EDWARD DUSZA
Klasa społeczna zdolna do wszystkiego. Historia załamuje w tym miejscu ręce, bo nie wiadomo, jaki wydać werdykt: użyteczni czy szkodliwi? Patrioci czy kosmopolici? Wyrokować niezmiernie trudno. Zresztą nie warto. Było i tak, i tak.
Polska zaś była dziwnym krajem, rojącym się od książąt i hrabiów (inne tytuły były mniej popularne), pomimo iż na terenie Rzeczypospolitej żadnych tytułów używać nie było wolno. Byli tylko książęta Rzeczypospolitej – bracia wybranego królem Stanisława Augusta (gwoli ścisłości, Antoni mu było, imię August przybrał sobie po wyborze) i tytuły litewskie, zatwierdzone unią lubelską. Polska szlachta (bo ona była motorem praw) nigdy nie dopuściła do wywyższania poszczególnych rodów na terenie kraju. Nawet królewskich dzieci nie tytułowano książętami, stosując w zamian tytuły: „młodsza pani królowa” (jak w przypadku córki Władysława Jagiełły) czy „królewna” i „królewicz”. Synów Sobieskiego dożywotnio tutułowano „Ich Królewskimi Mościami”, nie książętami, bo nie byto w Rzeczypospolitej takiego obyczaju. Annę Jagiellonkę nazwano natomiast „infantką”, na przekór wszystkiemu, co powiedziano wcześniej. Był to akurat bardzo arystokratyczny tytuł hiszpański, przysługujący wyłącznie dzieciom królewskim, zrodzonym w zaczarowanym kręgu władzy. W teorii Sobieski, Radziwiłł i Czartoryski to zwykła szlachta, równa panu Pipsztyńskiemu herbu Rura czy Stolarskiemu herbu Hebal. Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie i każdy „herbowy” mógł w teorii zostać elektem, czyli zdobyć koronę. Teoria teorią, a życie życiem, stąd tytułów cudzoziemskich: austriackich, hiszpańskich, inflandzkich, ukraińskich, litewskich w Rzeczypospolitej było co niemiara. Zwłaszcza dużo pętało się kniaziów, litewskich czy ukraińskich, bo w tych krajach Rzeczypospolitej posiadacz dwóch kóz i jednego barana kniaziem zwzwyczaj bywał. Takich to kniaziów zatrudniali później na swoich dworach dumni Radziwiłłowie i Czartoryscy, przechwalając się, że im za rękodzielnych książęta starożytni służą.
Zadziwiała ta arystokracja Rzeczyspospolitej – litewska, polska i ruska – Wschód i Zachód. Nie mogli się nadziwić pomniejsi książęta Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, Italii, krajów dalekiej Hiszpanii bogactwu panów Rzeczypospolitej. Były czasy, gdy polscy posłowie złote podkowy gubili, wjeżdżając do Rzymu, zaś poselstwa polskie w Paryżu przepychem i rozmachem (a także czystością) zaćmiewały trzymaną za pysk przez króla arystokrację francuską.
A w państwie jagiellońskim najpotężniejsi byli jednak panowie z Rusi prawosławnej. Byli wśród nich Ostrogscy, Zbarascy i Słuccy, Zasławscy i Wiśniowieccy – szczycić się mogli niezwykłymi fortunami i starożytnością rodu. Daleko po nich stali litewscy Radziwiłłowie ze swoją mitrą książęcą, otrzymaną od cesarza.
Hlebowicze, Giedroycie, Kiszkowic, Pacowie, Opalińscy, Zamoyscy, Chodkiewicze, Żółkiewscy, Sobiescy, Gosztoldowie, Sapiehowie, Lubomirscy, Stadniccy, Zborowscy, Firlejowie, Platerowie, Opalińscy i Ossolińscy (ci ostatni młodzi, bo fortuny i znaczenia dorabiać się zaczęli przy Zygmuncie III) – wyliczając na chybił trafił, różnie się zasłużyli w historii. Oni byli – czy nam się to podoba, czy nie – twórcami kultury czy jej mecenasami, dwory ich zaś stawały się ośrodkami cywilizacji. Tu rodziła się muzyka, tam znajdowali rynki zbytu i opiekę najróżniejsi artyści. Tu wreszcie – czego historycy komunistyczni przyznać nie chcą lub przyznają półgębkiem – były ośrodki polityczne, dobro kraju mające na względzie. Bo magnateria uważała Rzeczpospolitą za swoją ojczyznę – ale w szerszym znaczeniu niż my, ludzie XXI wieku. Dla księcia litewskiego ojczyzną była Litwa, dla możnowładcy ruskiego – Ukraina, dla pana znad Wisły – korona. Wszystko razem było dobrem wspólnym – Rzeczpospolita Obojga Narodów, a właściwie Trojga Narodów.
Fortuny panów polskich, litewskich, ukraińskich. Przymknijmy oczy. Poniektórzy suwereni z Cesarstwa Niemieckiego mogliby biegać za paziów u możnowładców litewskich czy ruskich. Wydatki dworu niejednego polskiego pana przekraczały wielokrotnie budżety poniektórych księstw europejskich czy wolnych miast. Kolekcje, pałace, stadniny, zamki, ogrody, teatry – wszystko to pielęgnowano, zakładano, budowano – a często – przekazywano wielkodusznie narodowi czy Kościołowi. Charakterystyczne, że Kościół jakoś nic nie przekazał narodowi, zazdrośnie strzegł posiadanych dóbr, bez względu na to, czy były to nieruchomości lub dzieła sztuki...
Nie wszyscy możnowładcy dbali li tylko o własne interesy. Byli tacy, co wszystko poświęcili ojczyźnie, śmierć własną wcale nie uważając za ofiarę największą. Krzewił się w Rzeczypospolitej patriotyzm, często może zbyt lokalny, bez wielkich horyzontów i skrystalizowanej ideologii, ale autentyczny i imponujący.
Rzeczpospolita zapłaci, Rzeczpospolita nagrodzi – mówili panowie polscy, składając często – powiedzmy to, używając stylu barokowego – życie i majątek na ołtarzu ojczyzny.
Potem nastąpił krach, runęła Rzeczpospolita, przyszły zabory. Pamiętajmy jednak, że przed tymi tragicznymi zajściami doszło do uchwalenia Konstytucji 3 maja, ustawy zasadniczej, jakże na owe czasy postępowej. Wśród twórców – ilu artystokrstów, ilu możnowładców, ilu arystokratów, księży, których to w czasach nam współczesnych chłostały baty komunistycznych historyków. Zapomniano o wspaniałych księgozbiorach, o Załuskich, Ossolińskich, Raczyńskich, o ambicjach i pasjach kolekcjonerskich ostatniego polskiego monarchy, o utytułowanych mecenasach sztuki i nauki. Niejeden komunistyczny publicysta potępiał w czambuł klasę społeczną, która jaka była to była – jednakże przez wieki wyciskała znamienne piętno na życiu społecznym i kulturalnym i cenny dorobek wniosła do skarbca narodowego.
Wystarczy przypomnieć tylko nazwisko Jana Zamoyskiego, współtwórcy sukcesu Stefana Batorego, o innych nie wspominając. Oczywiście można mówić o Targowicy, o polskich panach wysługujących się obcym dworom, o prywacie i warcholstwie, ale wtedy natychmiast – gwoli uczciwości – przypomnieć też trzeba o tych, co poginęli w walce o wolność ojczyzny, którzy potracili majątek za swój patriotyzm i zaznali cierpień Sybiru i wygnania. Nikt nie może przekreślić olbrzymiego wkładu, jaki wniosło możnowładztwo w cywilizację :naszych krajów”: Litwy, Polski i Ukrainy.
I gdzie to naszych panów nie nosiło! Byli wszędzie, od Ameryki poczynając, na Dalekiej Azji skończywszy. Bo któż dalekie góry na Wschodzie odkrywał, jak nie Jan Czerski (jego praprawnuczka w prostej linii zmarła w dalekim Wisconsin, ostatnia z rodu), któż studiował w Bolonii, Padwie, Paryżu i Londynie, któż piękną francuszczyzną i poprawnym angielskim czarował damy na różnych dworach świata, któż pielgrzymował do Ziemi Świętej i płynął Nilem do Luksoru? I nawet w czasie rewolucji francuskiej straciła głowę na gilotynie polska artystka. Któż w końcu kupował obrazy w pracowni Rembrandta czy zamawiał gobeliny w dalekich Niderlandach, któż rzadkie kwiaty i kopie ciekawych obrazów otrzymywał od intelektualistów renesansu ze wspaniałej, słonecznej Italii.
Nic własnego nikomu. Upadły wspaniałe fortuny. Nie ma już wspaniałych rezydencji, to co pozostało, nie daje pełnego obrazu życia naszej – litewskiej, ruskiej i polskiej – magnaterii. Piszę „naszej” w pełnym zrozumieniu tego słowa. Pozostał jednak styl, przez artystokrację kształtowany i narzucony kulturze, nabyty na dworach i uczelniach Zachodu, na swój, rodzimy sposób przekształcony. Bo czyż piszący skargi na Polaków do króla Rzeczypospolitej po polsku Litwin Radziwiłł różnił się czymkolwiek w oczach Francuza czy Niemca od koroniarza Zamoyskiego? Obaj reprezentowali najwyższy szyk zachodniej Europy i obaj byli, o czym wiedzieli – pełnoprawnymi obywatelami Rzeczypospolitej, ich sposób zachowania przejmowała szlachta, przekazując nabyte wartości innym klasom społecznym, głównie mieszczaństwu. Bo czy konstytucja nie była już początkiem wspólnej drogi?
Ten styl, tę przynależność do kultury zachodniej wszyscy Polacy przyjmowali bez zastrzeżeń. To od nas, z Polski prowadziły drogi do Rzymu, do Padwy, do Paryża. Tymi drogami dreptali ku cywilizacji Litwa i Ruś po moście, którego nazwa – Korona.
Przedstawiciele sławnych rodów różnie służyli Rzeczypospolitej. Byli żołnierzami, dyplomatami, ministrami, handlowcami, rolnikami, bibliotekarzami, zajmowali się malarstwem, produkcją cukru i szkła, chemią i astronomią. Służyli swoją wiedzą, obyciem, koneksjami w świecie, często fortuną.
Z upadkiem Rzeczypospolitej podzielili los swoich narodów. Poszli do łagrów, więzień, obozów koncentracyjnych, do wojska i na tułaczkę. Kiedy w Polsce nastały rządy komunistyczne, wydawało by się, że ostatecznie zatrzaśnięto przed nimi bramy ojczyzny.
Służyli jednakże dalej ofiarnie. Służyli Polsce na emigracji swoją wiedzą. Wystarczy wspomnieć tu hrabiankę z Brzezia Lanckorońską w Rzymie (obecnie w Londynie), księcia Poniatowskiego w Paryżu czy hrabiego Raczyńskiego w Londynie. Inni pracowali często na chleb nie zapominając o kraju, gdzie nazywano ich krwiopijcami, darmozjadami, wyzyskiwaczami.
Ludzie ci potrafili zdobyć ciężką pracą pozycję w społeczeństwie swego osiedlenia. Jest hrabia, który zajmuje się ogrodnictwem, jest znany działacz polonijny w Kalifornii z tytułem hrabiowskim, do którego dodał tytuł MD. Jest markiz, fizyk jądrowy, hrabia plantator pomarańczy, pisarka i działaczka społeczna ze znanej rodziny książąt Koczubejów, księżniczka prowadząca do niedawna w Orlando zakład kosmetyczny, wspo magająca pisarzy i artystów. Utytułowani wychodźcy byli poetami-żołnierzami czy publicystami (Jan hrabia Rostworowski, Juliusz Mlroszewski) , muzykami, politykami, aktorami, naukowcami. Jest poetka-dziennikarka, nosząca znakomite, szanowane od wieków nazwisko, z rodziny, co za posługę ojczyźnie płaciła przez pokolenia wygnaniem – Kruszewska. Nazwiska polskiej, litewskiej i ukraińskiej arystokracji pojawiają się często w prasie światowej i znane są na uniwersytetach świata.
Może warto zatem powiedzieć głośno, że zarzuty stawiane przez komunistów polskiej artystokracji są najczęściej niesłuszne, że przedstawiciele tej klasy stanowili zagrożenie dla kraju. Różnie z nimi było – w historii naszego kraju pozostawili trwały ślad. Zrobili wiele. Trzeba ich oceniać indywidualnie – nie zbiorowo. Wtedy może dojdziemy do wniosku, że więcej zrobili dobrego, niż złego. Ale wszystko zależy, jak się na to za gadnienie popatrzy.