprawę warunków życia ludności i
na realizację niepodległościowych ambicji Polaków. Uważałem, że nie jest
prawdą posądzanie SW o brak obiektywizmu – w pismach SW dostrzegałem
zamiar znalezienia wspólnej drogi z NSZZ „Solidarność”. SW natomiast
odrzucała wszelkie formy „dogadywania” się z komuną i z takim podejściem
identyfikowałem się, ponieważ podobnie jak SW uważałem, że ze
zbrodniarzami nie można się porozumiewać. Tym bardziej, że podział PZPR na
frakcje, np. „liberalną” i „konserwatywną”, uważałem za oszustwo obliczone
na dekompozycję układu opozycyjnego w PRL. Natomiast z pism, które
dochodziły do mnie ze struktur związkowych wnioskowałem, że kierownictwo
NSZZ „S” (tzn przede wszystkim Wałęsa, TKK, doradcy) pokłada nadzieje w
podziałach wewnątrz aparatu władzy.
Mój pierwszy kontakt organizacyjny z SW miał miejsce w 1983 r. Po krótkim
okresie dogadywania szczegółów dostałem pismo od Kornela Morawieckiego, z
którego wynikało, że zostałem wybrany na przedstawiciela SW w... Hesji.
Decyzja taka była dla mnie niezrozumiała i nie do przyjęcia przede
wszystkim ze względów formalnych (miasto, w którym mieszkałem i mieszkam –
Moguncja [Mainz] nie leży w landzie Hesja, lecz jest stolicą landu
Nadrenia-Palatynat) i pragmatycznych (jako przedstawiciel organizacji na
jeden tylko z landów RFN, nie miałbym takiego dojścia do polityków i
takich możliwości propagowania idei SW, jakie miałem jako przedstawiciel
na całe Niemcy). Na szczęście po kilku miesiącach zostałem upoważniony do
reprezentowania SW na terenie całego RFN-u. Od razu zacząłem propagować
program SW. Dzięki pomocy niemieckich przyjaciół przetłumaczyliśmy na
język niemiecki „Naszą Wizytówkę”. Wydawaliśmy „Biuletyn Informacyjny”, w
którym od początku drukowaliśmy fragmenty wyjęte z pism SW. Oprócz pism SW
mieliśmy wiele innych pism i staraliśmy się zawsze przedstawiać różne
spojrzenia, poglądy na sytuację w kraju z preferencją jednakże dla pism
bardziej radykalnych, takich jak „SW”. Teksty te tłumaczyli moi niemieccy
przyjaciele. Pieniądze otrzymywaliśmy z datków, ze sprzedaży „Biuletynu”
oraz z wpływów, jakie przychodziły na Hilfskommitee „Solidarność” –
komitet, którego byłem przewodniczącym.
Osoby związane z NSZZ „S” zarzucały nam często, że działamy na szkodę
związku, gdyż nie chcemy włączyć się w ten szeroki nurt i podporządkować
się kierownictwu (w kraju TKK i Wałęsa, za granicą – Jerzy Milewski i
Biuro Brukselskie). Działacze Biura Brukselskiego, pytali mnie, z kim ja
się zadaję, sugerując, że Solidarność Walcząca nie jest organizacją, którą
można popierać. Stosunki z RWE od początku wyglądały dwojako: kontakty
mieliśmy z szefem Najderem, który był w miarę obiektywny i nie unikał
przedstawiania puktu widzenia SW na falach RWE; były to kontakty
najczęściej pozytywne. Archiwum RWE prowadził człowiek, który sympatyzował
z SW. Natomiast mniej pozytywne były układy z pozostałymi pracownikami RWE.
Uważam, że stosunek Milewskiego do SW był poprawny i wyważony. Takie
wrażenie odniosłem po rozmowach i spotkaniach z nim. Zdarzało się, że
pomagałem mu w zdobywaniu sprzętu dla „Solidarności” w kraju. Za taką
pomoc płacił. Było dla mnie jasne, że nie należy prosić Milewskiego o
pomoc finansową dla SW, bo w żadnym wypadku bym jej nie otrzymał.
Informacje telefoniczne od SW otrzymywałem z różną częstotliwością.
Materiały docierające do mnie wysyłałem do wielu ośrodków. Na terenie
Niemiec były organizowane konferencje prasowe. Informacje otrzymywane od
SW były również przekazywane do gazet i tygodników, część była drukowana [wycinki
z gazet niemieckich, które zamieszczały informacje na temat SW lub oceny
aktualnej sytuacji w Polsce znajdują się w archiwach prywatnych p. Wirgi].
M.in. za moim pośrednictwem artykuły o Polsce i SW ukazywały się we
„Frankfurter Algemeine Zeitung”. „Biuletyn Informacyjny” docierał najpierw
do wszystkich posłów Bundestagu, a w późniejszym czasie otrzymywali go
frakcje parlamentarne i poszczególni politycy.
Co najmniej dwa razy w Bonn była przez nas zorganizowana konferencja
prasowa. W Kolonii zorganizowaliśmy manifestację. Na tych konferencjach
najczęściej pytano mnie o ogólną sytuację w kraju, sugerowano, że należy
szukać kompromisu z władzami komunistycznymi, a nie walczyć. Niemcy
sądzili, że SW posługuje się bronią. SW postrzegana była jako organizacja
prawicowa. Choć retoryka socjalizująco-solidarystyczna świadczyła raczej o
lewicowości – nic im to nie przeszkadzało. Zaszeregowanie danej
organizacji jako prawicowej bądź lewicowej odbywało się w następujący
sposób: jeśli dana organizacja używa broni (a przecież sama nazwa już na
to wskazuje) i jest radykalnie antykomunistyczna, to znaczy, że się
znajduje na pozycjach skrajnie przeciwległych do lewicy komunistycznej,
czyli na prawicy.
Kurierzy i łącznicy, którzy zmieniali się na moją prośbę, stwarzali mi
często przeróżne problemy od charakterologiczych poczynając, a na
organizacyjno-formalnych kończąc. Listy od Kornela Morawieckiego
przychodziły zbyt rzadko, nieterminowo, informacje docierały z opóźnieniem.
O niektórych ważnych dla przedstawicielstwa w Niemczech sprawach
dowiadywałem się na końcu, np. instrukcje dotyczące wizyty Willy Brandta w
Polsce. Prof. Romuald Kukołowicz w 1985 r. upoważnił mnie do podpisywania
tekstów oświadczeń itp. za Kornela Morawieckiego. Napisałem po otrzymaniu
tego upoważnienia list do Willy Brandta podpisując się nazwiskiem Kornela
Morawieckiego. List ten został zamieszczony w „Biuletynie Informacyjnym”
oraz został posłany i odczytany w RWE. Kukołowicz również uczestniczył w
formułowaniu tego tekstu. Procedurą często przez nas stosowaną było
tłumaczenie i wysyłanie do wszystkich ważnych polityków, do ministerstw
apelów, oświadczeń i komunikatów Solidarności Walczącej.
We Frankfurcie nad Menem, po otrzymaniu zezwolenia od władz miejscowych,
zorganizowaliśmy stoisko informacyjne, na którym sprzedawaliśmy
wydawnictwa SW i „Solidarności” przetłumaczone na język niemiecki oraz
różne patriotyczno-solidarnościowe akcesoria: koszulki z napisem „Solidarność”,
plakietki, kartki okolicznościowe. Następnie, w siedzibie DGB (największa
niemiecka centrala związkowa) odbyliśmy spotkanie z politykami niemieckimi,
przedstawiając im naszą wersję wydarzeń w PRL.
Kolejną spektakularną akcją we Frankfurcie było wymalowanie i oklejenie
plakatami o treści antykomunistycznej i patriotycznej pociągu jadącego do
Polski. Za wymalowanie pociągu wytoczony został nam proces o niszczenie
mienia; sprawa została umorzona, gdyż ze strony polskiej władze niemieckie
nie otrzymały zaskarżenia o dewastację mienia. Najprawdopodobniej
komuniści nie chcieli robić rozgłosu wokół tej sprawy. Miałem już
konkretne informacje ze stacji radiowej SCdwestfunk, której dziennikarze
sugerowali zrobienie rozgłosu i ewentualny zwrot pieniędzy, jeżeli
peerelowskie PKP zażądają odszkodowania. Następnie w 1985 r.
zorganizowaliśmy ponownie w siedzibie DGB we Frankfurcie wystawę zdjęć
połączoną ze sprzedażą plakatów, plakietek, znaczków i wydawnictw SW i „Solidarności”.
W ogólnoniemieckiej RTV było kilkanaście wystąpień mających najczęściej
charakter wywiadu, na przykład przy okazji Międzynarodowego Dnia Obrony
Praw Człowieka (w Hessische Rundfunk) zostałem zaproszony do dyskusji na
temat łamania praw człowieka w Polsce. Większość wystąpień dotyczyła spraw
ogólnych, choć w każdym poruszałem kwestie programowe Solidarności
Walczącej i stosunek organizacji do aktualnie zachodzących zjawisk
politycznych i wydarzeń. W wywiadach byłem często pytany o mój stosunek do
kwestii zjednoczenia Niemiec; oczywiście zawsze – zgodnie z zasadami SW –
odpowiadałem, że naród niemiecki ma prawo do zjednoczenia. Kasety wideo ze
spotkań, dyskusji i wywiadów znajdują się w naszym archiwum.
Byłem zapraszany do następujących stacji telewizyjnych i radiowych: SAT 1,
SAT 3, Radio Luxemburg, radio berlińskie, telewizja landu Hesja i in.
Odbierałem w latach 1983-1987 telefony z pogróżkami; anonimy, w których
grożono mi różnymi karami, jeśli nie zaprzestanę działalności politycznej.
Po demonstracji, która odbyła się w Kolonii, byłem śledzony – nie przez
służby niemieckie. Natomiast przedstawiciele życzliwie do nas nastawionych
podmiotów politycznych ostrzegali nas przed mogącymi nastąpić aktami
prowokacji, takiej jak podrzucenie broni lub narkotyków do samochodu itp.
(miało to miejsce szczególnie po konferencji prasowej gen. Władysława
Pożogi, na której zostałem oskarżony o najgorsze zbrodnie). „Rzeczpospolita”
pisała, że przemycam broń i materiały wybuchowe dla SW. „Frankfurter
Algemeine Zeitung” zamieściła notkę na temat wypowiedzi gen. Władysława
Pożogi i pozytywny komentarz na mój temat.
Otrzymałem informację, że ludzie z Carlsbergu – państwo Gontarczykowie są
współpracownikami SB i należy na nich uważać. Jolanta Gontarczyk z mężem
należeli do Chrześcijańskiej Służby Wyzwolenia Narodów (założona przez
księdza Blachnickiego). Jolanta Gontarczyk była jej przewodniczącą.
Informację o ich grze na dwie strony przekazałem ks. Blachnickiemu.
Dotarła do mnie informacja, że ludzie ci chcą nam wytoczyć proces o
zniesławienie, zaraz potem jednak uciekli do Polski, co świadczy o tym, że
informacja była wiarygodna. W Polsce występowali w telewizji, podając się
za ludzi pracujących dla zagranicznych struktur „S”. Ludzie działający w
plskim podziemiu wiedzieli, że są to agenci UB. RWE dementowało informacje,
dotyczącą ich rzekomej współpracy z RWE. Informacja o Gontarczykach
dotarła do mnie od SW z kraju, od osoby o pseudonimie „Mea” [A. Zarach].
Kilkakrotnie przyjeżdżał do mnie prof. Kukołowicz i przekazywał mi
informacje ustne i listowne od SW i Kornela Morawieckiego. Odpowiedź
przekazywałem tą samą drogą lub organizowałem swoich ludzi.
Współpracowałem z kilkunastoma Niemcami. Z Polakami miałem kontakt raczej
tylko podczas demonstracji. Wysyłałem listy do Zbigniewa Bełza [do Kanady]
i Rafała Gan-Ganowicza [do Paryża] z pismami i znaczkami SW. Utrzymywałem
też kontakt z Tadeuszem Warszą w Londynie. Tadeusz Warsza był faktycznym,
choć nieformalnym, przedstawicielem SW w Anglii. Otrzymałem wiadomość, że
Tadeusz Warsza jest tajnym przedstawicielem SW i nie należy ujawniać jego
koneksji ze strukturami w kraju, nawet wobec środowisk zachodnich.
Nasz telefon był na podsłuchu stosownych służb niemieckich, ale nasza
działalność była oparta na lojalności wobec państwa niemieckiego.
W ciągu całej naszej działalności dostarczyliśmy do Solidarności Walczącej
w kraju co najmniej kilka tysięcy DM.
|
|