|
Z Lechem Wałęsą, byłym przywódcą
Solidarności, rozmawia Jarosław Zalesiński.
Twierdzi Pan, że wie, kto jest "Bolkiem". Wie Pan czy
tylko przypuszcza?
LW: Mam dowody, i to
niezaprzeczalne. Każdy roztropny człowiek będzie musiał przyznać, że racja
jest po mojej stronie. Długo to trwało, ale znalazłem i mam dowody.
Jakie?
LW: Pyta pan jak esbek.
Jak dziennikarz.
LW: Ale ja w taki sposób nie chcę z panem rozmawiać. Wie
pan, kiedy ujawnię te dowody? W każdym razie nie w naszej rozmowie. Tydzień
po wydaniu książki. Przejrzę ją, a potem zaproponuję autorom wspólną
konferencję prasową, na której ujawnię "Bolka".
Kłopot polega na tym...
LW: To pański kłopot.
Nie, nasz wspólny, i polega na tym, że "Bolek", tak jak
go już przedstawił Sławomir Cenckiewicz w swojej poprzedniej książce "Oczami
bezpieki", ma pewne cechy wspólne z Panem.
LW: Tak jest. Pracował na przykład na tym samym stoczniowym
wydziale...
Jeszcze raz powiem: znalazłem go. I poproszę o
następne pytanie. Tyle lat cierpiałem z powodu tej sprawy, że teraz mogę
jeszcze poczekać na ten tydzień po wydaniu książki. I wtedy ośmieszę IPN.
...a poza tym "Bolek" został złamany po strajku
w Grudniu '70. Esbek, z którym rozmawiał Krzysztof Wyszkowski, twierdzi, że
to chodzi o Pana.
LW: Wyszkowski powinien się teraz szybko ze swoich oskarżeń
wycofać i przepraszać, bo przegra sprawę w sądzie. A jego esbek mówi tylko
tyle, że coś usłyszał od drugiego esbeka. Po co pan o takie bzdury pyta?
Esbek mówi sprzeczne rzeczy, z tym się zgadzam,
ale opisuje różne konkretne sytuacje. Na przykład że był Pan w grupie
stoczniowców zatrzymanych po strajku w Grudniu '70, których autokarem
przewożono na przesłuchania z hotelu przy ul. Tuwima. Był Pan w takiej
grupie?
LW: To nieprawda. Ja nawet nie wiem, gdzie jest hotel przy
Tuwima, nigdy w nim nie byłem. Wiem tylko, że taki stoczniowy hotel był i że
moi koledzy w nim mieszkali, ale gdzie to było? Ja mieszkałem przy
Klonowicza. Ale to nie jest przecież istotne.
Istotne jest to, co się kryje za Pana zdaniem: "Coś
tam podpisałem". Pan od lat mówi: "sznurówki".
LW: Tak, sznurówki.
Czyli takie zwyczajne kwity, jak przy
zatrzymaniu? Że oddano Panu sznurowadła?
LW:
Właśnie. Ale mówię jeszcze coś takiego, że nie wiem, jak bym się zachował,
gdyby mi zaproponowano współpracę. Naprawdę, przysięgam, nie zaproponowano
mi współpracy. Dzisiaj jestem nawet o to wściekły.
Bo?
LW: Bo mnie zlekceważyli. Pracowałem wtedy w Gdańsku od
jakichś dwóch lat. Komuna była wtedy bardzo zarozumiała. Co ich obchodził
jakiś robotnik, niewykształcony, który tak krótko pracował w stoczni. Według
ich rozpoznania byłem jakimś nic nieznaczącym młodzikiem. Dlatego nikt mi
współpracy nie proponował. Dzisiaj wydaje mi się, że i tak bym takiej oferty
nie przyjął. Ale wiedzieć na pewno nie mogę. Dlatego tak się wściekam, kiedy
teraz ktoś twierdzi, że SB mnie zwerbowało, skoro w ogóle nie było takiej
propozycji. To poniżające.
Jeśli Pan nie podpisywał zobowiązań o współpracy,
co miał Pan na myśli, pisząc np. w "Drodze do wolności" o jakichś swoich "momentach
słabości"? Niepotrzebne były na przykład te
rozmowy. Gdzie i kiedy prowadzone?
LW: A pan znów jak na przesłuchaniu. W stoczni. Wzywał mnie
kierownik, wchodzę, patrzę, siedzą jacyś panowie, nie wiem, kto to jest.
Kierownik wychodzi, mówi tylko: "Ci ludzie są do pana". Trzeba było
powiedzieć: "nie znam ich", wyjść i nie rozmawiać. A ja dość ochoczo
rozmawiałem.
Z tej słabości?
LW: Nie o to chodzi. Chciałem chronić tych, którzy brali
udział w strajku. W grudniu zrozumiałem, że my nie mamy żadnej szansy na
zwycięstwo. Dlatego że zwycięstwo trzeba zorganizować. A my nawet nie wiemy,
kto jest kim. Bałem się, że SB powyłapuje najlepszych ludzi. Dlatego mówiłem
dużo, podpuszczałem.
Ale z tych rozmów powstawały potem raporty.
LW: Dlatego dzisiaj rozumiem, dlaczego w aktach SB są
stwierdzenia, że Wałęsa był wykorzystywany operacyjnie. A ja unikałem
otwartej konfrontacji z nimi, ale walczyłem dalej i dlatego jako jedynego
wyrzucono mnie ze stoczni. Czy agenta by wyrzucono ze stoczni? Czy Pan w to,
co mówię, wreszcie uwierzy?
Sąd lustracyjny, stwierdzając, że złożył Pan
prawdziwe oświadczenie lustracyjne, podkreślił, że nie ma oryginałów
dokumentów świadczących o Pana współpracy.
LW: No właśnie.
Za to w Pańskiej teczce jest mnóstwo dokumentów
pokazujących, że SB wykorzystywało operacyjnie osoby z Pańskiego otoczenia.
W tym i te, które oskarżają Pana o bycie agentem. Wykorzystywano ich poza
ich wiedzą oczywiście.
LW: Przecież SB musiało coś robić.
Wszystkie te sprawy byłyby dzisiaj pewnie jaśniejsze, gdyby nie zostało
zniszczone te 75 tomów moich akt.
Sugerował Pan w przeszłości, że te kwity na Pana
SB podrzucało różnym osobom z opozycji, po to by zaczęły działać przeciw
Panu.
LW: Do IPN mam pretensje, że wszystkich tego rodzaju
okoliczności nie zbadali. A to przecież zawodowcy. Powinni starać się dojść
do prawdy. Wielu rzeczy nie wyjaśnili.
Czego na przykład?
LW: Na przykład kto i po co podrzucił Annie Walentynowicz w
czasie jej internowania te dokumenty. Dlaczego jej, a nie komu innemu?
Odpowiedź jest prosta: chciano mnie tym złamać. I chciano podzielić
Solidarność. A podrzucono Walentynowicz, bo wiedziano, że dużo mówi, że jest
plociuch i że jest ze mną skłócona. Dlatego materiały trafiły do niej. A ja
słyszałem wtedy od nich...
Kiedy Pana zmiękczali w "internacie"?
LW: Tak, słyszałem: "Zobaczy pan, koledzy pana załatwią".
Odpowiadałem: "Nic na mnie nie macie, jestem święty". "Zobaczy pan" -
odpowiadali. I podrzucili Walentynowicz te materiały. Podobno Walentynowicz
zachowała się wtedy dzielnie i ich nie uruchomiła. Ale te dokumenty są w
obiegu do dzisiaj.
Ale kiedy indziej sugerował Pan, że podrobiono
je, kiedy decydowała się sprawa pokojowego Nobla dla Pana...
LW: Nie, wtedy je ponownie wykorzystano.
Wyjaśnienie prawdy leży w Pana interesie. Nie powie
Pan, kim według Pana jest "Bolek"?
LW: Nie dowie się pan tego ode mnie. Tyle już czekałem,
tyle mnie opluto, wytrzymam. Ci historycy spisali materiały SB, a mnie nawet
o nic nie zapytali. Uwierzono bezpiece, a nie Wałęsie. Tego im nie daruję.
Czyli spotka się Pan z nimi w sali sądowej? Czy
jednak na tej wspólnej konferencji prasowej?
LW: Chcę tylko, żeby się publicznie ośmieszyli, dlatego
oczekuję tej wspólnej konferencji. Wtedy odsłonię - zobaczcie, na czym to
polegało.
|
|