Z powodu podejrzenia o korupcję Zbigniew Farmus, najbliższy współpracownik wiceministra Romualda Szeremietiewa, nie otrzymał w ubiegłym tygodniu od Wojskowych Służb Informacyjnych zgody na dostęp do tajnych informacji. Przedstawiciel zagranicznego koncernu zbrojeniowego powiedział "Rz", że Farmus żądał od niego 100 tysięcy dolarów łapówki za "załatwienie" zamówienia na dostawę haubic. Szeremietiew ręczy za uczciwość swojego doradcy. Tymczasem sam wiceminister w ciągu czterech lat urzędowania poczynił inwestycje, na które nie ma pokrycia w dochodach.

Wiceministrowi Romualdowi Szeremietiewowi podlega w MON pion zajmujący się zamówieniami i przetargami. To on nadzorował przebieg najważniejszych przetargów, m.in. na dostawę haubic oraz największego i jeszcze nierozstrzygniętego - na zakup samolotu wielozadaniowego.

Asystent niedopuszczony do tajemnic

Kiedy w ubiegły wtorek przeprowadzaliśmy wywiad z wiceministrem Szeremietiewem, zapewniał, że Zbigniew Farmus "dopuszczenie do tajemnic" ma i na pewno dostanie nowe.

Po wejściu Polski do NATO i przyjęciu ustawy o ochronie informacji niejawnych, każdy urzędnik musi zostać drobiazgowo sprawdzony, według kryteriów NATO. Dopiero dokument, nazywany certyfikatem, przyznawany przez krajowe władze bezpieczeństwa (UOP lub WSI), uprawnia go do dostępu do tajnych informacji. Termin, w którym doradca Szeremietiewa musiał przejść tę procedurę, upłynął we wrześniu ubiegłego roku. Farmus o poświadczenie bezpieczeństwa wystąpił dopiero przed miesiącem. Wojskowe Służby Informacyjne, uwzględniając sygnały o podejrzeniach korupcji, odmówiły mu jednak wydania "poświadczenia bezpieczeństwa". W ubiegłym tygodniu zawiadomiły o odmowie kierownictwo MON i Kancelarię Premiera. Z uzasadnienia decyzji wynika, że Farmus "nie daje rękojmi zachowania informacji w tajemnicy".

Jednocześnie do kancelarii tajnej przy gabinecie wiceministra Szeremietiewa wkroczyła kontrola, która wykazała, że Farmus przez kilka miesięcy nielegalnie otrzymywał wgląd w tajne dokumenty. Odpowiada za to m.in. wiceminister Szeremietiew jako jego przełożony.

Wiceminister ręczy za doradcę

Romuald Szeremietiew podkreśla, że Zbigniew Farmus jest jego przyjacielem. Ufa mu i ręczy za uczciwość. Podkreśla, że jego asystent nie jest człowiekiem zamożnym. - Nie ma samochodu, mieszka w mieszkaniu komunalnym - mówi wiceminister. Zapewnia też, że nigdy nie miał żadnych sygnałów, aby jego doradca żądał łapówek.

- Powiedziałem Romkowi rok temu o docierających do nas sygnałach, że Farmus domaga się od zakładów zbrojeniowych łapówek, a bierze pieniądze nawet za umówienie z nim spotkania - opowiada poseł AWS. - Romek się tylko zaczerwienił i nic nie odpowiedział.

Działalność asystenta wiceministra jest powszechnie znana w środowisku przedstawicieli zagranicznych koncernów, polskich firm handlujących bronią i zakładów zbrojeniowych. Pierwsze sygnały na ten temat "Rz" otrzymała trzy lata temu. Kolejne - kiedy przygotowywaliśmy tekst o aferze w Wojskowych Zakładach Lotniczych w Bydgoszczy. - Farmus ma swojego człowieka, którego chce zrobić prezesem WZL w Bydgoszczy - opowiadał nam dwa lata temu człowiek związany z tym zakładem. - Farmus i (tu padło nazwisko byłego nieetatowego doradcy Szeremietiewa) zajmują się w rzeczywistości nieformalnymi działaniami w resorcie obrony.

Kilka miesięcy temu tygodnik "Nie" pisał, że jeden z najbliższych współpracowników wiceministra żąda od przedstawicieli przemysłu zbrojeniowego wpłat na utworzoną przez Szeremietiewa Fundację Niepodległości Polski. Fundacja mieści się w mieszkaniu przy Lwowskiej 11, opłacanym przez Kancelarię Sejmu. Pod tym samym adresem znajduje się warszawskie biuro poselskie Szeremietiewa.

Kolejna informacja nadeszła z prokuratury. W ubiegłym roku Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo (sygnatura V DS 138/00) w sprawie finansowania Ruchu dla Rzeczypospolitej (RdR) i Romualda Szeremietiewa przez Leszka G., oskarżonego o nielegalny handel z Jemenem okrętami ze Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni. Podczas przeszukania w mieszkaniu Leszka G. znaleziono kasetę z nagraniem jego rozmowy z mężczyzną o imieniu Bogdan i jeszcze jednym, którego imię nie padło. Z rozmowy wynikało, że Bogdan miał przekazać Szeremietiewowi 3,5 miliarda starych złotych (350 tys.). Prokuratura umorzyła śledztwo, ponieważ nie udało jej się ustalić, kim byli rozmówcy Leszka G.

Haracz za haubice

Kiedy rozstrzygano przetarg na haubice dla polskich sił zbrojnych, otrzymaliśmy następne sygnały. Przedstawiciel jednego ze światowych koncernów startujących w tym przetargu powiedział nam, że asystent Szeremietiewa zażądał od niego 100 tysięcy dolarów łapówki. Zastrzegł nazwisko do wiadomości redakcji, ale jest gotów potwierdzić to w sądzie.

Zbigniew Farmus zaprosił przedstawiciela koncernu do znanego warszawskiego pubu. - Chodziło o haracz. On żądał od nas pieniędzy. Groził, że jeżeli nie będzie 100 tysięcy papieru (100 tysięcy dolarów - przyp. red.), to nie ma szans, żeby kontrakt przeszedł - mówił nam przedstawiciel koncernu. Firma odmówiła zapłacenia z góry tej sumy. Wkrótce potem odpadła z przetargu, który nadzorował wiceminister Szeremietiew.

O rolę Farmusa w przetargu na haubice i oskarżenie przedstawiciela koncernu zapytaliśmy wiceministra. Stwierdził, że to niemożliwe, bo "pan Farmus nie miał żadnego kontaktu ze sprawą haubicy" i "nie spotykał się z przedstawicielami koncernów". "Rzeczpospolita" dotarła jednak do świadka spotkania, który potwierdził, że Farmus żądał od przedstawiciela koncernu 100 tysięcy dolarów.

Mówią inni

Mając oświadczenie przedstawiciela zagranicznego koncernu, przeprowadziliśmy też rozmowy z innymi reprezentantami branży.

Przedstawiciel znanej polskiej firmy handlującej bronią powiedział nam:

- Dałem Szeremietiewowi pieniądze na kampanię AWS.

- Ile? - pytamy.

- Kilkadziesiąt tysięcy złotych. Kiedy jednak, już jako wiceminister, chciał ode mnie pieniędzy na poczet przyszłych kontraktów z MON, odmówiłem. Wielokrotnie musiałem też odmawiać Farmusowi, który nie tylko otwarcie domagał się kasy, ale robił to arogancko, podnosił głos. Przypominam sobie scenę, kiedy niemalże krzyczał, mimo że znajdowaliśmy się w restauracji i nie byliśmy sami.

Doradca prezesa jednej z największych firm handlujących bronią opowiedział nam o koncernach francuskich. - Farmus zna w naszej branży niemal wszystkich. Słyszałem, jak od szefów konsorcjum francuskiego domagał się 200 tysięcy złotych dodatkowo, bo "szef jest niezadowolony, że dostał tak mało" - twierdzi.

- Byliśmy kiedyś w Katowicach i mieliśmy spotkanie w większym gronie, z przedstawicielami śląskiego biznesu - mówi polityk, współpracownik Lecha Wałęsy. - Dwóch z nich zaczęło mówić o kwotach przekazanych Szeremietiewowi na kampanię Wałęsy. Zaskoczyło nas to, bo ich nazwisk i takich kwot nie było w dokumentacji.

Znany poseł SLD przedstawił "Rz" inną historię. - Przedstawiciel jednego z zagranicznych koncernów, które przegrały przetarg w MON, mówił mi, i to w obecności dyplomatów ze swego kraju, jak kupował od Farmusa dokumenty - opisuje poseł. - Jego szefowie chcieli znać oferty konkurencji i tajne protokoły posiedzeń komisji przetargowej. Przedstawiciel ten opowiedział mi, że umówił się z Farmusem w jego gabinecie w budynku przy alei Niepodległości. Wymiana odbywała się niemal bez słów. Farmus przynosił żądany dokument i wychodził na pół godziny, a przedstawiciel w zamian przekazywał kopertę. Za każdy dokument dawał 10 tys. dolarów. Miał w ten sposób zdobyć trzy dokumenty i zapłacił 30 tys. dolarów. Kiedy mówiłem, że to niemożliwe i zapytałem o dowody, pokazał mi mikrofilm.

- Powtórzy pan to w sądzie?

- Tak.

W poszukiwaniu funduszy

Zbigniew Farmus jest cywilem i nie był wcześniej postacią znaną w środowisku wojskowym. Wiele lat spędził w Kanadzie, działając w Kongresie Polonii Kanadyjskiej; do dziś posiada paszport tego kraju. Tam poznał Szeremietiewa. Blisko związali się po powrocie Farmusa do Polski w latach 90. Obaj działali w komitecie wyborczym Lecha Wałęsy. Zajmowali się m.in. zbieraniem funduszy na kampanię prezydencką. W partii kierowanej przez Szeremietiewa - Ruch dla Rzeczypospolitej - Farmus był jego zastępcą. Po utworzeniu RS AWS ich partia została rozwiązana, a Szeremietiew i Farmus weszli do Rady Politycznej RS AWS. W kampanii parlamentarnej również zajmowali się zbieraniem funduszy wyborczych, głównie w branży zbrojeniowej. Po wygranych przez AWS wyborach Szeremietiew został sekretarzem stanu w MON, a Farmus jego doradcą i - jak twierdzi sam wiceminister - jego najbardziej zaufanym człowiekiem. Zasiada też w radzie nadzorczej Cenreksu, państwowo-prywatnej firmy handlującej bronią.

Kiedy po rozpadzie koalicji AWS - UW rozeszła się pogłoska, że Szeremietiew obejmie funkcję ministra, Farmus nie krył nadziei związanych z awansem szefa. Spodziewał się zająć jego miejsce. Jak powiedział nam wiceminister, do zakresu obowiązków jego asystenta należą sprawy zagraniczne i związane z NATO. Jest także współprzewodniczącym komisji polsko-izraelskiej. W MON pracuje też syn Farmusa, Miłosz. Jego gabinet znajduje się obok gabinetu ojca.

Mimo prób nie udało nam się porozmawiać ze Zbigniewem Farmusem. W czasie wywiadu z Romualdem Szeremietiewem nie było go w budynku. Wiceminister poproszony o kontakt z jego asystentem stwierdził, że Farmus "nie lubi rozmawiać z dziennikarzami". Bez reakcji pozostało także nagranie wiadomości na telefon komórkowy Farmusa z prośbą o kontakt. Na faks wysłany przez naszą redakcję do sekretariatu wiceministra otrzymaliśmy odpowiedź od rzecznika prasowego Szeremietiewa, że Zbigniew Farmus nie może skontaktować z nami, bo "przebywa obecnie na urlopie, a jego powrót do pracy planowany jest w drugim tygodniu sierpnia br.".

Inwestycje wiceministra

Pierwszy zastępca szefa MON ręczy za Farmusa. Tymczasem sam może mieć kłopoty. Jak ustaliliśmy, przez cztery lata urzędowania Romuald Szeremietiew zainwestował ponad milion złotych. Wiceminister nie potrafi przekonująco wyjaśnić, skąd wziął pieniądze na te inwestycje.

- Pierwszym zakupem ministra, w 1998 roku, była lancia kappa, warta ponad sto tysięcy złotych.

- Krótko potem Szeremietiew kupił działkę o powierzchni dwóch tysięcy metrów kwadratowych w podwarszawskim Zalesiu Dolnym, atrakcyjnej willowej miejscowości. Cena gruntu, według miejscowego biura handlu nieruchomościami, wynosi w tym miejscu około 60 dolarów za metr, a w 1998 roku była nieznacznie niższa. Wartość działki to około 450 tysięcy złotych.

- Na działce wiceminister wybudował dom. Budowa trwała do zeszłego roku i kosztowała - według wiceministra - 420 tysięcy złotych.

Minister Szeremietiew kupił samochód taniej, niż wynosi jego cena katalogowa, bo za około 60 tysięcy zł. Działka kosztowała około 450 tysięcy złotych. Jeżeli przyjąć koszt budowy domu podawany przez ministra, czyli 420 tys. zł, to minister tylko na to wydał ponad 900 tysięcy.

W rozmowie z nami Szeremietiew powiedział, że miał 200 tysięcy oszczędności i wziął 320 tysięcy złotych kredytu. Pytany, skąd pochodziły pozostałe pieniądze, oświadczył, że dostał 200 tysięcy zł pożyczki od osoby prywatnej. Daje to razem 720 tysięcy złotych. A zatem nawet doliczając tę "prywatną pożyczkę" wiceminister wydał więcej, niż posiadał. Brakuje źródła pochodzenia około 200 tysięcy złotych, nie licząc wykończenia domu wewnątrz, jego wyposażenia i utrzymania, ogrodzenia z bramą sterowaną pilotem, systemu alarmowego z kamerami i monitoringiem (stała łączność z firmą ochroniarską).

Kredyt wzięty w 2000 roku na budowę domu wiceminister ma spłacać przez 20 lat, a raty szacuje na około 7 tys. zł miesięcznie, czyli niewiele mniej niż wynoszą jego miesięczne dochody. Ponadto wiceminister przyznaje, że ktoś, kto udzielił mu prywatnej pożyczki z odroczonym do 2005 roku (lub 2006 roku) terminem spłaty, może zażądać w każdej chwili zwrotu pieniędzy. Wiceminister odmówił podania nazwy firmy, która wybudowała dom, oraz nazwiska osoby, która dała mu prywatną pożyczkę.

W wywiadzie udzielonym "Rzeczpospolitej" Szeremietiew twierdzi, że na każdą złotówkę ma rachunki i że ze wszystkiego może rozliczyć się w urzędzie skarbowym.

- By: Bartol Kittel & Anna Marszalek

Zobacz takze: