Zakulisowe obszary transformacji ustrojowej

Mówiąc o lustracji często podkreśla się konieczność dotarcia do prawdy o systemie komunistycznego zniewolenia. To jednak nie wyczerpuje sprawy. Cywilizowana, ale dość szeroko zakrojona lustracja, to jedyna procedura, dzięki której możemy rozpoznać ważne mechanizmy transformacji ustrojowej. Mechanizmy odpowiedzialne za przewlekłe schorzenia III RP.

Bez lustracji nie będziemy w stanie rozwikłać zagadki, którą sformułował Lech Kaczyński, mówiąc o dziwnym pomieszaniu "ludzi, którzy mieli wspaniałą przeszłość i rzeczywiście walczyli bohatersko z komunizmem, z ludźmi, którzy mieli przeszłość ohydną". Jednak już dziś można podjąć próbę socjologicznego opisu przestrzeni słabości i zła w III RP. Przestrzeni podtrzymywanej, a w niektórych obszarach ciągle wzmacnianej, przez brak cywilizowanej i szerokiej lustracji. Będzie to opis trójwarstwowy.

Warstwa pierwsza - gracze

Często wskazywanym symptomem uwiądu III RP są afery wybuchające na styku gospodarki i polityki. Spójrzmy na nie chłodnym okiem. Afery można robić po amatorsku oraz profesjonalnie. Na czym polega tu profesjonalizm? Na doborze osób, które potrafią trzymać język za zębami, kłamać i rozpoznawać kłamstwa innych. Osób zdyscyplinowanych w grze zespołowej, ale potrafiących twórczo reagować na wydarzenia.

Polega na koordynacji zespołowych działań. Na łączeniu różnych zasobów - informacji, pieniędzy, dojść i wyjść; na przygotowaniu wariantów awaryjnych i operacji osłonowych. Na odwracaniu uwagi postronnych obserwatorów; na wplataniu podstępów w naturalne toki zdarzeń; na rozpisywaniu zadań na różne - na pozór ze sobą niezwiązane - ręce.

To wszystko elementarz tajnych służb, a zwłaszcza wywiadu. Być może irytująca niesprawność państwa w zwalczaniu afer bierze się m.in. stąd, że maszyneria państwa staje naprzeciw rodaków stosujących wobec swoich metody, które opanowali w celu infiltracji terytorium wroga. Z tego typu przeciwnikiem nie uporają się źle zarządzane i często zdemoralizowane policja, prokuratura i sądy.

Nie tylko ze względu na własne słabości, ale także ze względu na naturę wroga, który często przenika do ich szeregów, który ma przełożenia na media, którego kontaktów nie jest w stanie rozgryźć najbardziej nawet inteligentny i oddany prokurator (załóżmy romantycznie, że mający wsparcie swoich szefów).

Nie sposób bowiem zidentyfikować powiązań z definicji ukrytych i na swoją ochronę przywołujących argumenty racji stanu, osłony aktywów tajnych służb, tajemnicy handlowej etc. Gracze to sami najbardziej swoi: zdemoralizowani w układzie. Nie jest ich tak wielu: kilka, może kilkanaście tysięcy. Ale są dobrze uplasowani i potrafią koordynować swoje działania.

W tej grupie chodzi nie tylko o ludzi ongiś zdeprawowanych; idzie także o dzisiejszych przestępców. Układ zainfekował naszą demokrację i gospodarkę grą na haki, podejrzliwością i paraliżem decyzyjnym. Próbowali te powiązania prześwietlać uczciwi policjanci, prokuratorzy i sędziowie. Próbowali, dopóki nie zauważyli, że "kopią się z koniem" (może dzięki tej formule Marek Belka ma poczesne miejsce w dziejach III RP).

 W tym przypadku lustracja jest niezbędna jako pomoc śledcza dla policji i prokuratury. Jednak lustracja tej grupy rzuci światło jedynie na część mechanizmów - gracze nie działają bowiem w próżni. Istnieje warstwa osób, będąca dla nich istotnym zapleczem.

Warstwa druga - fellow travellers, czyli zastraszeni

Tę warstwę tworzą już tylko sami swoi: tajni współpracownicy i kontakty operacyjne. To ludzie przez służby zdemoralizowani, ale po 1989 roku pozostawieni samym sobie. Współpracowali, ale nie zostali włączeni do żerującego na transformacji układu. Mimo to odgrywają dlań istotną rolę.

Nie trzeba nimi bezpośrednio sterować - robi to ich przeszłość. A dokładniej strach przez jej ujawnieniem. W tej grupie są zdeprawowani, choć niekoniecznie przestępcy. Nie wykonują poleceń w grach rozpisanych na role, nie robią rozgałęzionych interesów. Mało kto zna ich przeszłość. Ale oni sami wiedzą..

Nie, niekoniecznie to, że pracowali dla instytucji będącej głównym instrumentem sowieckiego panowania nad Polską. Wiedzą, jaka jest moc tajnych służb. Wiedzą, że są instytucje, z którymi nie można zadzierać, które potrafią sterować pozornie przypadkowymi zdarzeniami.

Takimi przekonaniami infekują swoje najbliższe otoczenie: "Nie wychylaj się", "Nie wychodź przed szereg". Gdy ktoś zaczyna walczyć z układem (lub układzikiem), pytają: "Nie boisz się?". Ilu takich "troskliwych" pytań trzeba, by zachwiać determinacją najuczciwszego nawet prokuratora?

Ludzie warstwy drugiej to swoista rozproszona, nie opłacana (choć nie do końca i nie zawsze nieświadoma) agentura wpływu. Czyjego? Graczy. Fellow travellers wiedzą, że lustracja jest niepotrzebna, a dekomunizacja nie-do-wykonania; że trzeba wybrać przyszłość; że nie należy przesadzać z IPN. I uprzejmie nie kryją przed nami swych cywilizowanych poglądów. Poglądów często pochodnych wobec ich biografii.

Ilu ich jest? Tylu, ilu agentów tajnych służb Peerelu - kilkaset tysięcy. Gdzie są? W mediach. W firmach. W spółdzielniach mieszkaniowych. W partiach politycznych. Na uczelniach... Efektem ich wpływu była zapewne nieobecność w dyskursie publicznym wielu motywów, o których dziś głośno.

Motywów, które zaczęto podejmować dopiero po ujawnieniu afery Rywina. W stosunku do takich ludzi lustracja jest potrzebna, by odróżnić autorytety pozorne od fałszywych. Byśmy mogli domagać się od osób wywierających istotny wpływ na kontury życia publicznego ukazania ich balastu życiowego; prywatnego balastu, który stał się - drogą wpływu społecznego - balastem dla III RP.

Niestosownie byłoby zapomnieć, że są wśród nich ludzie złamani i sponiewierani przez służby. Ale naiwnością - niedopuszczalną w przypadku badacza - byłoby pomijanie tego, że pobudki sporej części z nich były nader niskie. To do nich odnoszą się słowa historyka z IPN Pawła Machcewicza: "Zwykle godność ludzką można było kupić już za połowę średniej krajowej, czasem dorzucano paszport. I to jest porażająca wiedza". To jednak nie koniec.

Warstwa trzecia - chór

Tu sytuacja jest w sensie psychologicznym i socjologicznym najsubtelniejsza. Tu nie mamy do czynienia z "ichnimi" samymi swoimi. Tu już występują "nasi" - nasi, którzy dzięki wpływom dwóch pierwszych warstw - ulegli antylustracyjnej histerii. Jak to się stało? Poza osobami, które współpracowały z ogniwami komunistycznego państwa policyjnego, były bardzo liczne grupy, które przez to państwo zostały dotknięte, czy - może lepiej - ukąszone.

To nie muszą być osoby zdemoralizowane, raczej takie, które paraliżuje niepewność. Niepewność dotycząca tego, jak w aktach utrwalono np. ich służbowe kontakty z oficerami SB. Niepewność, czy nie przekroczyli jakiejś granicy plotkując z funkcjonariuszami. Obawa, że może jednak zawiedli. W chórze są także ci, którzy uwierzyli, że za samo oddychanie w Peerelu można było dorobić się teczki. Tutaj także należy umieścić tych, dla których kwestią smaku jest nie ruszanie ubeckich archiwów, którzy brzydzą się radykalizmu (w tym etycznego). Przynajmniej część z nich zwątpiła w samych siebie.

Ów brak wiary i pewności wytwarza trudno uchwytną metodami badawczymi nauk społecznych warstwę świadomości lub podświadomości społecznej, która jest podglebiem dla rozwoju dalszych schorzeń. "Nic nie róbmy, może się samo ułoży". "Nie należy nikogo potępiać, bo przecież...". "Chyba nie pójdziemy w tej sprawie do sądu". Chórzyści raczej nie użyją haków, ale czy potrafią sprzeciwić się, gdy robi to ktoś inny? Zazwyczaj nie korumpują, ale czy mają odwagę przeciwstawiać się korupcji? Nadmierna wyrozumiałość wobec słabości tworzy grunt, na którym zakorzenia się anomia - rozpad norm społecznych, któremu towarzyszy pojawienie się reguł nieformalnych i rozmazanych (zatem: antyreguł), opartych na układach, przysługach i odmowie wiedzy.

 W czasie transformacji, gdy ład instytucjonalny jest chwiejny, mamy do czynienia z liczną warstwą ludzi, którzy utracili zdolność jasnego osądu moralnego. Powziąwszy wątpliwości wobec samych siebie, nie chcą oceniać innych. Problem w tym, że gdy polska rzeczywistość dramatycznie domaga się śmiałych decyzji, oni pozostają sparaliżowani przeszłością.

Tu idzie nie o przestępców i nawet nie o zdeprawowanych. Tu idzie o zagubionych, słabych, pełnych wątpliwości co do tego, co im wolno. Tu idzie o odmowę wiedzy, raczej podświadomą aniżeli cyniczną. Ilu ich (nas?) jest? Jeśli weźmiemy pod uwagę cały Peerel, to ukąszonych przez państwo policyjne jest pewnie ze dwa - trzy miliony. Może więcej. Tu impuls lustracyjny jest potrzebny, by dać odwagę konfrontacji z własną biografią.

W wielu przypadkach wystarczy po prostu rozwiać niepokój: pokazać, że w wyniku jednej rozmowy z SB nie można było zostać TW, że przypadkowe plotki o kolegach z pracy nie czyniły donosicielem. Ale i trzeba - jest spory obszar niepewności - dać zagubionym szansę wyznania swoich obaw. Jak zauważyła Jadwiga Staniszkis: "Ludzie, którzy uważają, że gdzieś zawiedli, zaczną jeszcze raz robić rachunek sumienia. I to może najbardziej pomóc".

Lustracja jest potrzebna, by dać chórzystom szansę oczyszczenia się, niekiedy publicznej spowiedzi i by nam wszystkim pozwolić zrozumieć znaczenie wybaczania - innym i sobie. Po co więc lustracja? By graczy namierzać, odsuwać od wpływu na życie publiczne i karać (chyba że zdecydujemy się na wariant abolicyjny, o którym pisał Andrzej Zybertowicz, komentując sprawę Rywina - "Rzeczpospolita", 8 marca 2003). Fellow travellers należy ujawniać i piętnować tylko wtedy, gdy już w III RP zabrali się za wytyczanie konturów naszej wolności, demokracji i prawa.

Chórzystom trzeba dać możność uzyskania spokoju, wybaczenia i skonstruowania siebie na nowo. Stąd potrzeba Komisji Prawdy i Wybaczenia. Bez prawdy i wybaczenia nie "dotlenimy" naszego cherlawego życia obywatelskiego. Michnikowe wybaczenie przez amnezję okazało się skuteczne tylko powierzchownie. I na krócej niż rzecznicy takiego podejścia się spodziewali.

To m.in. ta amnezja przyczyniła się do anemicznego i fasadowego charakteru naszej demokracji. Kilka lat temu profesorowie Jerzy Hausner i Mirosława Marody opisali zjawisko instytucjonalizacji nieodpowiedzialności. Nie potrafili jednak, naszym zdaniem, trafnie zidentyfikować ani źródeł tego zjawiska, ani mechanizmów podtrzymujących jego masową skalę.

Wskazane tu trzy wymiary lustracji trzeba wziąć pod uwagę, by uzupełnić ustalenia tych badaczy. Wyodrębniwszy te trzy warstwy, lepiej uchwycimy to, co nazywane bywa kulturą bezkarności. Ale nie tylko.

Czy (po Rywinie) można pisać o funkcjonowaniu mediów bez uwzględnienia wymiaru zakulisowego?

Czy (od czasu komisji orlenowej i PZU) można bez analizy wymiaru agenturalnego analizować nieprawidłowości małych i wielkich prywatyzacji?

Czy (po Starachowicach) można pisać monografie środowisk lokalnych w Polsce bez uwzględnienia układów polityczno-kryminalnych?

A w wymiarze ogólniejszym: Czy stać Polskę na dalsze odsuwanie wiedzy o zakulisowych obszarach transformacji ustrojowej?

Bez lustracji poprawnie nie zdiagnozujemy polskich problemów. Bez spojrzenia w oczy złu komunizmu nie będziemy w stanie uporać się ze słabościami dzisiejszymi. Zaglądanie do archiwów to ani pornografia emocjonalna, ani babranie się w szambie, to pierwszy krok do - użyjmy słów dużych - oczyszczenia duszy narodu.

Nie mamy jednak złudzeń. Gracze zdefiniowali już swoje interesy - są twórcami demokracji fasadowej i będą jej bronić. Wśród zastraszonych fellow travellers są pewnie i tacy, którzy chcieliby oczyścić swoje życie.

Ale w oceanie paskudztwa, jaki rozlał się po III RP, nie widzą sensu takiej przemiany. To do chórzystów głównie ten tekst. By zauważyli, że gracze nie są tak silni jak jeszcze kilka lat temu.

I by zechcieli uznać, że to nasza determinacja wyznacza granice determinizmów społecznych.

RADOSŁAW SOJAK
ANDRZEJ ZYBERTOWICZ

Dr Radosław Sojak pracuje w Instytucie Socjologii UMK. Ostatnio opublikował "Paradoks antropologiczny: Socjologia wiedzy w poszukiwaniu ogólnej teorii społeczeństwa", Wrocław: FNP 2004.

Profesor Andrzej Zybertowicz jest dyrektorem Instytutu Socjologii UMK. Opublikował m.in. "W uścisku tajnych służb: upadek komunizmu i układ postnomenklaturowy" (Komorów 1993) oraz "Privatizing the Police-State: The Case of Poland" (London - New York 2000; wraz z Marią Łoś).

 

 

glowna strona videofactu